Mija prawie 90 lat od pierwszego, pośmiertnego wydania „Zamku” Franza Kafki, a historia geodety K. wciśniętego w małomiasteczkowy mechanizm biurokratyczny wciąż przeraża. Głównie swoją aktualnością.
Przełożenie powieści na komiks wydaje się zadaniem trudnym, a urasta do miana niewykonalnego, gdy w grę wchodzą utwory Kafki. Bo jak dokonać przekładu, gdy krytycy literaccy sami do końca nie zgadzają się co do wymowy i tematu „Zamku”? Sama powieść jest zresztą niedokończona i urywa się w pół zdania.
David Zane Mairowitz i Jaromir 99 prowadzą więc K. ulicami Miasteczka, obrazując jego nieudane próby dostania się do Zamku, spotkania się z urzędnikami, znalezienia sobie miejsca wśród ubogich chałup pełnych ludzi łypiących na każdego przybysza podejrzliwym okiem. Sam geodeta miota się między postaciami, dobija do drzwi, romansuje i kombinuje, aby poprawić swoją pozycję, ciągle utrzymując przekonanie, że jest w stanie pozostać niezależny od niezrozumiałych procedur. Nie jest jednak tylko naiwnym i dobrym bohaterem, który nie ze swojej winy stanął naprzeciwko przeszkód nie do pokonania. Wywyższa się, traktuje ludzi instrumentalnie i mimo ciągłych zapewnień, że ma dobre intencje, większość jego uczynków obraca się wokół żądzy.
Świat, do którego przyjechał, nie ułatwia porządnego prowadzenia się. Zamek rządzi się swoimi własnymi prawami, niezrozumiałymi i płynnymi, zmieniającymi się w zależności od okoliczności, a wszystko podporządkowane jest rozgraniczeniu pomiędzy Władzą a zwykłymi ludźmi. Samo przybycie K. do Miasteczka wydaje się wynikiem urzędniczej pomyłki, braku kontaktu pomiędzy ogromnymi departamentami. Leżący w łóżku Burmistrz tłumaczy geodecie, że choć zatrudnienie mężczyzny nosi znamiona prawdziwego, to nie oznacza to nic, bo podpisy i druki są złudne, zapętlają się tylko i wędrują między urzędnikami.
To wszystko czuć w komiksowym „Zamku”. Przekładając powieść na język komiksu twórcy postanowili opowiedzieć niedokończoną historię K. w czerni i bieli, potęgując tym samym u czytelnika wrażenia przytłoczenia. Ciemności w Miasteczku leżącym u stóp Zamku otaczają wszystko i wszystkich, ulice i place, wnętrza ubogo umeblowanych pokojów. Splamione są postaci mieszkańców, na niektórych panelach redukowane do czarnych sylwetek. Czerń widać na twarzach bohaterów, którzy robią co mogą, aby dostosować się do niezrozumiałych zasad, jakimi kieruje się Zamek, próbując za wszelką cenę wcisnąć wizytującego K. do nielogicznych struktur i bezsensownych procedur. Słowa w Miasteczku wydają się oderwane od rzeczywistości, niepewne, wykrzyczane i połykane przez czerń.
„Zamek” w formie komiksu robi wrażenie szczególnie o tej ciemnej porze roku, gdy większość doby spowita jest jesiennym mrokiem, zanim rozświetlą go świąteczne lampki. W dzisiejszych czasach, kiedy człowiek czuje się gnieciony przez bezsensownie rozwinięty, często złowrogo niedorzeczny aparat biurokracji nie tylko państwa, ale i korporacyjnego ładu. Przygnębiająca, skłaniająca do włączenia światła lektura.