Kokainowa dieta i problemy z higieną
Gdy umarł, jego prochy zostały wystrzelone w stronę oceanu ze szczytu pięćdziesięciometrowej wieży, na której powiewała flaga z rysunkiem pejotlu (rośliny używanej do produkcji jednego z jego ulubionych narkotyków). Podczas ceremonii obecnie były takie sławy, jak Jack Nicholson czy Sean Penn. Pogrzeb został sfinansowany przez Johnny'ego Deppa. Czy książka autorstwa takiej osoby może być czymś innym niż ekscytującą przejażdżką?
"Hell's Angels" po raz pierwszy po polsku
Pytanie jest czysto retoryczne. Właśnie nakładem Niebieskiej Studni ukazuje się pierwsze polskie wydanie "Aniołów Piekieł" Huntera S. Thompsona , obszernego reportażu o bodaj najsłynniejszym gangu motocyklowym w historii świata. Z tej okazji wybraliśmy pare pikantnych szczegółów dotyczących biografii pisarza oraz wspomnianego dzieła.
"Z drogi, gnoje!"
Nieprzypadkowo to właśnie amerykańskiemu gwiazdorowi przypadł zaszczyt pożegnania Thompsona w ten nietypowy sposób. Panowie byli bardzo zaprzyjaźnieni i razem oddawali się wszystkiemu temu, co zaliczamy do rock'n'rollowego etosu. Johnny Depp wspominał w programie "Graham Norton Show" o swoim pierwszym spotkaniu z pisarzem. Thompson wszedł do baru, w którym bawił się również aktor.
Jak mówił Depp: "Drzwi wejściowe się otworzyły i zobaczyłem iskry, wszędzie było pełno iskier. Tłum ludzi rozstąpił się niczym morze i pojawił się on. W lewej dłoni trzymał oścień (urządzenie do poganiania bydła - przyp. MW), a w prawej: paralizator. Usłyszałem tylko: z drogi gnoje! A potem podaliśmy sobie ręce i... poszliśmy do niego do domu, żeby wybudować bombę". Aktor dodał, że zdetonował ładunek za pomocą strzału z shotguna. Całkiem niezły początek przyjaźni.
Klaśnięcie jedną ręką
Dziwactwa i ekstrawagancje pisarza nie kończą się rzecz jasna na zamiłowaniu do spluw i materiałów wybuchowych. Hunter zadzwonił pewnego razu do Billa Murraya o trzeciej nad ranem, by poinformować go, że wymyślił nową dyscypliną sportową. Miała ona polegać na strzelaniu z ostrej broni do piłeczek golfowych wyrzucanych przez przeciwnika. Nic dziwnego, Thompson miał całkiem niezły refleks: gdy Don Johnson zadał mu buddyjskie pytanie dotyczącego tego, jaki dźwięk wydaje klaśnięcie jedną ręką, pisarz uderzył go otwartą dłonią w głowę, by zademonstrować swoją odpowiedź.
Nie ma wątpliwości, że autorowi "Aniołów Piekieł" puszczały czasem nerwy. Gdy przegrał zakład z innym ze swoich aktorskich znajomych, Johnem Cusackiem, zaproponował podwojenie stawki. Gdy Cusack zasugerował, że powinien po prostu oddać mu przegrane pieniądze, Thompson nazwał go "sku**skim lachociągiem" i odłożył słuchawkę. Podobno później zadzwonił do przyjaciela i udawał, że wspomniana sytuacja nie miała miejsca.
Narkotykowa dieta
O trybie życia pisarza najlepiej świadczy jego "dieta" i plan dnia, zamieszczony w biografii autorstwa E. Jeana Carrolla. Jeżeli wierzyć autorowi, Hunter S. Thompson budził się o piętnastej, by już pięć minut później raczyć się Chivas Regal i papierosami. Po czterdziestu minutach przychodził czas na pierwszą dawkę kokainy. Następnie pierwsza tego dnia kawa i... kolejne dawki białego proszku.
Na dziewiętnastą przypadał czas kolacji w Woody Creek Tavern, natomiast po powrocie z baru Thompson zażywał kolejne narkotyki. O północy był już gotowy do pisania. Po odejściu od maszyny, około szóstej rano, brał gorącą kąpiel (towarzyszył mu między innymi szampan). O ósmej był już gotów do snu, oczywiście po zażyciu Halcionu zapobiegającemu bezsenności. Tajemnicą pozostaje, w jaki sposób Thompson przeżył aż sześćdziesiąt siedem lat. Nie ma jednak wątpliwości, że po zapoznaniu się ze wspomnianym jadłospisem, całkiem sporo osób na świecie podjęło decyzji o zostaniu pisarzem.
