Pierwsza część sagi o czarokrążcy zrobiła na mnie dobre wrażenie. Lubię zabawę wątkami, motywami, konwencjami, lubię aluzje i aluzyjki (polityczne i nie tylko), i nie pogardzam rubasznym humorem, jeśli tylko nie przekracza pewnych granic – tak więc, zakładając, że kolejne części cyklu dorównają Smoczemu pazurowi, liczyłam na trochę niewyrafinowanej, lecz zdrowej rozrywki. Drugiej części dostać mi się nie udało, więc nie wiem, jak się ma do pierwszej – trzecia natomiast, niestety, jest zdecydowanie słabsza.
Plusem jest dbałość autora o szczegóły, wiążące tę przygodę Debrena z poprzednimi oraz konsekwentne trzymanie się raz obranego stylu, skutkiem czego podatny czytelnik gotów ni stąd ni zowąd podchwycić charakterystyczną melodię dialogów i zacząć przemawiać zgoła nie swoim językiem. Minusów jest jednak więcej. Dowcip, miast się z czasem wyostrzyć, zrobił się dość toporny i głównie erotyczno-prokreacyjnymi skojarzeniami się karmiący; tylko od czasu do czasu można się pośmiać z subtelniejszych przytyków do narodów w Viplanie żyjących (jak choćby z tego, że w Anvashu fury lewą stroną drogi jeżdżą, za to w Sovro szerszy rozstaw kół mają), i do realiów, zgoła nasze rodzime i współczesne przypominających (jak geneza pewnych przypadłości zdrowotnych rotmistrza Zbrhla).
Niedostatki humoru byłyby do wybaczenia, gdyby rekompensowała je żywsza akcja, pojawienie się na scenie większej ilości ciekawych postaci czy choćby trochę więcej magicznych interwencji. Tymczasem nic z tego. Intryga, choć oryginalna i pomysłowo zaplanowana, jest wyraźnie mniej wciągająca, a akcja – z pozoru dynamiczna, bo pełna potyczek toczonych przez bohaterów z potworem-sadystą czy ze zgrają warchołów z pobliskiej wsi – stanowczo zbyt rozwlekła, zwłaszcza w momentach powtarzających się po raz N-ty podchodów i zasadzek na Pisklaka. Tylko wkroczenie Dropa na scenę trochę ją ożywia, ale na krótko.
Ludzie i wydarzenia zdają się tkwić w gęstej, mrocznej atmosferze, której nie rozpraszają ani zbereźne docinki, serwowane sobie wzajemnie przez niemal wszystkich bohaterów, ani nieco cieplejsza więź, rodząca się między Debrenem i Lendą. Trudno mieć żal do autora, że wybrał taki, a nie inny sposób poprowadzenia akcji i rozwiązania intrygi, i trudno z tego powodu książkę dyskwalifikować – ale można odczuwać rozczarowanie i niedosyt, co właśnie stało się moim udziałem.