Wojna na pustyni jest zupełnie odmienna od prowadzonej na innych frontach. Bezkresne przestrzenie umożliwiają zastosowanie wielu śmiałych manewrów taktycznych, a odwrót nierzadko oznacza pewną śmierć lub zagubienie w piaszczystym piekle. Wszędobylski piasek wdziera się pod okulary ochronne, zgrzyta między zębami, dostaje do termosów, niszczy sprzęt, jest równie dokuczliwy, co pchły pustynne wgryzające się pod skórę. Obserwacja terenu również jest bardzo utrudniona ze względu na migotanie powietrza – wszystko, co wznosi się na wysokość poniżej 1 m nad powierzchnię ziemi, jest ledwo zauważalne, a to, co wystaje powyżej 1.5 m, wydaje się o wiele większe.
Kiedy angielscy żołnierze w 1941 roku wpatrywali się w takie migoczące, olbrzymie przestrzenie, byli nadspodziewanie spokojni. Przejęli meldunki, według których Hitler zabronił operacji zaczepnych na tym froncie (traktowanym przez OKW jako drugorzędny teatr wojenny), a skoro Fuhrer zabronił, to takich operacji być nie powinno, wszak informacje wydawały się być pewne. Nie wiedzieli jednak, że mają przeciwko sobie generała, który nie zawsze trzymał się planów Hitlera. Tym człowiekiem był Erwin Rommel, zwanym Lisem Pustyni, a niebawem rozpocząć się miała fascynująca kampania w Afryce Północnej. Wydarzeniom, które miały miejsce na gorących piaskach Afryki w latach 1941-1943 poświęcona jest książka Paula Carella Lisy Pustyni. Autor, obok przedstawienia działań wojennych w perspektywie globalnej, postanowił również ukazać je poprzez losy pojedynczych żołnierzy - od szeregowców po wysokich rangą oficerów - którzy na mapach sztabowych nawet nie byli zdehumanizowanymi chorągiewkami. Dzięki takiemu zabiegowi
książka nie jest zestawieniem suchych faktów, liczb czy dat, Carell uważa, że to domena strategów.
Wydarzenia opisywane przez autora są arcyinteresujące, niczym rodem z najlepszych książek beletrystycznych: poznamy dzieje komandosów z Long Range Desert Group, Brandenburczyków, dowiemy się ciekawych informacji o próbie porwania Rommla, działaniach szpiegów, pracy saperów, mechaników, o spektakularnych bitwach, wyśmienitych fortelach i rozgrywkach wywiadów. Pozycja ta obfituje w liczne anegdoty, dygresje, historie rozgrywające się na marginesie wielkich kampanii (choćby ta o popularności piosenki „Lili Marleen”), autor baczy jednak, by nie trywializować okrucieństwa wojny, a ukazać uczucia, nadzieje żołnierzy. Mimo że barwne opisy Carella są tak obrazowe, iż w pełni wystarczają do zorientowania się w przebiegu działań wojsk, większość operacji zilustrowana jest miniaturowymi mapkami. O ile jednak talentu literackiego autorowi odmówić nie można, gorzej już jest z jego obiektywizmem.
Prawdziwe nazwisko Paula Carella to Shmidt, autor ów pełnił funkcję szefa służby prasowej Ribbentropa, co zapewne tłumaczy jego znaczny germanocentryzm i subiektywizm. Zamierzeniem było napisanie „wiernej i prawdziwej” relacji z kampanii północnoafrykańskiej, książki ku przestrodze żyjącym i ku chwale poległym. Mimo szczytnych założeń Lisy pustyni przypominają bardziej dzieło napisane ku pokrzepieniu serc narodu, który przegrał wojnę, niż pochylenie czoła nad ofiarami. Statki niemieckiej marynarki handlowej są więc „stare i znakomite”, Rommel – „legendarny, dzielny, śmiały, walczący fair, był synonimem śmiałego tricku, błyskawicznego ataku i dzikiego pościgu”, saperzy to natomiast „wybitni rzemieślnicy” dokonujący „wspaniałych czynów”, a genialna, niezwyciężona Armia Pancerna jest „oazą dobrych Niemiec” (sic!).
