Julio Santana: Historia człowieka, który zabił 492 osoby i wciąż jest na wolności
Klester Cavalcanti opisał historię człowieka, który mógł zostać rybakiem, jak jego przodkowie, ale stał się jednym z najbardziej skutecznych płatnych zabójców na świecie. Júlio Santana ma na sumieniu 492 osoby i nadal żyje na wolności gdzieś w Brazylii.
Po realizacji zlecenia Júlio zawsze odmawia 10 razy Zdrowaś Mario i 20 razy Ojcze nasz, by prosić Boga o wybaczenie. Boi się, że skończy w piekle. Júlio nie zabija w imię żadnej ideologii - to jego zawód, którego nauczył się od wuja Cicero, gdy skończył 17 lat. W swojej 35-letniej karierze Júlio każdą z ofiar wpisywał do notesu z okładką z Kaczorem Donaldem. Autor książki, Klester Cavalcanti gromadził fakty i przeprowadzał wywiady z bohaterem książki przez siedem lat. Dzięki uprzejmości wydawnictwa "Muza" publikujemy fragment książki.
"Nazywają mnie śmierć", Klester Cavalcanti, tłum.: Joanna Kuhn (fragment wstępu)
Trzeba było aż siedmiu lat rozmów, żeby Júlio Santana pozwolił mi na umieszczenie w tej książce swego prawdziwego nazwiska. Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, w marcu 1999 roku, zgodził się opowiedzieć mi swoją historię, zastrzegając, że nie zdradzi własnej tożsamości i nie pozwala ani mnie, ani komukolwiek innemu na zrobienie sobie fotografii.
To całkiem zrozumiałe. Człowiek, z którym od tego dnia zacząłem rozmawiać – ze średnią częstotliwością jednego wywiadu w miesiącu – to profesjonalny zabójca, który podczas 35 lat pracy pozbawił życia blisko 500 osób. Dokładniej – 492 osoby, z których 487 zostało przez niego porządnie odnotowanych w zeszycie, z datą i miejscem zbrodni, kwotą otrzymaną za usługę oraz – co ważne – z nazwiskami zleceniodawców i ofiar. Mój pierwszy kontakt z tym intrygującym obywatelem Brazylii miał miejsce podczas przygotowywania reportażu o pracy niewolniczej.
W tamtym czasie, w marcu 1999 roku, nieco od ponad dwóch lat byłem korespondentem tygodnika "Veja” w Amazonii. Przygotowując ten reportaż, jeździliśmy z fotografem Janduarim Simõesem po różnych miastach w stanie Pará, poszukując osób, które kiedyś pracowały niewolniczo, oraz właścicieli ziemskich utrzymujących niewolników w swoich posiadłościach. Podczas operacji Policji Federalnej i Ministerstwa Sprawiedliwości w município Tomé-Açu, jeden z policjantów powiedział, że w tej okolicy jest czymś zwyczajnym wynajmowanie przez właścicieli ziemskich rewolwerowców, aby wykonali zlecenie polegające na zabiciu krewnych – na ogół synów i braci – robotników niewolnych, którzy uciekli z majątku.
Jest to powszechnie praktykowany sposób powstrzymujący niewolników przed ucieczką, a uciekinierów zmuszający do powrotu do pracy. Kiedy wyraziłem chęć porozmawiania z takim zabójcą, jeden z agentów Policji Federalnej uczestniczących w akcji w Tomé-Açu powiedział, że zna pewnego rewolwerowca i zapyta go, czy może mi udostępnić jego numer telefonu.
Dla kogoś, komu kulisy pracy brazylijskiej policji nie są obce, niestety, żadną nowością nie jest obserwowanie przyjacielskich relacji między policjantami a kryminalistami. Ale w to, że agent PF naprawdę przekaże mi kontakt do zabójcy, uwierzyłem dopiero dwa dni później, kiedy zadzwonił do mnie i powiedział, że już rozmawiał z tym kilerem, i że mogę zatelefonować do niego nazajutrz, punktualnie o 14.00. Numer, który dostałem, był numerem budki telefonicznej naprzeciw piekarni w mieście Porto Franco w stanie Maranhão.
