Stwierdzenie mówiące o tym, iż napisanie dobrego kryminału to wielka sztuka, dla jednych może wydać się truizmem, dla innych może być wielce kontrowersyjne. Z jednej strony bowiem dobry kryminał powinien odznaczać się zwartą, wciągającą czytelnika akcją. Musi angażować go całkowicie, zmuszać do myślenia, dedukowania, rozgryzania piętrzących się zagadek i tajemnic. Powinien zachwycać głębią psychologiczną postaci, spośród których ten najmniej podejrzany okazuje się być najbardziej winnym. Jedni więc – i będą wśród nich z pewnością twórcy krakowskiego Festiwalu Kryminału oraz członkowie Stowarzyszenia Miłośników Kryminału i Powieści Sensacyjnej „Trup w szafie” – z pełnym przekonaniem stwierdzą, że dobry kryminał oznacza dobrą, wartościową literaturę. Inni z kolei uznają go za swoisty podgatunek, tworzony dla mas podróżujących pociągami, czekających w kolejkach, podgatunek czytany w tak zwanym „międzyczasie”. Wydaje się, że spór między głosicielami kryminału jako literatury niszowej, undergroundowej, a
tymi, którzy uznają go za literaturę niską i masową, będzie trwał jeszcze długo, a książki takie jak I wstali z martwych… Fred Vargas, wcale nie pomagają go rozwiązać.
Fred Vargas (pseudonim literacki znanej francuskiej mediewistki) pisze swoje powieści od 1986 roku. Do tej pory na francuskim rynku ukazało się ich osiem, w Polsce jedynie dwie: I wstali z martwych..., Ławka 102. Wiele z nich zostało nagrodzonych. Interesująca nas pozycja otrzymała we Francji m.in. nagrodę krytyki w 1996 r. Cała historia utkana w powieści I wstali z martwych... obraca się wokół pięknej i sławnej śpiewaczki operowej Zofii Simeonidis. Wszystko zaczyna się od młodego buka, który pewnego ranka, ni stąd ni zowąd, pojawia się w ogrodzie kobiety, wzbudzając tym samym niepokój, a w końcu i przerażenie bohaterki. Bezradna Zofia, która nie może liczyć na pomoc znudzonego i wiecznie zajętego męża, prosi swoich młodych sąsiadów o przekopanie ogrodu i sprawdzenie czy buk nie skrywa w sobie jakiejś mrocznej tajemnicy. Kiedy Zofia nagle znika, trzej sąsiedzi, historycy z zawodu, noszący imiona Ewangelistów – Mateusz, Marek i Łukasz – staną się głównymi detektywami. Obok funkcjonariuszy
francuskiej policji przyczynią się do rozwikłania zagadki ucieczki? porwania? śmierci? znanej śpiewaczki.
Analizując powieść Fred Vargas, jesteśmy w stanie odnaleźć w niej wiele pozytywnych elementów. Dobrze skonstruowana akcja może zaciekawić czytelnika. Autorka bawi się z nami, podsuwa wciąż nowe rozwiązania, piętrzy je, a my wchodzimy po nich, jak po schodach, na coraz wyższe piętra wiedzy. Sprawnie poprowadzona narracja może nawet w niektórych momentach poruszyć. Schematy postaci noszą w sobie iskierkę życia. Gdyby je rozbudować i trochę skomplikować, mogłyby tworzyć odrębne, pełnowymiarowe istnienia. Mowa tu zwłaszcza o postaciach trzech Ewangelistów. Marek – mediewista i strojniś, jest niecierpliwy, łatwo wpada w gniew, lubi mieć rację. Mateusz, spec od prehistorii, jak klasyczny łowca – zbieracz uwielbia chodzić nago. Jest człowiekiem natury, który nie poddaje się dominacji kultury. Może stąd wypływa jego spokój, opanowanie, subtelność. Z kolei Łukasz – historyk I Wojny Światowej – to przewidujący strateg, niezwykle inteligentny i spełniający się w działaniu. Pieczę nad nimi pełni stary przystojny
glina, wyrzucony z policji za korupcję, Armand Vandoosler. Te cztery, tak różne od siebie postaci, mogłyby tworzyć smakowity psychologicznie koktajl. W powieści Vargas zostały zaś potraktowane schematycznie – jako uzupełniające się elementy układanki, które mają doprowadzić czytelnika do celu – wyjaśnienia zagadki.
Właśnie schematyzm postaci i płytkie psychologizowanie uznałabym za główną wadę tej książki. Kiedy autorka próbuje wyjaśniać motywy działania poszczególnych bohaterów, bądź też charakteryzować ich słowami w stylu: „Pomimo wewnętrznej organizacji, owej zwartej, a wręcz zbyt doskonałej struktury, dostrzegalnej dla tych, którzy dobrze go znali, Marek miał skłonności do rozpraszania się i ulegania analitycznym zapędom, ale nawet częste rozbieganie myślowe i zmienne nastroje dawały niekiedy nadspodziewanie dobre efekty” staje się irytująca, a miejscami nawet śmieszna. Fabuła, choć dobrze skonstruowana, niestety, nie pasjonuje czytelnika. Narracja płynie jakby obok nas. Przyjmujemy kolejne rozwiązania zagadki, ale tak naprawdę nie zastanawiamy się „o co chodzi?”, „kto zabił”, „co się właściwie wydarzyło?” Autorka nie potrafi wciągnąć nas w swoją jednowymiarową grę. Nie jest w stanie wykreować rzeczywistości na tyle ciekawej, aby stała się alternatywą dla tego, co dookoła nas. Stąd też swoje spotkanie z książką
Vargas, będąc w pełni świadomą jej niewątpliwych warsztatowych atutów, mogę podsumować słowami gombrowiczowskiego Gałkiewicza: „Jak zachwyca, skoro nie zachwyca?”, przyczyniając się tym samym do podsycenia wciąż żarzącego się sporu między zwolennikami a przeciwnikami literatury kryminalnej.