Kodeks
"Przeznaczenie to nie powód. (...) To wyjaśnienie." Bogaty kolekcjoner Maxwell Broadbent umiera na raka. Wie, że jego dni są policzone. Wysyła do swoich marnotrawnych synów lakoniczne listy z zaproszeniem. Takie niezbyt jasne "przybywajcie". Z tlącą się w tle nadzieją na... spadek. Synowie przybywają. Tom - skromny weterynarz-idealista. Poirytowany Philip - stale tonący w długach. Vernon - poszukiwacz istoty bytu, aktualnie u pewnego guru za siedemset dolarów tygodniowo.Wszyscy po trzydziestce. Synowie Maksa, jego niespełnione oczekiwania. Po ojcu jednak nie ma śladu. Rezydencja jest opuszczona i... ogołocona ze zgromadzonych w niej drogocennych zbiorów. Rabunek?! A może jednak nie. Jedynym śladem jest kaseta video z nagraniem od Maxa. Umierający ekscentryk, rabuś skarbów, kolekcjoner jak zwykle zaskakuje swoim poczuciem humoru. "Witam z krainy zmarłych." Zabrał swoje ukochane zbiory ze sobą, do grobowca ukrytego gdzieś w jakimś trudno dostępnym zakątku. A oni, synowie, jeśli chcą coś z tego mieć muszą
odnaleźć to miejsce. Nic za darmo i nic bez trudu. Proste. Synowie targani sprzecznymi myślami decydują się na udział w tej dziwacznej grze. Marzenia o fortunie i zabezpieczeniu swojego bytu do końca życia stają im przed oczami nawet we śnie.
"Koń akceptuje cię takim, jaki jesteś." Tak się zaczyna ta historia. Przygoda. Z happy endem. Mieszanka "Romancing the Stone" i niesamowitych przygód wspaniałego skądinąd Harrisona Forda. Z wszystkimi tego zaletami i wadami. Sporo chwytów typowych, sprawdzonych w boju i tanich... jak wino marki "Wino". "Owinięta w ręcznik Sally wyszła z łazienki, mrucząc pod nosem, i przeszla przez salon ze spadającymi na plecy mokrymi, lśniącymi włosami."
Lekkie, momentami zbyt lekkie. Zabrałem się za książkę z dużym zapałem. Po lekturze "produkcji literackiej" spółki Preston-Child miałem spore oczekiwania. "Relikt" czy "Martwa natura z krukami" zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Były przede wszystkim świetnie napisane. Pewne braki fabuły rekompensowała wysoka formalna jakość powieści. "Pot wyciekał Sally spod rękawów, spływał po plecach i pomiędzy piersiami." Niestety, nie mogę tego powiedzieć o "Testamencie". Nie dorównuje wymienionym przeze mnie powieściom. Ma chyba zatem rację Preston, gdy w "Podziękowaniach" pisze, że Lincoln Child jest lepszą połową ich autorskiej spółki. Testament nie ma już tego klimatu. Postacie są płaskie jak pocięte deski w tartaku. Nienaturalne, doskonale radzące sobie w każdych warunkach. Nieprzekonywające zachowania, słowa, działania. Psychologia z tygodników dla gospodyń domowych. Prawie nic nie zaskakuje. Emocje opadają jak ręce po ciężkim rozczarowaniu. Jest to zaledwie cień powieści spółki Preston-Child. Niewyraźny
i rozmazany. Cień akcji, dialogów, napięcia, opisów. Cień zachodzącego słońca... Jestem w stanie to zrozumieć, że komuś to wystarcza. Dostaje do ręki prostą, sprawdzoną rozrywkę. Czytadło, jedno z wielu. Ja jednak chciałbym czegoś więcej. "Giez ugryzł mnie raz w czoło."