Kiedy autor powołuje się na prace innych historyków (m.in. Mooreheada), cytuje zazwyczaj tylko te fragmenty, które są dlań wygodne i pasują do tezy o genialnym Rommlu. Momentami jego bezkrytycyzm jest żenujący, uwagi o „łańcuchu kolonialnym”, którym potrząsają ciemiężone przez Anglików narody są wręcz niesmaczne w obliczu hekatomby, jaka dokonywała się wówczas w Europie za sprawą Niemców. Autor przesadza, ekscytuje się wpadając w egzaltację, epatuje patosem („cisza w ładowni była równa sumarycznej ciszy nieba i piekła”), a twierdzenia, że alianci postanowili zbudować bombę atomową ze strachu przed Rommlem można chyba tylko nazwać kuriozalnymi.
Na szczęście tłumacz trzyma rękę na pulsie, pragnę tutaj zwrócić szczególną uwagę na przypisy pana Kazimierza Szarskiego. Czytałem je z niekłamaną przyjemnością, gdyż ów translator żywo reagował na niektóre kontrowersyjne - proszę wybaczyć mocniejsze sformułowanie – farmazony Carella: „nie można zgodzić się z tezą autora!”, „autor nie chce zrozumieć (...) na pewno wiedział, że Hitler nigdy nie zamierzał narodu angielskiego przepuścić przez kominy krematoryjne”. Niekiedy jest zgryźliwy, ironiczny, z klasą prostuje błędy i sprowadza autora na ziemię, gdy ten, niesiony uwielbieniem dla Afrika Korps, przekroczy granicę farsy czy dobrego smaku. Pan Szarski pokusił się nawet o przywołanie wspomnień z młodości, aby zdyskredytować jedną z karkołomnych tez i moim zdaniem tylko dzięki niemu książka nie jest jednym wielkim peanem na cześć Niemców.
Przyznam, że po lekturze Lisów pustyni mam uczucia ambiwalentne. Razi mnie niezmiernie wspomniany germanocentryzm autora, kłuje w oczy przesada i przekłamania. Autor dotarł jednak do wielu ważnych źródeł (dzięki zajmowanemu stanowisku miał duże możliwości), zebrał liczne relacje, listy – publikuje swoją korespondencję z feldmarszałkiem Kesselringiem, przytacza rozmowy z niemieckimi oficerami: m.in. zaufanym współpracownikiem Rommla, gen. por. Fritzem Bayerleinem, ppłk Westphalem czy gen. Nehringiem. Ponadto styl Carella powoduje, że książkę czyta się momentami jak dobrą powieść sensacyjno-szpiegowską. O niektórych operacjach opisywanych przez autora nigdy dotąd nie słyszałem lub spotkałem się jedynie ze zdawkowymi, niewiele mówiącymi wzmiankami, gdyby więc próbował choćby zachować pozory obiektywizmu, Lisy pustyni polecałbym w ciemno. Jako źródło informacji o działaniach wojsk na pustyni czy spojrzenie na afrykański teatr wojenny z punktu widzenia Niemca książka ta jest bowiem bardzo cenna i
interesująca. Sytuacja pogarsza się, gdy Carell sili się na interpretację owych działań ukazując je w wygodnym dla siebie świetle, dlatego też absolutnie nie odmawiam mu wiedzy historycznej, wysuwam jednak zarzuty co do sposobu jej przekazywania.
Szumna deklaracja oddania hołdu „poległym z obu stron” okazała się, niestety, komunałem na wyrost (jak to zresztą bywa z szumnymi deklaracjami) – jeśli już, to książka jest hołdem dla Rommla i żołnierzy Afrika Korps, których kości spoczywają w rozpalonych piaskach pustyni oraz tych, którzy z owego piekła wyszli cało.