Kino między humorem i horrorem, czyli interesuje mnie tylko śmierć. Rozmowa z Piotrem Dumałą
Nietypowy autoportret jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich reżyserów i animatorów. Główna jego część to opowieść obrazkowa ułożona z rodzinnych fotografii, wycinków z gazet, szkiców, rysunków i kadrów filmowych
Nietypowy autoportret jednego z najwybitniejszych współczesnych polskich reżyserów i animatorów. Główna jego część to opowieść obrazkowa ułożona z rodzinnych fotografii, wycinków z gazet, szkiców, rysunków i kadrów filmowych. Opowieść ta jest swoistą podróżą po wyobraźni, wspomnieniach i twórczości artysty, zagadkową, ale zachęcającą do rozmaitych interpretacji. Ponadto książka zawiera zapis rozmowy z Piotrem Dumałą , w której opowiada on o swoim życiu i twórczości, o własnym rozumieniu sztuki i planach na przyszłość, fragmenty literackie (od młodzieńczych prób, poprzez opowiadania, aż do wykładu, w którym opowiada o swoim rozumieniu animacji i filmu fabularnego), opinie o reżyserze (od pełnych zachwytu recenzji po druzgoczące wpisy na forach dyskusyjnych), bibliografię tekstów poświęconych jego twórczości oraz kompletną filmografię. Teksty te uzupełnione są satyrycznymi rysunkami, fragmentami storyboardów, reprodukcjami wczesnych
prac, fotosami i werkami. Książkę zamyka spis ilustracji, wzbogacony barwnymi komentarzami autora.
Fragment
Przyczepiła się do pana łatka twórcy, który realizuje filmy psychologiczne i poetyckie. Ale filmy z lat osiemdziesiątych, takie jak*Lykantropia,Czarny KapturekiNerwowe życie kosmosu*, całkowicie temu przeczą. Jest pan humorystą, a pana poczucie humoru potrafi być brutalne. Nie ukrywa pan zresztą swoich fascynacji burleską czy komiksem. Skąd więc taki wizerunek?
Przysięgam, że zrobię wszystko, żeby znowu być humorystą. Bo to po prostu niezła zabawa w czasie realizacji, a potem niezrównana przyjemność, gdy ludzie na sali wybuchają śmiechem. Podobno po Latających włosach widzowie byli zdziwieni, że ten gość od Kapturka zrobił poetyckie kino… Mój ideał filmu rozpina się między humorem i horrorem. Najlepiej, gdy obie skrajności zataczają koło i stykają się ze sobą. Przez długi czas wzorem doskonałości było dla mnie Dziecko Rosemary Romana Polańskiego, niemal mistyczny horror, który uzupełniają kontrapunkty komediowe.
Czarny Kapturek*również rozpina się między horrorem i humorem. Jak na lata osiemdziesiąte był to w polskiej animacji film bardzo nietypowy. Jak go odbierano?*
Pamiętam, że Czarny Kapturek był pokazywany na festiwalu Konfrontacje, dołączony do jakiegoś filmu fabularnego, bodaj że węgierskiego. Ponieważ dostał nagrodę w Warnie, mógł liczyć na lepszą dystrybucję (w kinach wyświetlano jako dodatki filmy nagrodzone na festiwalach). Podsłuchałem wtedy rozmowę studentów ASP, którzy mówili: „A byliście na tym niesamowitym dodatku?”. Okazało się, że dla młodzieży był to niemal hit tych Konfrontacji. Zresztą do tej pory śmieszy i wzbudza emocje na forach w Internecie. Dla niektórych wciąż jest niegrzeczny, w co aż trudno uwierzyć. Jego sukces w 1983 roku wziął się chyba stąd, że w Polsce nie było tradycji tego rodzaju filmów. Filmy humorystyczne kręcili Olo Sroczyński i Julian Antonisz. Ale zupełnie inne. Antonisz interesował się satyrą społeczną, a Olo miał swój hermetyczny świat obsceny. Czarny Kapturek opierał się na znanej bajce i wygrywał klasyczną burleskę, mieszając ją z makabrą.
