Krowa, która dużo ryczy...
Skandal to pojęcie względne, swoiste signum temporis. Wyznacza granice tego, co w danym czasie „wypada”, ale też zakreśla często nowe horyzonty, odkrywa nowe jakości i nowe, niespenetrowane dotychczas, pola do popisu dla ludzkiej inwencji. Bierze się często z odwagi, ciekawości, innym razem ma źródło w nieświadomości, a wcale nierzadko w najzwyklejszej, uniwersalnej i ponadczasowej głupocie. Zawsze jednak jest atrakcyjny, przyciąga uwagę masy tych, którym nie starczyło takiego czy innego potencjału na wybicie się ponad wszechobecną przeciętność. Masa skandalistom zazdrości i dlatego głośno ich piętnuje, a w skrytości ducha podziwia.
Zdawać by się mogło, że skandal, i to w dodatku w barwnym i dynamicznym światku filmu, w którym nieraz bywa odgórnie i z premedytacją wykreowany w celach czysto promocyjnych, to wdzięczny przedmiot opisu, gwarantujący dynamikę narracji i zainteresowanie czytelnika. Niewymagający szczególnego warsztatu czy starań. W sieć tego zwodniczego złudzenia najwyraźniej wpadł autor Filmowych skandali i skandalistów. Rzeczywistość, niestety, nie wygląda tak różowo.
Zaserwowane w przekroju historycznym anegdoty o ozdobach srebrnego ekranu podobierano i owszem, różnorodnie. Są skandale obyczajowe, religijne, publiczne i prywatne, ludzkie i zwierzęce, prawdziwe i wykreowane przez bulwarówki. Niektóre nazwano skandalami mocno na wyrost, odpowiedniejsze byłby słowa „plotka”, „pogłoska”, „kontrowersja” czy „zgrzyt”. Widać tu jakiś zarys całościowej koncepcji. Właśnie, wyłącznie zarys, bo i sama książka jest niczym więcej, jak szkicem. Zarysowano sporo zagadnień, żadnego nie pogłębiwszy. Poświęcono jakość na rzecz ilości i, jak to zwykle bywa, nie był to najszczęśliwszy wybór. Kochańczyk sygnalizuje sporo interesujących tropów, ale za żadnym nie podąża. W efekcie powstaje chaotyczny zlepek obrazów, nazwisk i sytuacji, opatrzonych nieco przypadkową wspólną etykietką, który, miast intrygować i wciągać, przytłacza i nudzi. Być może to kwestia moich błędnych oczekiwań: spodziewałam się po Filmowych skandalach i skandalistach dużo więcej niż po plotkarskich rubrykach prasy
kolorowej. Tymczasem poziom jest boleśnie zbliżony do tego, co się tam prezentuje. A był w tej pozycji potencjał na dużo więcej. Niestety pomysł, który legł u jej podstaw, z jakichś przyczyn został zaledwie połowicznie zrealizowany. Stąd tylko połowa możliwych recenzenckich gwiazdek dla tych przypadkowych ujęć ukazujących blaski i cienie filmowego światka.