Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 15:59

Lady Ironii uśmiechy w typowo walijskim kurzu bibliotecznym odkryte

Lady Ironii uśmiechy w typowo walijskim kurzu bibliotecznym odkryteŹródło: Inne
d2whspl
d2whspl

Spojrzałem tym swoim wzrokiem, czujnym i rozświetlonym powoli już wygasającymi, ostatnimi gorącymi rozbłyskami letniego słońca. Spojrzałem na okładkę próbując zrozumieć, co kryje się w pastelowych odcieniach lakierowanej, lecz przez to wcale nie mniej miękkiej oprawy książki. Koszule, ach koszule, cóż te zwykłe ślady codzienności robią na tej okładce, przeleciała mi myśl przez głowę jak spóźniony bocian zabierający swe skrzydła na południe. Wyprasowana, biała i elegancka. Pasiasta i jakaś taka nawet na weekend jakby niezbyt trafna, czy to kolorami zbyt ponurymi czy układem pasów niezbyt kojarząca się z cotygodniową przerwą w życiu, naturalnie zawodowym.

"Przesunąłem wzrokiem, lekko zmętniałym od popołudniowej senności" po okładce, stronie tytułowej, dacie wydania i dedykacji. Hilly, ładne imię, ale czy ja znam jakąś Hilly?! Chyba... raczej... na pewno nie. Z drugiej strony miła jest ta wyraźnie osobista, dla większości całkiem niedostępna jak himalajskie szczyty, dedykacja. O wiele milsza niż taka dajmy na to "Wspaniałej ludzkości z wdzięcznością nieustającą" lub "Zawsze Drogiemu Wydawcy całując czcigodne dłonie" albo co gorsza "Tym, którzy nie pomagali mi w pisaniu i do końca nie wierzyli, że tę książkę wydam, poświęcam".

Czarne litery na białym tle jak zwykle ostro zaatakowały moje receptory wzroku. Biały kruk - pomyślałem. Biały - bo kartki są na ogół, poza często spotykanymi różnymi odcieniami bibliotecznej szarości ozdobionej drobinkami kurzu, białe. Kruk - gdyż litery są zwykle takie diabelsko czarne i potrafią zbierać się w gromady zdań, i wrzeszczeć przeraźliwie w świat ochrypłymi, skrzeczącymi głosami.

Tak, przyznaję, wyczułem ją nagle gdzieś między akapitami. Elegancką, skorą do żartów, dyskretnie choć zalotnie zerkającą znad numeru przeczytanej strony lub spod numeru kolejnego rozdziału. "Zdążyłem się już otrzaskać z podobnymi incydentami", ale jakoś zawsze poczucie, że Lady Ironia znów jest obecna koło mnie wprawia mnie w lekkie zakłopotanie, a na moich policzkach pojawiają się pewne oznaki genetycznie uwarunkowanej nieśmiałości. Niecierpliwie czekam, czy i jaką tym razem pokaże twarz, jak zwykle ukrytą za elegancką woalką uporządkowanych słów.

d2whspl

Czy wybuchnie perłowym, szczerym, trudnym do opisania śmiechem, czy też delikatnie i dyskretnie zachichocze jak skromna, dobrze ułożona uczennica dziewiętnastowiecznej elitarnej szkoły dla dziewcząt, z pewnością szlachetnie urodzonych. W każdym razie jakby na to nie spojrzeć, Lady Ironia była tuż obok, czułem ją w rozpędzających się dopiero zdaniach każdą komórką mojego szarawo jesiennego umysłu.

"Budynek zaczynał (dzięki Bogu) pustoszeć, w miarę jak zbliżała się (dzięki Bogu) pora podwieczorku."

Życie, które wyłoniło się z białej mgiełki świeżutkich kartek książki, uśmiechało się jakoś tak krzywo, elipsoidalnie, a może hiperbolicznie, o ile te określenia mogą coś znaczyć w odniesieniu do uśmiechów lub do życia. W każdym razie spoglądało z tą typowo angielską arystokratyczną krzywo-wesołą miną i wyglądało na domiar złego jakoś tak ciężkawo, choć słowo przytłaczająco jest chyba określeniem zbyt grubym i zbyt topornym.

