Zbliżało się południe. Sierpniowe słońce parzyło ramiona rowerzystki, skręcającej w mało uczęszczaną drogę między polami kukurydzy. Dziewczyna oblizała spierzchnięte usta. Droga była wyboista, a koła roweru poruszały się po niej z trudem. Spojrzała w dół. No tak, złapała gumę.
Niezadowolona przystanęła na pustej drodze i zsiadła, by obejrzeć koła – obie dętki były uszkodzone. Zmarszczyła z irytacji brwi, będzie musiała wrócić do miasteczka na nogach, prowadząc nieszczęsny rower. Sięgnęła po wodę, umocowaną na ramie roweru, napiła się i rozejrzała. Kukurydza przysłaniała krajobraz, a prosta droga ciągnęła się po horyzont. Na drugim jej krańcu, za plecami dziewczyny, majaczył las. Wypiła jeszcze łyk wody. Wokół panowała prawie idealna cisza. Nawet ptaki nie śpiewały. Jedynym dźwiękiem, który przerywał tę ciszę, było jednostajne cykanie świerszczy.
W oddali ujrzała jakąś sylwetkę, wolno zbliżającą się w jej kierunku. Odetchnęła z ulgą, może ten człowiek jej pomoże. Ruszyła w jego stronę, prowadząc rower. Gorące powietrze poruszało obrazem przed oczami. Słońce odbiło się od nadchodzącego, oślepiając na moment rowerzystkę. Wytężyła wzrok. Człowiek niósł coś, co połyskiwało w promieniach słońca. Łopata, może sierp. Był już całkiem blisko. Nie, przecież to kosa. Nic dziwnego, przecież trwają żniwa. Tak, żniwa na całego.
Kosa znowu błysnęła w słońcu. Nagle dziewczyna poczuła paniczny lęk. Usiłowała wsiąść na zepsuty rower, ale nogi miała jak z ołowiu. Rower wysunął się z drżących rąk i upadł na ziemię. Schyliła się, by go podnieść, zerkając kątem oka ku nadchodzącej postaci. Wydało się jej, że minęły wieki, nim się podniosła. Stał tuż przy niej. Znowu oślepił ją błysk. A potem poczuła już tylko chłodny podmuch i dotknięcie stali, która skosiła głowę z jej rozgrzanej szyi.
Rozdział pierwszy
14.50 z Krakowa
Julia Dobrowolska siedziała w przedziale pierwszej klasy pociągu relacji Kraków – Bielsko-Biała przez Bułkowice i po raz wtóry czytała otrzymane zaledwie minionego dnia informacje. Poza nią przedział zajmowała skromna kobieta w średnim wieku, nie mająca na szczęście chęci na pogawędkę. Nic więc nie rozpraszało uwagi Julii, która i tak posiadała niezwykłą wręcz zdolność do koncentracji, nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach.
Patrząc na tę smukłą, wysportowaną blondynkę, nikt nie powiedziałby, że ma przed sobą prywatnego detektywa. A jednak, tym właśnie zajęciem parała się Julia, i to ze znakomitymi rezultatami. Przeważnie, co prawda, były to błahe sprawy. Takie jak śledzenie niewiernych mężów, których po bliższym poznaniu klientek zaczynała rozumieć. Lub szukanie zaginionych młodych buntowników pragnących wolności i, przede wszystkim, pognębienia swoich rodziców. To były drobne, przyjemne problemiki, które wyrobiły firmie Julii odpowiednią renomę, jednak w końcu stały się tak rutynowe, że zaczęły nużyć. I nagle pojawiła się ta sprawa. To było zupełnie co innego.
Poprzedniego dnia do jej krakowskiego biura wszedł dystyngowany mężczyzna zbliżający się do wieku emerytalnego, zapowiedziany przez jej sekretarza jako mecenas Romański. Julii zaświtało w głowie. Romański & Romański – stara adwokacka firma, mająca teraz nieco niej klientów niż za czasów świetności. Tym właśnie próbowała sobie wytłumaczyć osobistą wizytę znanego adwokata w swoim biurze. Mężczyzna przywitał się z nieco staroświecką galanterią. Julia wskazała mu krzesło. Adwokat usiadł i chwilę przyglądał się jej uporczywie, jakby ją oceniał. Z pewnością jego uwagę przykuła wąska blizna, która biegła przez prawie cały policzek bardzo ładnej mimo tej skazy twarzy dziewczyny. Julia przyzwyczaiła się, że ludzie przypatrują się jej z zainteresowaniem. Uśmiechnęła się lekko. Mecenas skończył ją lustrować i przystąpił do meritum:
– Moja klientka pilnie potrzebuje prywatnego detektywa, a podobno pani firma działa efektywnie i szybko.
