Leon uzdrowiciel. Leon zawodowiec
"Uszy, które położył po sobie, sięgały aż do tylnych siedzeń." Leon Kos. Mazury poza sezonem. Pusty pensjonat. Leon, starszy dobrze zbudowany facet. Ze strzępów „złotych myśli”, bagażu doświadczeń życiowych i wulgaryzmów, dość pospolitych jak wróble wokół nas. Z poczuciem humoru, takim... serialowym. Trzy kobiety. I to nie żadne tam siostry Czechowa. Emilia-Imelia, Dasia, pani Róża. Pustka, cisza własnych myśli. Napięcie powierzchniowe rośnie.
"Ironia jest przyprawą, która zaostrza smak życia." Smętne i mętne myśli, snują się jak niezdrowy papierosowy dym. Zaciemniają, przyduszają i grożą chronicznym kaszlem. Zawsze można powiedzieć, że kryje się za nimi jakaś głębia, tylko widoczność jest jakaś taka ograniczona. Jak dla mnie, nie wystarczy wplatać co pewien czas zgrabny bon mot, aby całość była zadowalająca. Jedna perełka cennego naszyjnika nie czyni. W literaturze całość musi być przemyślana. A tu mamy zbeletryzowany scenariusz filmowy, który wygląda jakby został trochę na siłę przerobiony i wzbogacony. Pozostaje zwięzłość, opis pod kątem ujęć kamery, pewna oschłość tekstu. W kinie dochodzi do tego gra aktorska. Mimika, gesty, sposób wypowiadania słów. Na kartach książki tekst musi obronić się sam. Mówiąc szczerze nowela (powieść?) mnie, mimo niewielu stron, zmęczyła. Klimatem, specyficzną psychologią, która kojarzy mi się z polskim kinem moralnego i fizycznego udręczenia widza. Pojawia się co prawda w tekście zabawny motyw bezstresowych kur
i ich zdrowych, dorodnych jaj. Ale to ciut za mało, żeby było przynajmniej dobrze. Dość smutny tekst, słowa rozmazane umęczonym palcem po brudnej spłukiwanej deszczem szybie. Sama nostalgia, niejednoznaczność, niedopowiedzenia nie wystarczają jednak, aby coś stało się interesujące. W dodatkach do książki trochę uwag reżysera i aktora, do książki i filmu. Trochę uskarżania się i samozachwytów. "Ciekawa jestem, czy motyle cierpią na bezsenność?"