Radykalna zmiana geopolityczna zaszła pomiędzy rokiem 1989 a 1992 - posypał się blok radziecki i na placu boju zimnej wojny został samotny zwycięzca - USA. Wielu osobom wydawało się, np. Fukuyamie, że już nic ciekawego się nie wydarzy, że to koniec historii. Huntington zadaje kłam temu stwierdzeniu i stawia tezę - świat dwubiegunowy, oparty na ideologii padł, na jego miejscu powstaje kilkubiegunowy oparty na związkach kulturowych. Tej myśli podporządkowane są wszystkie, wielce interesujące, wywody zawarte w tej książce. I nie sposób się z nimi nie zgodzić - wystarczy spojrzeć na wojnę w byłej Jugosławii, gdzie starły się ze sobą trzy cywilizacje - prawosławna (Serbia poparta przez Rosję i Grecję), łacińska (Chorwacja poparta przez Niemcy i resztę UE) i islamska (muzułmanie, wsparci przez Turcję, Arabię Saudyjską i Iran).
Zastanawiające jest jednak u Huntingtona ignorowanie wątków ekonomicznych, a ponadto ogromny lęk przed Azją Południowo-Wschodnią i Chinami zwłaszcza. Gdyby się głębiej zastanowić, Chiny nie stanowią takiego monolitu, jakimi chce je widzieć autor. Muzułmańscy Ujgurowie ciążą w stronę Azji Centralnej, Tybet - wiadomo. Potężne porty jak Hongkong czy Szanghaj mogą przestać chcieć dać się łupić podatkowo, aby żywić półfeudalne prowincje centralne. Chiny, owszem, mają szansę stać się mocarstwem, ale tylko w przypadku rządów autorytarnych, które stłumią te dążenia odśrodkowe.
Najbardziej przypadł mi jednak do gustu postulat poszukiwania własnej tożsamości kulturowej przez poszczególne cywilizacje. Odrodzenie islamu spowodowało wzmocnienie tych krajów na arenie międzynarodowej. Laicyzacja Turcji dała efekt odwrotny, wzrost fundamentalizmu i nadzwyczaj groźne rozszczepienie kulturowe. Czy doczekamy odnalezienia własnej tożsamości przez Zachód, a przez to jego wzmocnienia? Kierunek jest tylko jeden, podpowiada autor, powrót do wartości chrześcijańskich. Ciekawe, czy Huntington czytał Konecznego?