"Niech pan kiedyś do mnie wpadnie"
Zbuntowany przeciwko ojcu, który hołdował tradycyjnym wartościom, Turowski od wczesnych lat studenckich angażował się w życie społeczno-polityczne. Po wydarzeniach marca 1968 roku zrezygnował ze studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim i - odczuwając silny kryzys wartości - próbował szukać nowych wrażeń.
I tak podczas jednego z wieczorów literackich spotyka Stanisława Wałacha, partyzanta Armii Ludowej z Zagłębia: "Dał mi książkę z dedykacją. Na koniec rzucił: "Wie pan co, niech pan kiedyś do mnie wpadnie". "Dokąd mam wpaść?" - pytam.
Nie wiedziałem, kim jest, nie miał na czole napisane: "Jestem krakowski Moczar i jestem szefem SB". On zaprasza na plac Wolności. Mówi, że jest zastępcą komendanta wojewódzkiego MO do spraw Służby Bezpieczeństwa. [...] Przypuszczałem, że nie będziemy rozmawiać o poezji czy literaturze. Liczyłem, że ta rozmowa pozwoli mi wyjaśnić moją sytuację. Ponieważ już kiedyś ci panowie się zgłaszali do mnie z zarzutami, pomyślałem sobie, że zmienili o mnie zdanie. Ale on mi wtedy powiedział, że nie ma czasu, ale może się potem zobaczymy na mieście. Istnieje przekonanie, że bezpieka to była banda debili. Nie, to nie była banda debili".