Kłopotliwy sąsiad
Nic dziwnego, że to właśnie Thompson podjął się napisania rzetelnego reportażu o Aniołach Piekieł, istniejącym od lat 50. gangu motocyklowym, który w połowie następnej dekady znalazł się u szczytu popularności. Niewykluczone, że Hunter był jedynym dziennikarzem, który mógł wpasować się w tryb życia Aniołów, polegający na całonocnej alkoholowo-narkotykowej orgii i destrukcji. Pisarz nawiązał z wieloma członkami gangu na tyle silną relację, że ci odwiedzali go w jego własnym domu. Anioły były tak częstymi gośćmi, że pisarz otrzymał pewnego dnia nakaz eksmisji.
Był to czas medialnej nagonki związanej z grupą i reprodukowanych przez dziennikarzy kłamstw dotyczących ich dokonań, sąsiedztwo Thompsona musiało więc wzbudzać wśród okolicznych mieszkańców niepokój. Inna sprawa, że mieli ku temu powody, które nie miały nic wspólnego z gangiem: "(...) był to rodzaj dobrodusznej demonstracji siły ognia, do jakiej doszło pewnego niedzielnego poranka, około trzeciej trzydzieści. Z powodów, których nigdy nie zrozumiałem, rozwaliłem moje tylne okno za pomocą pięciu strzałów z shotguna kaliber dwanaście, poprawiając chwilę później sześcioma razami z magnum 44".
Dziennikarskie sztuczki
Hell's Angels niewątpliwie nie należeli do grona ułożonych i sympatycznych obywateli pielęgnujących mieszczańskie cnoty. Ich pojawienie się w mieście musiało skończyć się pijacką burdą połączoną z mniej lub bardziej drobnymi kradzieżami. Mimo to większość doniesień medialnych dotyczących gangu nie była w żaden sposób zakotwiczona w rzeczywistości. Ameryka lat 60. wchodząca w okres obyczajowej rewolty najzwyczajniej w świecie potrzebowała antywzorca, którym można by straszyć dzieci i dyscyplinować młodzież. Jakiekolwiek informacje na temat Aniołów były natychmiast podchwytywane przez dziennikarzy i modyfikowane, aby dostarczyć czytelnikom jak najwięcej rozrywki.
Tak było choćby w przypadku słynnej sprawy rzekomego gwałtu na dwóch nieletnich dziewczynach. Policyjne dochodzenie i badanie lekarskie nie dostarczyły jakichkolwiek dowodów na to, że nastolatki nie odbyły stosunku seksualnego z członkami gangu dobrowolnie. Mimo to, jak mówią: niesmak pozostał. Hunter S. Thompson prostuje fałszywe doniesienia dotyczące Aniołów, daje też próbkę znajomości warsztatu dziennikarskiego oraz trików stosowanych przez redaktorów: "To, co właściwie osiągają w ten sposób edytorzy, jest sztuką drukowania historii bez brania za nią odpowiedzialności prawnej. Słowo "rzekomy" jest kluczem tego artyzmu. Inne zwroty to: "jak powiedziano" (lub "stwierdzono"), "doniesienia wskazują" i "powołując się na".
"Będzie nosił spodnie, dopóki nie zgniją"
Warty wzmianki jest niewątpliwie cały rytuał związany z przyjmowaniem do grona Aniołów nowych członków. Choć rzecz zdecydowanie należy do kategorii "nie czytać w trakcie jedzenia", determinacja, aby znaleźć się pełnoprawną częścią grupy, okazywała się zwykle silniejsza niż obrzydzenie. Oto jak wspomniany ceremoniał opisał Thompson: "Każdy kandydat na Anioła przybywa na inicjację w nowych levisach i w pozbawionej rękawów dżinsowej kurtce z nieskazitelnym logiem na plecach.
Ceremonia różni się w zależności od oddziału, jednak najważniejszym jej punktem jest plugawienie munduru kandydata. Podczas takiego spotkania zbiera się kał i mocz do wiadra, z którego następnie wylewa się zawartość na głowę nowicjusza w uroczystym geście chrztu. Albo też rozbiera się on do naga, a wtedy gnojówką polewa się jego ciuchy, podczas gdy część ekipy masakruje je buciorami. To właśnie są jego "firmówki" - będzie je nosił każdego dnia, dopóki nie zgniją".