W tamten piątek, 18 marca 1999 roku, podczas rozmowy trwającej blisko pół godziny, dowiedziałem się, że mężczyzna, którego historię chciałem opowiedzieć, nazywa się Júlio Santana i po raz pierwszy zabił człowieka, mając 17 lat, w roku 1971. Sądząc po sposobie rozmowy i tonie głosu, Júlio nie sprawił na mnie wrażenia osobnika gwałtownego czy agresywnego. Mówił powoli, spokojnie, z ciężkim akcentem z północnego wschodu. Już podczas tego pierwszego kontaktu czułem wyraźnie, że ten człowiek gorączkowo pragnie opowiedzieć swoją historię.
"Jeżeli tylko pan chce, opowiem panu wszystko. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówiłem” – powiedział do mnie. Zanim zakończyliśmy rozmowę, umówiliśmy się na ciąg dalszy za pięć dni o tej samej porze. Kiedy tylko odłożyłem słuchawkę, zatelefonowałem do São Paulo, do redaktora prowadzącego "Veja”, Laurentina Gomesa, który zatwierdzał moje propozycje reportaży. Był podekscytowany pomysłem, żeby przygotować opis osoby płatnego zabójcy. Jednak nie moglibyśmy opublikować tak kontrowersyjnej i niesamowitej historii bez zdradzenia przynajmniej prawdziwego nazwiska jej protagonisty. A jeszcze lepiej by było, gdyby zabójca zezwolił na zamieszczenie swojej fotografii. Za każdym razem, kiedy rozmawiałem z Juliem, jego opowieść fascynowała mnie coraz bardziej, ale także topniały moje nadzieje na uzyskanie jego zgody, abyśmy ujawnili jego nazwisko i opublikowali zdjęcie.
Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Przez ostatnie siedem lat prowadziłem rozmowy z człowiekiem, który zabił prawie pięćset osób, co traktował jako pracę zarobkową, i to był jedyny zawód, jaki uprawiał w życiu. Każda rozmowa telefoniczna sprawiała, że nasze relacje się zacieśniały, a ja czułem, że cieszę się coraz większym zaufaniem mojego rozmówcy, który coraz bardziej szczerze i emocjonalnie relacjonuje mi swoje historie. Od czasu do czasu powtarzałem mu, że chciałbym opowiedzieć o nim i jego życiu – od pewnego czasu nosiłem się już z zamiarem napisania książki – ale zaznaczałem, że do tego niezbędna jest jego zgoda na ujawnienie własnego nazwiska i wizerunku.
Júlio pozostawał nieugięty, ja jednak nie traciłem nadziei i byłem przekonany, że pewnego dnia uda mi się go nakłonić, żeby zmienił zdanie. Stało się tak w styczniu 2006 roku, kiedy to Júlio powiedział mi, że postanowił skończyć z życiem kilera i zamieszkać z żoną i dwójką dzieci w innym stanie, daleko od Maranhão. Ta informacja pozwoliła mi przekonać go, że jego największa obawa – lęk przed aresztowaniem, jeżeli jego nazwisko pojawi się w książce – nie ma już sensu ani podstawy. Mieszkając w innym stanie i wiodąc całkowicie inne życie, nigdy nie zostanie namierzony przez policję.
"Ale jeśli zamieścisz moje zdjęcie w książce, złapią mnie” – powiedział Júlio nadal zaniepokojony. Wyjaśniłem, że fotografia jest konieczna, ale ukazując ją w książce, zastosujemy taki trick techniczny, żeby jego twarzy nie można było rozpoznać. W końcu, dając mi w ten sposób dowód najgłębszego zaufania, zgodził się, bym zrobił mu zdjęcie i użył w tej książce jego nazwiska. Był to mój wielki sukces, jednak nadal brakowało czegoś bardzo istotnego, a mianowicie osobistego spotkania z zabójcą.