Jak tu patrzeć bez głębokiego wzdychania, tych przecudownych ech, och, ach i uuuch, na świat w którym wyglądający ubogo przypominają nam o naszych długach, o zniżkach należnych, które przeminęły z wiatrem na wichrowych czy innych wzgórzach, o ostatecznych upomnieniach w czerwonym kolorze słanych nam przez zawsze mających nas w swojej wiernej pamięci dostawców prądu, gazu, wody i innych dóbr doczesnych. O tych nie słuchających słów, które wychodząc z ust naszych, raźno zmierzają w ich stronę, a oni traktują je jak osy lub komary, od których wypada się opędzać lub których przezornie należy unikać. O politycznej poprawności nakazującej nie okazywać wrażenia, choć w sercu i w głowie kipi i bucha jakby ktoś za dużo polan podłożył pod palenisko.

d2whspl

Z drugiej strony kija życia, który ma co najmniej dwa końce, odsłoniło to też swoje, mówiąc językiem dziennikarskiej śmietanki, niezaprzeczalnie dodatnie plusy. Atrakcyjne kobiety, takie jak ta „z biustem wypychającym bluzkę”, cerą w kolorze śmietanki i włosami w kolorze smoły, która w jakiś nietypowy dla kobiety sposób błyskawicznie potrafiła zrezygnować z "powiedzenia czegoś, co już miała na końcu języka". Mające złożone, łamiące zasady wymowy dwuczłonowe nazwiska, wskazujące na szlachetność nie tyle myśli co przodków. I baaaardzo długie imiona, które z dumą rozwijają zawarte w nich litery, jak wspaniałe żagle na wietrze, żeby lśnić i błyszczeć, i wypływając z portu ust olśniewać swoim skomplikowanym łopotem-brzmieniem.

Lady Ironia, a czasem i ciągle zapracowany i taki jakiś jakby wiecznie zamyślony Sir Humor zaszczycają strony Tych omylnych uczuć swoją obecnością, z godnością spacerując po linijkach tekstu, popijając z wrodzonym wdziękiem i wyszukaną elegancją bardzo wytrawne cherry, smakujące "raczej jak ta zalewa, w której marynuje się śledzie, z krztyną wywaru ze ścierki do naczyń". No cóż, jako mężczyzna uwielbiam kobiety, choć nie zawsze wydobywa się z mych ust "nieartykułowany krzyk zachwytu", jednak mając do wyboru Humor i Ironię chyba wolałbym jednak lekko sarkastyczny Humor.

"... i zacząłem modlić się o to, by ktoś się zjawił, a jednocześnie o to, by nikt się nie zjawił. Natychmiast ktoś się zjawił."

d2whspl

Sfrustrowany młody walijski bibliotekarz, a każde z tych określeń ma tu swoją niezwykłą wagę, raczy nas, na swój sposób bezbronnych, swoją barwną i skomplikowaną frustracją. Tak jakbyśmy my, obserwatorzy jego losów, byli gorsi, mniej sfrustrowani, mniej skomplikowani wewnętrznie, nie dość trudni w odbiorze, zbyt prości w kontaktach. To on czuje się solą walijskiej ziemi, bratem wszystkich źle urodzonych, no może oprócz szemranego towarzystwa takiego jednego operatora projektorów kinowych i pewnego faceta "który ciężko harował przez całe życie". To on swoim przenikliwym okiem wizjonera widzi niesprawiedliwość świata, głupotę zangielszczonej burżuazji, naturalną dobroć biednych, wrodzone zło bogatych, mądrość ludu prostego, z którego ramion gdyby mógł to wyrwałby się razem z korzeniami. Całe szczęście, że słowa i zdania są na tyle lekkostrawne i pozbawione twardych zasad ścisłej logiki, że możemy spojrzeć na cały ten zgiełk z lekką ironią (tu ukłony dla Lady Ironii) i nie brać do końca poważnie
bogactwa myśli i przemyśleń bohatera.

"...szczerze mówiąc, upadłem na duchu do tego stopnia, że zaczynałem już odczuwać moje specjalne i osobiste przygnębienie, stan, który podówczas często mnie ogarniał. Stanowił on kombinacją nieuzasadnionej obawy, nieokreślonego podniecenia i paraliżującej nudy, jakby był skutkiem starannie dobranej mieszanki trzech narkotyków."

Szczerze mówiąc, a życie bardziej niż słowa w przedziwny sposób może to potwierdzić, stan taki jak powyższy nie jest domeną prostych, spokojnych ludzi, Walijczyków, Anglików czy innych, których myśli krążą wokół kawy, obiadu, gazety i "czy wystarczy do pierwszego?”. "Ten facet", "osobisty bibliotekarz Elizabeth", dostąpił już zaszczytu mentalnego uczestnictwa w dobrodziejstwach bycia w wyższych sferach.

d2whspl

On całym swym jestestwem chciałby być kimś lepszym, jeśli już nie personą w wielkim świecie, to przynajmniej w najbliższej okolicy. Zaznaczać swą obecność, zwracać na siebie uwagę, zaszczycać swoim "hmmm", olśniewać intelektem, rozbrajać dowcipem, ożywiać towarzystwo swoim ja, a u kobiet budzić tęskne westchnienia i rozmyte spojrzenia. A tu prawie nikt tego od niego nie oczekuje, żeby się objawiła jego skromna wielkość intelektualna.