"Przydałby się im prysznic"
Anioły szybko zapracowały sobie zresztą na opinię brudnych i odrażających. W tym również było jednak sporo przesady. Autor przywołuje dokument napisany przez prokuratora stanu Kalifornia, w którym czytamy: "Prawdopodobnie najpowszechniejszą wspólną cechą, pozwalającą zidentyfikować Aniołów Piekieł, jest ich naznaczona brudem fizjonomia. Śledczy ciągle zgłaszają, że tym ludziom - zarówno członkom klubu, jak i ich towarzyszkom - zdecydowanie przydałby się prysznic".
Hunter S. Thompson próbuje jednak zadać kłam temu przekonaniu: "Jedynie kilku stawia na wyczuwalny odór ciała. Ci, którzy mają dziewczyny lub żony, biorą prysznic równie często jak większość osób nieposiadających stałej pracy, ale nadrabiają to, zdecydowanie częściej brudząc swoje ubrania". Przywołuje również opinię partnerki jednego z gangsterów, który postanowił urzeczywistnić prasowe doniesienia o problemach z higieną w obozie Aniołów: "Chciał zobaczyć, jak by to było dorównać reputacji, którą klub cieszy się wśród ludzi... Mam coś z zatokami i nie czuję zbyt dobrze, ale w końcu było to tak okropne, że kazałam mu wyciągnąć drugi materac i zabroniłam śmierdzielowi spać ze mną do czasu, aż się nie wykąpie".
"Dobre asfalty" i "powalone czarnuchy"
Choć Anioły chętnie używały emblematów takich, jak krzyż żelazny i swastyka, nie do końca jasny wydaje się ich stosunek do innych ras. Jak pisze Thompson: "Ich granice tolerancji rasowej były dziwnie pokręcone - tak, że pojedyncze "dobre asfalty" znajdowały się po jednej ich stronie, a cała masa "powalonych czarnuchów" po drugiej. Jeden z Nomadów (dawniej oddział z Sacramento) współdzielił mieszkanie z czarnym artystą, który podczas wszystkich imprez Aniołów ani przez chwilę nie dał po sobie poznać, że czuje się nieswojo. Wyjęci spod prawa motocykliści mówią na niego "porządny kocur".
"On jest artystą - powiedział mi jednej nocy Jimmy na imprezie w Oakland. - Nie znam się na sztuce, ale mówią, że jest dobry". Naiwnym byłoby jednak twierdzenie, że rasa nie okazywała się często czynnikiem, który wykluczał szanse na dołączenie do grupy: "Charley to kolejny fajny asfalt - żylasty, drobny Murzyn, który jeździł z Aniołami od tak dawna, że niektórzy z nich krępowali się mówić, dlaczego nie należał do klubu. "A niech mnie, lubię tego małego skubańca - powiedział jeden. - Ale nigdy się nie dostanie. Myśli, że mu się uda, ale nie ma takiej opcji... Wystarczy, że sprzeciwi się dwóch; mogę ci ich wskazać w trymiga".
Wyzwanie rzucone społeczeństwu
Nomadyczny tryb życia Aniołów Piekieł, polegający przede wszystkim na łamaniu wszelkich przepisów ruchu drogowego, faszerowaniu żołądka rozmaitymi rodzajami alkoholi i narkotyków oraz wikłaniu się w konflikty z prawem, zarówno odrzuca, jak i fascynuje, czy wręcz: pociąga. Ostatecznie chodziło przecież o rzuceniu wyzwania społeczeństwu, które z protekcjonalnością spogląda na wszelkie przejawy odchodzenia od przyjętych norm. Anioły wyrosły na przekonaniu, że można żyć inaczej i czuć się całkowicie wolnym.
Zupełnie, jak Hunter S. Thompson. Autor kończy książkę opisem nocnych przejażdżek na motorze, który puentuje następującą refleksją: "Spuszczasz ciąg gazu, rozglądając się za glinami, ale tylko do następnego zaciemnionego odcinka drogi i kolejnych kilku sekund na granicy... Tej Granicy... Nie można tego wytłumaczyć, bo jedyni ludzie, którzy wiedzą, gdzie ona się znajduje, to ci, którzy ją przekroczyli. Inni - jeszcze żyjący - wystawili swoją kontrolę na ostateczną próbę, a później zawrócili, zwolnili albo zrobili to, co po prostu zrobić musieli, kiedy przyszło im wybierać pomiędzy Teraz a Później. Ale ta granica wciąż gdzieś Tam istnieje. Albo jest Tutaj. Zetknięcie się motocykli i LSD to nie kwestia przypadkowego medialnego rozgłosu. Obie te rzeczy stanowią sposób na dotarcie do kresu, do miejsca, gdzie rodzą się znaczenia".
Mateusz Witkowski/ksiazki.wp.pl