„Mężczyzna z klasą” historyka Łukasza Kielbana tylko z pozoru jest niezbędnikiem aspirującego gentlemana, instruującym, jak dbać o zarost, kogo przepuszczać przodem w drzwiach, jak wiązać krawat i dlaczego.
To jest księga totalna, mająca w zamyśle zastąpić młodym mężczyznom, którzy nagle ocknęli się w świecie dorosłych, nie tylko nauczyciela, ale przede wszystkim ojca, a może nawet dziadka. Czyli tych wszystkich, na widok których do tej pory młodzieńcy owi wkładali w uszy słuchawki i zamykali za sobą drzwi.
Już samo to, że „Mężczyznę z klasą” przeczytałam w wersji papierowej (książka ma swoje źródło w blogu i wideoblogu Łukasza Kielbana) świadczy o tym, że należę do klasy wymierającej, a nie aspirującej, a jako osoba, która nigdy nie zostanie gentlemanem – mogłam ją sobie czytać między wierszami.
Czego, mianowicie, dowiedziałam się z tej książki o otaczającym mnie świecie, a raczej o otaczającej mnie Polsce? Odwrócę kolejność dwóch części, z których składa się ten tom, zgodnie zresztą z sugestią samego autora. W części drugiej, zatytułowanej „Wizerunek”, czytelnik otrzymuje ABC wiedzy z zakresu dbania o wygląd i savoir-vivre’u. Są to naprawdę podstawowe informacje, żadnych tam epopei o nadmiarowych widelcach i sofistycznych rozważań o tym, które wino do czego i dlaczego właściwie nie piwo. Naprawdę ABC. Dlaczego młodzi aspirujący mieliby tego nie wiedzieć? Bo nie słuchali, co do nich mówili rodzice? Nie, prawdopodobne dlatego, ze rodzice w ogóle im o niczym takim nie wspominali. W Polsce panuje dzieciokracja i nigdzie (no, może poza paroma domami w centrum Krakowa) nikt do żadnych manier dzieci nie wdraża, bo dziecko to przecież dziecko. A za chwilę jest już za późno, bo takie wyrośnięte dziecko, uważające, że dobre maniery polegają na spełnianiu jego życzeń i puszczaniu go zawsze przodem, nagle
wyjeżdża za granicę (albo przynajmniej do Krakowa), zostaje brand managerem albo wiceministrem, i co? I bez podręcznika ani rusz…
Starannie wyprasowana koszula i zadbany zarost zawsze mile widziane, ale prawdziwy mężczyzna aspirujący do miana gentlemana dba również o swoje wnętrze. W pierwszej części, „Charakter”, autor zatem starannie usystematyzował ojcowskie rady na temat uporządkowanej jak komoda z szufladami osobowości. Jest tu i tabelka z wartościami (życiowymi) i parę banałów na temat autorytetów, pozbawiony emocji akapit na temat pasji i niezbyt ambitne wytyczne w kwestii erudycji. I choć Łukasz Kiełban wielokrotnie odżegnuje się od definicji gentlemana jako starszego pana z bródką i laseczką, rezultatem postulowanego kształtowania charakteru nieodmiennie okazuje się rozpaczliwie pozbawiony poczucia humoru , choć empatyczny, nudziarz zbierający znaczki (znaczek to taki przedmiot służący niegdyś do przesyłania wiadomości, wyglądający jak mały, popsuty wyświetlacz). Podobno efekt tych starań ma robić wrażenie na kobietach. Jasne. Pod warunkiem, że nigdy nie kartkowały ukradkiem „Sztuki życia dla mężczyzn” Szczepana Twardocha i
Przemysława Bociągi.