Na okładce wydawca wybił tekst - "Hiszpański mistrz powieści uniwersyteckiej". To nieporozumienie. Bowiem to nie uczelnia jest tu głównym bohaterem, nawet nie profesorowie z racji pełnionych przez siebie funkcji. Nic z tych rzeczy. To nie jest iberyjski Lodge czy Barth. Raczej znajdziemy tu pewną wspólną cechę z polskim romantyzmem, który żerował na tęsknocie i wygnaniu, dzięki którym wykreował swoje najświetniejsze dzieła. Podobnie tu - główny bohater przez dwa lata wykłada swój język ojczysty na Oxfordzie. Spotyka profesorów najróżniejszej konduity, opowiada o nich, nawet szydzi, ale nie o nich mu chodzi. To nie jest rozprawa z pychą i hermetycznością, z konwencją i udziwnionym konserwatyzmem. Książka jest nade wszystko zapisem przerażającej samotności.
W jaki sposób najłatwiej zostać samotnym, zdaje się pytać autor. Oczywiście w obcym kraju, nawet w kosmopolitycznym towarzystwie pracowników uczelni czuje się swoją odrębność i obcość. A wyjście na ulicę jedynie ten stan pogłębia. Nic dziwnego, że tak autora zajmują angielscy żebracy, ich buta przy jednoczesnej postawie roszczeniowej, wynikającej z żerowaniu na miłosierdziu. Przeraża stary portier zagubiony w czasie - dla niego samotność to błądzenie w przestrzeni swojego życia przy nikłym kontakcie z zimną teraźniejszością. Szukanie ratunku w przyjaźni, wśród raczej zdystansowanych i chłodnych Brytyjczyków nie daje bliskości, silnej więzi przyjaźni, tak ważnej, gdy chodzi o związek pomiędzy mężczyznami. Cromer-Blake był jedynie kimś takim, jak Wergiliusz dla Dantego - wprowadzał go w obcy świat i tam zostawiał. Samotność pogłębiała nuda - zabijanie jej spacerami, krótkimi podróżami pociągiem czy antykwarycznym myślistwem nie odnosiło skutku. Został więc tylko seks. Opowieść o Claire Baynes, zamężnej
wykładowczyni, matki, która zostaje kochanką hiszpańskiego samotnika jest w gruncie rzeczy skażona tymczasowością. Ona, wychowana w dawnych koloniach jest nieco bardziej gorącokrwista niż rodowici wyspiarze, jednak znudzona konwencją i zaniedbywana przez wiecznie nieobecnego męża oraz tęskniąca za synem w odległym internacie. Macierzyństwo swe przelewa na młodego Hiszpana, ulegając jego osamotnieniu. Stąd piekielna i właściwie zdumiewająca zazdrość o małego Eryka, którą koniec powieści tak bardzo nam eksponuje.
Ta cudowna powieść jest trudna w czytaniu, napisana w charakterystycznym dla Mariasa chropowatym, rwanym stylu. Ale ładunek emocji, tkliwość i okrucieństwo, wulgarność i subtelność układają się w coś takiego, że nie pozwala na obojętność, a perypetie osamotnionej duszy na długo zapadają w pamięć.