Ma pan swoich mistrzów kina animowanego? Parokrotnie pisał pan o swoich kolegach po fachu: o Bertholdzie Bartoschu, braciach Quay, Juriju Norsztejnie.
To się cały czas zmienia. Kiedyś jednym tchem wymieniałem Norsztejna i braci Quay. A teraz? Norsztejn zamilkł, a Quayowie robią nieco inne kino niż wtedy. Ich Ulica Krokodyli nadal mnie porywa, ale te filmy trochę się jednak zestarzały. Teraz w kinie szukam czegoś innego. Wracam do swoich pierwotnych fascynacji, takich jak kino nieme czy burleska. Pewnie dlatego, że przechodzę do filmu fabularnego. Potrzebna jest mi fizyczność aktorów, fizyczność świata, który jednocześnie jest i nie jest prawdziwy. Animacja – wiadomo, że jest nieprawdziwa. Od pierwszej chwili wszystko bierzemy tu w cudzysłów.
Czy dawni mistrzowie czegoś pana nauczyli? Co pozostało z tamtych fascynacji?
Myślę, że dzięki Norsztejnowi zrobiłem film o Kafce. Byłem na jego wykładzie w Warszawie, około 1988 roku. Już wtedy robił swój Szynel na podstawie Gogola. Pokazywał fragmenty, opowiadał. Właśnie skończyłem Wolności nogi i wydawało mi się, że powiedziałem w animacji już wszystko. Dzięki Norsztejnowi zobaczyłem, że animacja może mieć w sobie coś magnetycznego, może tworzyć alternatywny świat, który będzie się wydawał realny, fizyczny. U Norsztejna wszystko było prawdziwe: powietrze, światło, cień. Uwierzyłem w ten trzeci wymiar. Chyba wtedy zrodziła się we mnie wizja, by pogłębić animację i zrobić animowany paradokument o Kafce. A bracia Quay? Nie mieli na mnie bezpośredniego wpływu. Cieszyłem się, że tacy goście istnieją. Trochę się przyjaźniliśmy. To byli moi duchowi bracia.
Jaki jest związek literatury i kina w pana twórczości?
Kiedyś byłem ogromnie przywiązany do opowiadanej historii, pisałem poprzez film. Tego się też uczy w szkołach filmowych w Polsce. Wydaje mi się, że większość reżyserów popełnia ten błąd, bo tego chce widownia – opowiedzianej historyjki, literatury. Tymczasem gdy wracam do filmów, które zostały w mojej pamięci, to nie przypominam sobie ich treści. Pamiętam pojedyncze sceny, mgnienia, wyrazy twarzy, gesty, napięcie w jakiejś scenie – a więc obrazy. Kino posługuje się obrazem niewerbalnym, ta prawda coraz mocniej do mnie przemawia. Ja wiem, że gdy przestanę robić filmy opowiadające historyjki, stracę wielu widzów, którzy mnie wcześniej lubili. Mój dawny nauczyciel polskiego mówił mi: „Ty piszesz poprzez film”. I tak wtedy było. Lykantropia, Latające włosy, a nawet Czarny Kapturek – były małym wycinkiem mojego pisarstwa, powiększonym do formatu A1. Teraz na pewno nie chcę pisać poprzez film. Uciekam od literackości. Warstwa literacka to pretekst i struktura, dialogi – faktura dźwiękowa. Szukam prawdziwego języka
kina – i w animacji, i w fabule. To obraz i jego montaż muszą opowiadać.
[…]
Czy w pana bogatej i różnorodnej twórczości, zarówno filmowej, graficznej, jak i literackiej, istnieje wspólny mianownik?
Fascynacja śmiercią. Również w wersji komediowej. W prawie wszystkich moich utworach pojawia się temat śmierci. Mordowali gangsterzy i wampir Hajduśka, umarła dewotka Otylia, pożerały się wzajemnie wilki, zginęli Łagodna i Czarny Kapturek, umarł Kafka, zabita została Starucha, popełnił samobójstwo Swidrygajłow, zmarł ojciec, który zabił syna. Tylko śmierć mnie interesuje. Niewątpliwie właśnie dzięki niej tak bardzo warto żyć. Walczyć, pracować i kochać.
Rozmawiał Paweł Sitkiewicz