Lekturka-bzdurka
Postanowiłam stanąć oko w oko z jakąś książką z serii tych „owocowych”, wydawanych przez wydawnictwo Prószyński i S-ka. Przecież każdy od czasu do czasu lubi zanurzyć się w coś lekkiego, niezobowiązującego, a przy tym nadto nie nadwerężającego zmęczonej pracą głowy. Padło na Zofię Mossakowską i Ich dwoje i Julia. Zatapiając się w treść książki, czekałam na romans i być może jakąś kłótnię rodów, wszak autorka już na samym początku nawiązuje do Szekspirowskiego Romea i Julii. Romans był, sprzeczka w rodzinie również, jednak to nie ten stopień pisarskiej sprawności. Mossakowskiej bliżej do taniego romansidła niż do Szekspirowskiego kunsztu. Historia, którą przedstawia, co prawda odbiega być może od pewnych standardów, ale opiera się na tym samy schemacie, spotykanym, gdzie tylko popadnie. Ich dwoje, ze sporym stażem małżeńskim i ta trzecia, wiele lat młodsza od kochanka. Przysnąć można przy czytaniu kolejnej, bzdurnej książki o tym, jak mężczyźni w pewnym wieku zdradzają swe żony, przyzwyczajenia i
uganiają się za młodszą kobietą, a właściwie, za jej młodym, prężnym ciałem. Po co po raz kolejny straszyć nas, te młodsze kobiety i przypominać tym starszym, być może już zdradzonym żonom, że faceci tak mają?
Na dodatek rekomendować to wszystko jako niestandardowe, jest bezzasadne. Ktoś próbuje nam, czytelnikom, wmówić, że Julia nie jest tylko kochanką, a Marianna na romans swojego męża (Damiana) reaguje niestandardowo, bo pewnie standardowe według autorki jest wyrzucenie takiego pana-samca-zdrajcy lub jego kochanki ze swojego życia, trucie się, szlochy itp. mniej lub bardziej rozpaczliwe i histeryczne reakcje. A mnie się zdaje, że każde takie przeżycie, mimo że temat oklepany, jest niestandardowe, z tym że głównie dla „bohaterów” zajścia i nie ma czym się tutaj chełpić, że niby tak nadzwyczajnie potoczyła się fabuła Ich dwojga i Julii. Co by nie wymyślić, zawsze będzie niestandardowo, przy tym starym jak świat, oklepanym romansowym temacie i trzeba wielkiego kunsztu, żeby nie stworzyć taniej lekturki-bzdurki.
Niestety, tę książkę ośmielę się tak nazwać. Znudziła mnie, niczym nie zaskoczyła i co gorsza autorka w moich oczach dała plamę. Z biogramu Zofii Mossakowskiej można dowiedzieć się, że jest to kobieta wykształcona, ze sporymi zdolnościami językowymi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy w powieści co chwilę napotykałam pokraczne porównania, rażące powtórzenia w bliskim sąsiedztwie i dziwaczny szyk zdań. Pozwolę sobie przytoczyć fragment jednego z nich: „... opowiada o jakiejś tymczasem Ewelinie chuda kobieta o roziskrzonych oczach”. W języku polskim mamy taki szyk? Od kiedy? Za te błędy winię nie tylko autorkę, ale i osobę korygującą tę książkę. Przeoczyła sporo potknięć Zofii Mossakowskiej, a samo wydawnictwo chciało chyba oszczędzić na papierze, zapisując dialogi cięgiem, jakby były opisami, a nie wymianą zdań. Zawiodła mnie fabuła, zawiodła strona językowa i stylistyczna tej powieści. Nie polecam.