Sarah ma wszystko. Cudowną rodzinę, satysfakcjonującą pracę, mnóstwo pięknych wspomnień i jeszcze piękniejszych perspektyw na przyszłość. Zabrakło jej jednak jednej chwili, by uniknąć wypadku, który pozbawił ją połowy tego, co w życiu osiągnęła. Pozbawił ją świadomości posiadania lewej strony ciała.
Nie brzmi zbyt dramatycznie? Cóż, na co komu lewa ręka, jeśli jest praworęczny czy lewa noga, skoro można zaczynać od prawej. To wydaje się dość proste. Trudno jednak wyobrazić sobie fakt, że nagle część własnego ciała staje się zupełnie obca, nieokiełznana, nieznana, a wszystkie dotychczas z łatwością wykonywane czynności stają się nadludzkim wysiłkiem. Dla kogoś takiego jak Sarah jest to stan, z którym niemalże nie da się pogodzić. Bo jak tak z dnia na dzień zacząć czerpać z życia tylko jedną garścią…?
Kobieta jednak nie poddaje się. Po długiej rehabilitacji, pełnej rozczarowań i drobnych radości, przychodzi czas na zmierzenie się z pozaszpitalną rzeczywistością. Poza wypadkiem, który odcisnął piętno nie tylko na jej fizycznej stronie, dodatkowo musi siłować się z własną niemocą, której nigdy wcześniej nie poznała. Trudną sytuację pogłębia konflikt z matką, która stara się pomóc mimo dystansu, ba, przepaści, która oddziela ją od córki. Dla Sarah wyzwaniem stają się codzienne czynności jak ubranie się czy wypicie kawy, a największym osiągnięciem okazuje się… zauważenie zegarka czy bransoletki na lewej ręce. To, co do tej pory miało dla niej znaczenie i budowało rzeczywistość każdego dnia, nagle przestaje być ważne. Radość sprawia samodzielna wizyta w toalecie, poprawne zapięcie bluzki, możliwość poradzenia sobie podczas piętnastu samotnych minut w domu…
Lewa strona życia opiera się na tym samym schemacie, co poprzednia powieść Genovy – Motyl. Odnosząca sukcesy kobieta nagle słyszy paraliżującą diagnozę. W Motylu był nią Alzheimer we wczesnym stadium, w najnowszej powieści zespół pomijania lewostronnego. Staje przed wyzwaniem, którego wcześniej sobie nie wyobrażała. Mimo ambicji, siły charakteru, pewności siebie, determinacji i wsparcia z każdej strony nie do końca radzi sobie z nową rzeczywistością, z nową sobą i tym, że z dnia na dzień lewa strona świata przestała istnieć. Ale walczy, stara się, popełnia mnóstwo prób i błędów, odnosi też drobne zwycięstwa, powoli brukujące nową, długą i ciężką drogę do normalności. Obie powieści są więc bardzo podobne, ale to, co w przypadku innych historii wydaje się nużącą wtórnością i powielaniem sprawdzonych pomysłów, w przypadku Genovy wygląda zupełnie inaczej. Jest jak zastrzyk nie tyle pozytywnej energii, co byłoby zbyt banalne, ale świadomości, jest sfabularyzowaną, utajoną nauką o najprostszych wartościach, jakimi
są znajomość otaczającego świata, bliskość innych, możliwość codziennego wstania z łóżka w poczuciu komfortu i bezpieczeństwa. Nie ma tu nic nowego – inny jest jedynie przypadek, diagnoza, natomiast próba stawienia jej czoła jest dokładnie taka sama w obu powieściach. Takie samo jest też przesłanie powieści o potrzebie wiary i przewartościowaniu życia. Mimo to nie można jednak powiedzieć, że Lewa strona życia w jakimkolwiek stopniu jest gorsza. Wydaje się nieco mniej ciekawa, jakby prostsza i lżejsza w porównaniu do Motyla, który, jak zostało wspomniane, opisuje zmagania z prawdziwie przerażającą chorobą – dla większości osób, bardziej lub mniej świadomych, Alzheimer brzmi jak wyrok. Nie mniej, to, jakie przypadki medyczne opisują powieści, nie jest najważniejsze…
Mimo wszystko trudno pozbyć się powidoków poprzedniej powieści, bo jednak Motyl był czymś świeżym, zaś Lewa strona życia teoretycznie nie wnosi nic nowego do – to trzeba przyznać – świetnego warsztatu Genovy, nie pokazuje żadnego progresu, jest stabilna i silna tak samo, jak Motyl. Pozostawia też te same odczucia. W czym więc tkwi jej sekret? Właśnie w tym, że mimo takiego samego schematu, pomysłu, stylistyki równie silnie oddziałuje poprzez przekazywane wartości. Przedstawia fascynujący obraz kobiety, walczącej o powrót do normalnego życia, łączy dramat z obyczajem, nie jest pozbawiona humoru, choć czasem jest to śmiech przez łzy. Nie może być mowy o znużeniu, literackim deja vu czy rozczarowaniu. Jest za to mocna, gorzko-słodka, trudna lekcja pokory, którą warto poznać.