Lektura olbrzymiego, ponadsześciusetstronicowego foliału Dzienników zajęła mi niespełna cztery doby, a wziąwszy pod uwagę czas realnie poświęcony na czytanie – nie więcej chyba niż dwadzieścia cztery godziny. Gdybym nie musiała chodzić do pracy, spać i wykonywać rozmaitych czynności domowych – pewnie bym jej w ogóle nie odkładała... Jak to bywa w przypadkach wybitnych twórców, dzienniki nie stanowią tu jedynie zwykłej kroniki codzienności, lecz są samodzielnym dziełem literackim i zarazem tekstem źródłowym, ułatwiającym znalezienie klucza do twórczości autora albo przynajmniej pewnych jej aspektów. Fakt że zostały opublikowane dopiero pośmiertnie, stanowi gwarancję, iż w odróżnieniu od dzienników tworzonych z przeznaczeniem do publikacji na bieżąco (co, począwszy od połowy XX wieku, jest zjawiskiem z coraz większym upodobaniem uprawianym przez rozmaite osoby publiczne), nie były narzędziem autopromocji i autokreacji, lecz autentycznym, nieretuszowanym zapisem myśli i odczuć autorki. Idąc ich tropem,
dostrzec możemy w tekście dzienników trzy warstwy, z których każda warta jest osobnej analizy.
Jest więc solidna kronika dojrzewania osobowości twórczej, mozolnej drogi do realizacji młodzieńczych marzeń o sławie – drogi pełnej rozczarowań i upokorzeń, jakimi dla osoby tak ambitnej bywały przegrane w konkursach literackich i zdawkowe odmowy uzyskiwane z różnych wydawnictw. Na kartach dziennika aż roi się od pomysłów na nowe utwory i nazwiska ich bohaterów, od ulotnych obrazków i poetyckich fraz wykorzystywanych później w tekście wiersza czy opowiadania. Równocześnie towarzyszymy ewolucji kobiecej tożsamości – od nieco naiwnej i z lekka przerażonej swoją nagle obudzoną seksualnością osiemnastolatki, poprzez świadomą swojej urody, inteligencji i magnetyzmu dwudziestoparoletnią kokietkę, aż po kochającą zachłannie i na wyłączność dojrzałą kobietę.
To jednak nie wszystko, bo analizując wynurzenia autorki, odkrywamy powoli trzecią warstwę – wnikliwe i poruszające studium psychopatologiczne, odsłaniające kulisy problemu, z którym zmagała się od wczesnej młodości i który ostatecznie doprowadził ją do tragicznego końca. Początkowo przewija się ledwie między wierszami młodzieńczych zwierzeń, opisujących okresy euforii i zniechęcenia, zamartwiania się drobiazgami, zwątpienia we własne siły; wychodzi na jaw w nieustających zmaganiach ze sobą, w usiłowaniach pogodzenia odmiennych życiowych ról – kochanki, „kobiety domowej” i spragnionej sławy pisarki, w dyskomforcie wywołanym przez poczucie, że nie spełnia oczekiwań matki, męża, własnych; wreszcie pojawia się już otwarcie w zapiskach z sesji psychoterapeutycznych. Dopiero teraz można zrozumieć w pełni wymowę Szklanego klosza i wielu mrocznych, przesyconych obsesją śmierci wierszy. Dopiero teraz można doznać nieledwie szoku, zorientowawszy się, jak perfekcyjnym kamuflażem były pełne triumfalnego
szczebiotu Listy do domu.
Bez wdawania się w psychoanalizę można po prostu rozkoszować się mistrzostwem języka poetki, doskonale oddanym w przekładzie (za co mogę ręczyć, bo swego czasu, nie wiedząc, czy i kiedy ma się on szanse ukazać, zrujnowałam się na nabycie Dzienników w oryginalnej wersji językowej; jedyną swobodą, na jaką pozwolili sobie tłumacze, było wyretuszowanie paru błędów w pisowni i interpunkcji). Nie jest to książka, którą czyta się łatwo; zmusza człowieka do niemal nieustannego wysiłku myślowego, ale w zamian daje ogromną radość z obcowania z kunsztownymi metaforami, wyszukanymi konstrukcjami słownymi i niesamowicie plastycznymi obrazkami. Zachwycające są zwłaszcza zapiski z podróży poślubnej po Hiszpanii, składające się na uroczy poetycki reportaż. Jedyne czego można żałować po zakończeniu lektury to, że jakieś fatum (czy też ręka niewiernego małżonka?) doprowadziło do zagubienia ostatnich, pisanych w ciągu kilku miesięcy przed śmiercią fragmentów dziennika. Może z nich udałoby się nam dowiedzieć, dlaczego Plath
nie umiała, jak chociażby Pawlikowska, rozpaczy po odejściu mężczyzny przetworzyć na słowa? Jak to się stało, że ból istnienia przeważył nad instynktem macierzyńskim, nakazując jej opuścić dwoje maleńkich, bezbronnych dzieci? Dlaczego tym razem nie poszukała pomocy psychoterapeuty? Ale i bez tego książka dostarcza niezapomnianych wrażeń. Spośród wielu pozycji tego gatunku jest na pewno jedną z najbarwniejszych, najpełniejszych, najbardziej przejmujących.