I pozostają mu marudni czytelnicy chcący poczytać coś nie za lekkiego i z pretensjami do kanonu literackiego, pieluchy i ceratki, służące wiadomym mokrym sprawom i marzące o odrobinie suchości, oglądanie się za kobietami łapczywym wzrokiem głodnego pożeracza, pozy i cytaty z filmów i literatury, dla niewtajemniczonych wyglądające i brzmiące jak fragmenty tanich seriali peruwiańskich.

"To co bierzesz za ponurość, to po prostu moja wrażliwość." Ubawiony i umęczony, a nawet udziwniony zostałem jednak w końcu mile zaskoczony. Dane mi było odetchnąć od natrętnych rozważań etyczno-filozoficznych i uśmiałem się jak norka przy pełnej wigoru scence rodzajowej opuszczania po cichu przez "tego faceta" domu kochanki.

d2whspl

Wreszcie coś bez dręczenia nerwów, nadmiaru filozofii opadającej pianki piwnej, fali przypływów spienionych wyrzutami sumienia i odpływów rozumu. Wreszcie bohater, ten niejaki John Lewis, stał się całkiem śmiesznym, a przez to bardziej ludzkim facetem. Począwszy od scenek popisów hydrauliki stosowanej w stylu "teraz leci bez problemów" i "nagrzewa się jak ta lala", aż po wybitne aktorstwo amatorskie wyrażone w kreacji młodej walijskiej dziewczyny ubranej w tradycyjny strój narodowy. I podróż, i wędrówkę w tym przebraniu niewinnego dziewczęcia przez senne, wieczorne, urocze walijskie miasteczko.

Odetchnąłem po raz wtóry, gdy do książki wkradło się przez uchylone brzegi stron trochę więcej realnego życia. Gdy poza grą słów w wykonaniu klas wyższych i niższych, cytatami znanych i nieznanych myślicieli, padły jakieś normalne zdania, które mamy okazję spotykać w naszym codziennym niewalijskim życiu. Ukryte w wieczornej czerni zlewającego się z niebem morza, w smutnych stukotach wody o głazy, samotności wypełzającej na plażę w językach fal, w żalu zdradzanej żony bohatera, w smutku i samotności jego kochanki.

Cóż, końcówka książki dotknęła mnie dosyć chłodną, lecz prawdziwą ręką. Ręką człowieka, a nie manekina, aktora, pozera, kpiarza, postmodernistycznego myśliciela i erudyty czy zwykłego głupka.

d2whspl

"Wytężyłem wzrok, by ogarnąć całą ulicę, i starałem się znaleźć jakiekolwiek ślady życia, ale nawet nie było wiatru, który mógłby wzniecać śmieci zalegające w rynsztoku, i żadne chmury nie przesłaniały nieba. W tej martwocie wszystko wydawało się nierealne, również ja, jedyny byt, który się tutaj poruszał, tyle że ja byłem nierealny w krańcowo różny sposób."

Tak mi przemknęło przez myśl i utkwiło jak zadra, że treścią tej książki rzeczywiście są zawarte w tytule uczucia.

Samotność, niezrozumienie, rozpaczliwe i pokręcone poszukiwanie szczęścia, te epidemie dwudziestego, i nie tylko, wieku, choroby duszy, której przecież, zgodnie z postępową nauką, nie ma. Te choroby których nie da się elegancko i bezproblemowo pozbyć w oparach tytoniu, brzęku kieliszków i radości toastów, narkotycznych wizjach, promilach we krwi, dowcipnych, głucho brzmiących ripostach, przypadkowym seksie, doskonałym wykształceniu, bezgranicznym oddaniu sprawie czy pracy. Nie, to wszystko może tylko osłabić "fenomen obojętności świata".

Żeby jednak zakończyć tchnieniem głębokiego optymizmu wzmacnianego głośnymi krokami zbliżającej się nieubłaganie wiosny (jeszcze przecież tylko parę miesięcy), zacytuję moim wcale nie zachrypniętym głosem, choć brzmiało by to wtedy naprawdę dużo, dużo lepiej:

"Siemanko i spadanko; siemanko i spadanko; siemanko..."

d2whspl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2whspl