Agnieszka Tyszka jest w świetnej formie. Autorka zdążyła zdobyć rzesze fanów dzięki Zosi z ulicy Kociej a także telewizyjnej Jedyneczce. Koniki z Szumińskich Łąk to bardzo udany cykl przeznaczony przede wszystkim dla dziewczynek w wieku 8-12 lat. Ale i młodsze, a nawet te (dużo) starsze przedstawicielki płci pięknej chętnie zatrzymają się na dłużej w gościnnych progach urokliwej miejscowości. Bo jest tu nie tylko miło i radośnie, lecz przede wszystkim bezpiecznie. Spokój wnoszą cztery pory rokupory roku niosące ze sobą niby te same, ale jednak zawsze świeże zmiany, mama co wieczór tuląca na dobranoc, przyjaźni sąsiedzi wspierający się w trudnych chwilach. I koniki. Kuce z Szumińskich Łąk to towarzysze przygód dziewczynek: Klary, Paulinki i Hani. W trzecim tomie cyklu poznamy się bliżej z Hanią i jej ulubionym kucykiem – Marcysią. Dziać się będzie wiele: ślub babci Leokadii, ratowanie biblioteki i zamieszanie wokół Pałacu zaprzątną głowy przyjaciółek przez sto siedemdziesiąt stron ciekawej powieści.
W akcję dajemy się wciągnąć wraz z pierwszym akapitem. Narracja jest prowadzona w pierwszej osobie - a że osobą tą jest nadzwyczaj ekspresywna Hania, jej nastrój udziela się i nam.
„Szumińskich Łąk nie ruszyłabym na mapie ani o centymetr. Stajnia musi być dokładnie w tym miejscu, w którym się znajduje – w pięknym zakątku, wśród łąk, trochę na uboczu. Tam koniki czują się najlepiej i nie należałoby tego zmieniać. Za nic w świecie.”
To zdecydowane oświadczenie podkreśla niezłomną dziecięcą wiarę w to, że wszystko będzie dobrze. I rzeczywiście jest. Gdy okazuje się, że biblioteka mamy Hani ma zostać zlikwidowana, po pierwszych łzach natychmiast przychodzi czas na działanie. W celach wyższych jednoczą się wszyscy mieszkańcy Szumina. Każdy dokłada swoją cegiełkę do wspólnej idei, z którą nie wygra nawet najbardziej zacietrzewiony urzędnik. W obliczu najgorszych problemów wszyscy zakładają różowe okulary i świat pięknieje w oka mgnieniu.
Tyszka zręcznie przemyca dobre wzorce wplatając je w naturalny bieg akcji. Nie ma tu miejsca na nachalne pouczanie i moralizatorski ton belfra zza drewnianego biurka. Pojawia się za to świetna promocja czytelnictwa, a przy okazji pochwała przyjaźni i działalności małych wspólnot, w których może wziąć udział każdy, czy to w wiosce, czy w nieco zaniedbanej dzielnicy dużej aglomeracji miejskiej. Nie zdziwicie się, jeżeli dzieci podczas lektury zapytają was o literackie noblistki. Przygotujcie się zawczasu na odpowiedź, czemu mama Hani piecze sernik Alice Munroe albo piernik Doris Lessing. Jeżeli wasza córka nie czytała jeszcze Dzieci z Bullerbyn, to będziecie musieli szybko pobiec do księgarni po powieść Astrid Lindgren, bo zachwyty Hani nad szwedzką wioską są bardziej sugestywne niż reklama wafelka w kokosowej polewie.
Wspólne czytanie to prosta droga do wspólnego działania. Dlatego z taką radością rodzinnie sięgamy po kolejne tomy Koników…, które powstały ku chwale dobrej lektury i prawdziwej przyjaźni.