Dan Brown to pisarz, na temat którego każdy, choć trochę interesujący się literaturą czytelnik ma swoje zdanie, najczęściej jest ono oparte na najsłynniejszej jego książce Kod Leonarda da Vinci. Zwodniczy punkt to kolejna pozycja tego kontrowersyjnego pisarza, którą mamy okazję podziwiać (lub nie) w polskim wydaniu. Napisana jeszcze przed słynnym Kodem u nas ukazała się z „drobnym” (bo kilkuletnim) poślizgiem. Pisanie recenzji jakiejkolwiek książki Browna to spore wyzwanie, autor ma taką samą liczbę zwolenników, co zagorzałych przeciwników. Pisząc tylko o mankamentach miałabym do czynienia z rzeszą wściekłych ludzi, którzy mieliby prawo nazwać mnie niesprawiedliwą. Wskazując same walory, spotkałabym się z zarzutami tych, dla których twórczość amerykańskiego pisarza nie jest czymś, na co chcieliby poświęcić swój czas. Skoro jednak podjęłam się tego zadania, postaram się być obiektywna w ocenie, choć, zaznaczam, lubię książki Browna.
Zacznę od kilku słów na temat samej treści. Akcja toczy się wokół niesamowitego wydarzenia, jakim jest odkrycie w lodowcach Arktyki przez NASA meteorytu ze śladami życia pozaziemskiego. Zagadka tajemniczego pojawienia się owego znaleziska w takim miejscu jest rozwiązywana przez, jak to zwykle bywa u Browna, parę bardzo inteligentnych ludzi, oczywiście kobietę i mężczyznę (tutaj Rachel i Michael). W całe przedsięwzięcie wplątane są najważniejsze jednostki z Białego Domu, oddział Delta Force i naukowcy o światowej sławie. Można powiedzieć, że są to znaki rozpoznawcze Browna: zawsze w tle mamy jakąś organizację (albo w samym centrum uwagi), teraz było ta NASA, w Aniołach i demonach był CERN. Zawsze też jest afera na, tak zwanych, wyższych szczeblach. Tylko to „zawsze” może wywoływać pewną monotonię.
Brown sięga po coraz to nowe zagadki, zmienia nurt akcji co kilka rozdziałów, jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jednak zawsze kręgosłup powieści jest ten sam. Zawsze mamy, wspomnianą już, dzielną parę rozwiązującą jakąś wielką tajemnicę, zawsze też kończy się jednakowo. Biorąc do ręki kolejną książkę Browna można z góry założyć, iż będziemy mieć do czynienia z niezwykłą zagadką, rozgrywającą się „wysoko” (mam na myśli wspomniane organizacje, faktycznie istniejące, znane wszystkim), z kilkoma zabójstwami, winnym okaże się osoba stojąca blisko tych wszystkich wydarzeń i co za tym idzie, najmniej podejrzewana, a efekt i tak będzie taki, że nasi niestrudzeni bohaterowie przeżyją i najprawdopodobniej uczczą to co najmniej pocałunkiem.
Do tego dochodzą jakieś rodzinne konotacje między bohaterami. No cóż, pod tym względem można wiele zarzucić Brownowi. Jednak to wszystko nie zmienia faktu, że jak każdą pozycję proponowaną nam przez tego pisarza, Zwodniczy punkt czyta się niezwykle łatwo i przyjemnie. Nie można narzekać na nudę, bo nie pozwala na to wartka akcja, dlatego właśnie lubię książki tego autora i zachęcam do przeczytania jego nowej pozycji. Nie jest to może wolumin z górnej półki, nie jest to nawet książka, do której będę wracała ze szczególnym sentymentem, niemniej jednak uważam, że choć ten jeden raz warto ją było przeczytać.