Niemal dwa kilogramy, 480 stron, sześciu scenarzystów, 11 ilustratorów, ośmiu kolorystów, jeden Bruce Wayne oraz tabun sprzymierzeńców i przeciwników. Na sklepowych półkach z hukiem wylądował pierwszy (z trzech) zbiorczy tom „Wiecznego Batmana”.
„Wieczny Batman” (ang. „Batman Eternal”) to licząca 52 zeszyty seria, ukazująca się od kwietnia 2014 do kwietnia 2015 roku, wchodząca w skład obchodów 75. urodzin flagowego bohatera wydawnictwa DC Comics. Pomysłodawcą i głównym scenarzystą jest znany fanom Mrocznego Rycerza Scott Snyder, wspomagany przez Jamesa Tyniona IV, współautora takich tytułów jak „Szpon” czy „Batman - Detective Comics” (oba wydane w Polsce nakładem Egmontu). Oprócz tego do współpracy zaproszono jeszcze czterech scenarzystów - Johna Laymana, Kyle’a Higginsa, Raya Fawkesa i Tima Seeleya - oraz pokaźny zastęp nazwisk odpowiedzialnych za stronę formalną. W zamierzeniu Snydera – co zresztą widać po lekturze pierwszego tomu – każdy z autorów scenariusza miał wnieść do historii inny punkt widzenia. Tym sposobem „Wieczny Batman” to konwencjonalny miszmasz, gdzie na takich samym zasadach obok kryminału i powieści detektywistycznej funkcjonują pulpowy horror, rodzinny dramat oraz obowiązkowa superbohaterska naparzanka. Oczywiście twórcy nie
uciekają od tzw. tematów ważnych, choć obecność aluzji do pracy współczesnych mediów czy problemu wykorzystywania nieletnich w państwach Trzeciego Świata w zderzeniu z powyższymi nie wypadają szczególnie wiarygodnie, a tym bardziej poważnie.
W myśl słynnej zasady papieża suspensu Snyder i Tynion swoją historię rozpoczynają od trzęsienia ziemi. Gotham trawią płomienie, a ukrzyżowany na słynnym reflektorze panicz Bruce wysłuchuje dobywającej się zza kadru pompatycznej przemowy tajemniczego łotra. Na wstępie autorzy serwują bowiem zakończenie historii, jednak aby je w pełni poznać, czytelnik musi przebić się przez setki stron, niezliczone zwroty akcji oraz pojedynki z udziałem Batrodziny (także członków Batman Incorporated) i rzeszy adwersarzy Mrocznego Rycerza. A tych jest tu cały przekrój – począwszy od Carmine Falcone’a i Pingwina, a skończywszy na drugo-, trzecio-, a nawet czwartoligowych zbirach, choć nie trudno odnieść wrażenia, że obecność większości z nich została podyktowana jedynie okolicznościowym charakterem serii, a nie tokiem wydarzeń.
Z całą pewnością „Wieczny Batman” zaskakuje niespotykanym scenariuszowym rozmachem oraz wielopiętrową, zawiłą intrygą, sięgająca najdalszych zakątków globu i szczytów władzy. Jednak o ile początek historii to intrygująca opowieść kryminalna, osnuta wokół wrobionego w nieumyślne morderstwo Jima Gordona, skorumpowanej policji i powracającego do Gotham „Rzymianina”, o tyle w miarę lektury kolejnych zeszytów czuć, że zaproponowany przez Snydera synkretyzm nie do końca się sprawdza. Widać to zwłaszcza w momentach, gdzie do głosu dochodzą parapsychologia i siły nadprzyrodzone rodem z najpodlejszych filmów klasy B. Paradoksalnie na odbiór całości nie wpływa natomiast mnogość zaproszonych do współpracy rysowników, a ci reprezentują niekiedy zupełnie odmienne style. Na kartach komiksu spotykają się m.in. utalentowany Ian Bertram („Gothtopia”), którego humorystyczna kreska przywodzi na myśl prace Roberta Crumba, czy hołdujący klasycznym wzorcom Jason Fabok.
Słów kilka odnośnie samego wydania. Jak nie trudno się domyślić edytorsko Egmont po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Świetnej jakości papier, twarda oprawa i wyraziste kolory to już standard, do którego zdążyło przyzwyczaić nas wydawnictwo. Cieszy również cena 480-stronnicowej cegły (ze względu na swoją masę komiks raczej nie nadaje się do czytania w środkach komunikacji miejskiej), niewiele wyższa od przeciętnego tomu „Mrocznego Rycerza” czy „Ligi Sprawiedliwości”. Premiera drugiego albumu już w czerwcu.