Zdjęcie autora:
Aż do tej pory wszystkie rozmowy z Juliem Santaną prowadziłem przez telefon. Nie wiedziałem, jak on wygląda, jak się porusza, jak siada, jak się uśmiecha. Nie znałem domu, w którym mieszkają on, jego żona i dzieci. Aby to wszystko zobaczyć i poznać świat tego człowieka, fascynującego przedstawiciela brazylijskiej rzeczywistości, w kwietniu 2006 roku wybrałem się do Porto Franco, gdzie mieszkał Júlio z rodziną. Spędziłem tam trzy dni w towarzystwie mężczyzny pozornie całkiem zwyczajnego – spokojnego, pogodnego domatora, czułego dla żony i dzieci, bardzo religijnego.
W niczym nie przypominał postaci zabójców zaludniających karty książek i kinowe ekrany. Z trzema notesami wypełnionymi wyłącznie zapisami moich rozmów z Juliem przystąpiłem do następnego etapu pracy: poszukiwania innych źródeł, dokumentów i osób, które mogłyby potwierdzić opowieści bohatera tej książki – albo je zakwestionować. W ich efekcie udało mi się przeprowadzić wywiady prawie z czterdziestoma osobami – policjantami, krewnymi osób zamordowanych przez Julia i garimpeiros ze Sierra Pelada.
Miałem też dostęp do archiwów policyjnych i akt sądowych. Przekonywałem się, że zarówno ci ludzie, jak i dokumenty nie tylko potwierdzają to, co Júlio mi opowiedział, ale ponadto dostarczają bardziej szczegółowych informacji na temat faktów opisanych w tej książce. Jedno z najbardziej zaskakujących świadectw przekazał były parlamentarzysta i były przewodniczący Partii Pracujących, José Genoino Neto.
W jednej ze swoich relacji Júlio Santana wspomniał, że w kwietniu 1972 roku uczestniczył w schwytaniu José Genoina, należącego do guerilli z Araguaia. Chcąc potwierdzić prawdziwość tej historii, umówiłem się na spotkanie z Genoinem w jego domu, w São Paulo. Powiedziałem mu, że pewna osoba – nie zdradziłem kto – twierdzi, że brała udział w jego schwytaniu w Araguaia i z najdrobniejszymi szczegółami – takimi, jak na przykład kolor sierści psa, który był w chacie w chwili schwytania ówczesnego partyzanta – zrelacjonowałem mu historię zasłyszaną od Julia.
Pod koniec mojej opowieści José Genoino potwierdził wszystko i powiedział: "Ta osoba była tam z całą pewnością. Przytoczył pan szczegóły, o których nigdy nikomu nie wspominałem”. – Genoino pamiętał nawet, że w oddziale, który go pochwycił, był chłopak dużo młodszy od pozostałych. Był to Júlio Santana, mający w tamtym czasie 17 lat.
Historia, którą przeczytacie na kolejnych stronach, ukazuje życie człowieka urodzonego pośród puszczy amazońskiej, który miał wszelkie dane po temu, by – jak wielu mieszkańców Amazonii – zostać spokojnym rybakiem. Żyją tam ludzie zapomniani przez władze i rząd, w ich osadach nadal nie ma prądu, wodociągów, kanalizacji, szkół, ośrodków zdrowia. To świat pięknej przyrody, zamieszkany przez fascynujące zwierzęta i porośnięty wiekowymi drzewami, przez który płyną rzeki wydające się nie mieć kresu.
Z tego baśniowego i niegościnnego świata wywodzi się Júlio Santana, Brazylijczyk, który spędził życie na zabijaniu Brazylijczyków. Myliłby się ten, kto by pomyślał, że Júlio popełniał zbrodnie tylko w puszczańskich ostępach Amazonii. Zabijał ludzi w wielu stanach, w tym w São Paulo, w Paranie, w stanie Bahía i w Goiás. Zawsze jednak szczycił się tym, że nigdy nie zabił nikogo z nienawiści czy z własnej inicjatywy. "Zabijam tylko wtedy, kiedy mi płacą za zabijanie”, powtarzał mi wiele razy. I pomimo blisko 500 zabójstw, jakie ma na swoim koncie, Júlio Santana był aresztowany tylko raz, w maju 1987 roku. Ma nadzieję, że nigdy więcej mu się to nie przytrafi.