Sklep Potrzeb Kulturalnych to bardzo dobry tytuł, pod warunkiem, że wcześniej przeczytało się książkę. Co najmniej do połowy, do miejsca, w którym Maryśka, prowadząca „Sklep Potrzeb Kulturalnych” w Bukowinie Tatrzańskiej, ten obok obory przerobionej w połowie na salon fryzjerski, z rezygnacją znosi kaprysy rozdzielnika, zapychającego półki niechodliwą literaturą i (a to po co komu?) całymi workami papieru toaletowego. Kiedy ostatni raz popłakaliście się ze śmiechu, czytając książkę o kulturze ludowej, napisaną przez etnografa? Albo zatrzymaliście się na dłuższą chwilę wzruszeni? Pewnie nigdy, bo prac etnograficznych nie pisze się – i nie czyta – dla wywołania emocji. Więc teraz macie wyjątkową okazję.
Autor, dziś etnograf i historyk kultury, w latach pięćdziesiątych był wychuchanym chłopczykiem z Warszawy, który trafił na kilka lat do Bukowiny Tatrzańskiej, wprost do wiejskiej szkoły i na okoliczne hale (zamiast podwórek). Bez taryfy ulgowej, a jeśli – to z niewielką (ze względu na autorytet cioci-babci). Narratorem wielu opowieści jest tamten chłopiec z przeszłości, obserwator bystry i z poczuciem humoru. Historyk i etnograf mówiący zupełnie naturalnie góralszczyzną z Bukowiny, szkolny kolega bohaterów opisywanej rzeczywistości, dysponuje bardzo szczególnym punktem widzenia – od wewnątrz i z zewnątrz tego świata jednocześnie. Dzięki temu udaje mu się nie tylko demistyfikacja folkloru dla turystów, sztucznie tworzonego, choćby i w poczciwych intencjach. Dociera też głębiej – do zdumiewających źródeł góralskiego wzornictwa mebli, malarstwa na szkle, genezy tańca zbójnickiego, podhalańskiego stroju. Podhale odarte z cepelii jest w książce krainą ludzi prostolinijnych, bezkompromisowych i szczerych.
Komunistyczna propaganda napotykała na opór góralskiej logiki, umiejętności zadawania prostych i trafiających w sedno pytań (w końcu nie od parady stąd wiodą się greccy filozofowie), osobistej odwagi – a wówczas powiatowy stalinizm widziany oczami dzieci i starych górali okazywał się zwyczajnie głupi i bez sensu. A zbójnickiego wynalazł niejaki Szczęsny Połomski w 1910, jako „ćwiczenia z toporkami” na Zlot Grunwaldzki w Krakowie.