Więzienia bywają różne – od obskurnych molochów, w których w pięcioosobowej celi usiłuje się zmieścić ośmiu skazańców, po luksusowe obiekty bardziej przypominające sanatoria niż zakłady karne. Wyobraźmy sobie miejsce należące do tej ostatniej grupy: nie ma murów, drutów kolczastych, wieżyczek z ponurymi strażnikami dzierżącymi broń. Są za to siłownie, klimatyzowane pomieszczenia, kantyna, sala bilardowa, stoliki do gry w karty, boiska, bieżnia, kaplica, a więźniowie mają zapewnioną profesjonalną pomoc medyczną i psychologiczną. Zarówno pory odwiedzin, jak i ilość wizyt nie podlegają żadnym ograniczeniom – ot, idealny zakład karny dla więźniów niskiego ryzyka – malwersantów, kanciarzy, handlarzy narkotyków. Istny raj na ziemi, nawet rozrabiać się tam nie opłaca, gdyż awanturnik natychmiast zostaje przeniesiony do zakładu o zaostrzonym rygorze. Myślę jednak, że i Eden może się znudzić i człowiek po pewnym czasie nawet tam zacznie się rozglądać za zakazanym owocem.
_Wiem, że jestem okrutny, nikczemny i że popełniam przestępstwo, ale mam to gdzieś. Potrzebuję pieniędzy, a ty je masz. _ W tak urokliwym miejscu przebywa równie malownicze trio – sędziowie: Yarber, Beech i Spicer. Jeden uchylał się od płacenia podatków, drugi spowodował śmierć pieszych podczas jazdy po pijanemu, a trzeci podbierał pieniądze z miejscowego klubu bingo. Ażeby urozmaicić sobie długie lata zamknięcia, na prowizorycznych rozprawach sądowych starsi panowie rozstrzygają spory i zajmują się dowodzeniem uchybień proceduralnych zaistniałych podczas procesów współwięźniów. Teoretycznie nie wolno im za to pobierać żadnych gratyfikacji finansowych, ale jako że strażnicy w Trumble mają tendencję do nie zwracania uwagi na niektóre sprawy, na konto zaradnych staruszków wpływają co jakiś czas nieliche sumy. Bractwo sędziów ma jednak apetyty na jeszcze większe pieniądze i obmyśla iście szatański plan. Otóż wysyłają dziesiątki listów do bogatych, posiadających rodzinę i wysokie stanowiska gejów. Gdy
przyjazna, pełna słodkich słów korespondencja zamienia się w szantaż, adresat staje przed wyborem: zapłacić czy iść na policję. Jako że drugi wariant wiąże się z końcem życia towarzyskiego i rozpadem rodziny, konto na Karaibach wygląda coraz bardziej imponująco.
_Jak zwykle latali pierwszą klasą, zatrzymywali się w najlepszych hotelach i jedli homary, a wszystko po to, żeby dogłębnie poznać panujące w tej części świata ubóstwo... _ Równolegle z perypetiami pomysłowych sędziów poznajemy kulisy wielkiej polityki, z którą nierozłącznie związane są od wieków równie wielkie pieniądze i olbrzymie oszustwa. Ameryce potrzebny jest nowy prezydent, należy więc najpierw wykreować wyimaginowane zagrożenie, po czym stworzyć idealnego kandydata, który z owym niebezpieczeństwem będzie heroicznie walczył, a wówczas ludzie uwierzą w jego górnolotne tezy i osadzą go w Białym Domu. Specjalistą od kreowania prezydentów jest szef CIA i to na jego barkach spoczywa wybór kandydata i wywindowanie go na szczyty władzy. Poznajemy więc procedury kampanii, kupowanie głosów i rozmaite zakulisowe gierki pomiędzy sztabami wyborczymi. Akcja toczy się więc z początku dwutorowo, jednak oba wątki łączą się, kiedy sędziowie postanawiają wysłać o jeden list za dużo...
Idź za pieniędzmi, a znajdziesz zwycięzcę. _ Świat polityki, który poznajemy na kartach powieści Grishama, jest tak brudny i zdegenerowany, że wręcz tęsknimy, by powrócić do wątku osadzonych w Trumble więźniów. Oni również są cynicznymi hipokrytami, ale nie mają na swoim sumieniu setek istnień ludzkich, w przeciwieństwie do włodarzy, którzy zrobią wszystko, by osiągnąć własne polityczne cele. Wspomnę tylko, że zamach bombowy pochłaniający setki ofiar jawi się jako idealna karta przetargowa w wyścigu do prezydenckiego fotela. Po lekturze trudno jednoznacznie osądzić, któż jest większym łotrem – w powieści tej możemy bowiem tylko tak dzielić bohaterów, nie ma w niej żadnej pozytywnej postaci, z którą czytelnik mógłby się identyfikować. Jest to miła odmiana od honorowych idealistów – społeczników, tak często występujących na kartach książek Grishama. W _Bractwie znajdujemy motyw powtórzony później w Królu Afer – destrukcyjne pieniądze demoralizujące uczciwego człowieka wywindowanego dzięki nim na szczyt,
a wysokość, na którą się ów „nieszczęśnik” wznosi jest odwrotnie proporcjonalna do ilości wyrzutów sumienia. Chciałbym zwrócić uwagę na problem homoseksualistów, wyraźnie naświetlony przez autora. Czynnikiem pchającym tych ludzi do płacenia haraczu za milczenie jest strach przed ujawnieniem się, paniczna obawa przed „zdemaskowaniem” i wyrzuceniem poza obszar społeczeństwa, skazaniem na banicję. Myślę, że to jest ważka kwestia, również aktualna w naszym kraju.
Od pewnego czasu Grisham wyraźnie odchodzi od konwencji prawniczej, motywy sądowe nie są już tak uwypuklone jak we wcześniejszych powieściach. Bractwo również nie ma nic wspólnego ze spektakularnymi procesami. Jest to sprawnie napisany, interesujący kryminał – raczej bez większych aspiracji. Chyba, że uznamy za aspiracje ukazanie obłudy i zakłamania niektórych polityków, ale przecież do tego już chyba zdążyliśmy się przyzwyczaić i na naszym podwórku, więc ten aspekt można równie dobrze traktować jako truizm.