– Tak, mamy niezłe wyniki. Czy mogę wiedzieć, komu zawdzięczam rekomendację?
– Oczywiście. Polecił panią nadinspektor Kręglicki, mój stary znajomy.
Julia uniosła brwi ze zdziwienia, słysząc nazwisko swojego wujka, byłego zastępcy komendanta głównego policji.
– Skoro nadinspektor interesuje się tą sprawą, to musi być to coś poważnego.
– Owszem, problem, z którym przychodzę, jest bardzo poważny. Zna pani sprawę Żniwiarza z Bułkowic?
– Oczywiście, wszędzie o tym piszą.
– Właśnie. Widzi pani, od lat jestem adwokatem rodziny Lipskich...
– Och... – wyrwało się Julii. I zaraz tego pożałowała. To było nieprofesjonalne. Ale przez twarz mecenasa Romańskiego przemknął tylko melancholijny grymas.
– Pani Maria Lipska zleciła mi zwrócenie się do najlepszego detektywa, jakiego znajdę. Chce za wszelką cenę znaleźć mordercę swojej córki. Dlatego przyszedłem do pani.
Julia milczała chwilę. Była nieco oszołomiona. Słowa adwokata bardzo jej pochlebiały, o takiej sprawie marzyła od dawna. To była duża rzecz. Jednak nagle ogarnął ją lęk, nie mogła oszukiwać tego miłego starszego pana. Westchnęła.
– Muszę być z panem szczera. Zapewne zasięgnął pan informacji o mojej firmie, więc wie pan, że to nie moja działka. Zdrady, rozwody, sprawdzanie uczciwości pracowników, zaginione psy, nastolatki, to owszem, ale...
Mecenas przerwał jej, podnosząc dłoń.
– Droga pani, ja to wszystko wiem, a jednak sądzę, że to właśnie pani powinna się podjąć tego zadania. Nie ufam rutyniarzom, a poza tym wiem więcej, niż pani myśli. Mój przyjaciel, świętej pamięci profesor Kowalkowski, wyrażał się o pani w samych superlatywach. Podobno była pani najlepszą studentką, jaką miał od lat. Gdyby nie jego śmierć, pewnie robiłaby pani już u niego doktorat.
Julia uśmiechnęła się lekko.
– To nigdy nie było moim zamiarem. Nie mam akademickich zapędów. Dlatego zamiast na studia doktoranckie poszłam do szkoły dla detektywów.
– Tak, wiem. To na pewno ciekawsze.
– I owszem.
– Pani firma ma już pewną renomę, ale niech pani pomyśli, jak rozgłos związany z tym śledztwem podniesie jej prestiż.
– Czy pani Lipska nie ma środków, by zapewnić sobie pomoc większych firm?
– Ma – odrzekł krótko Romański. – Ale czy znacznie większe firmy mają w rodzinie byłego zastępcę komendanta głównego i mogą uzyskać dostęp do danych, które są niezbędne do prowadzenia takiej sprawy?
– Skoro o policji mowa, pańska klientka zapewne wie, że tą sprawą zajmuje się specjalna grupa...
– Pani Lipska nie zamierza czekać na efekty w nieskończoność – sucho przerwał adwokat. I dodał łagodniej: – Ponadto powtarzam: pani koneksje mogą się okazać nadzwyczaj ważne, a pani dociekliwość...
Julia przestała słuchać. Wiedziała, że przynajmniej pod jednym względem adwokat ma rację. Ta sprawa oznaczałaby dla niej i dla firmy otwarcie zupełnie nowego etapu. Poza tym byłoby tchórzostwem nie spróbować. A niczym nie pogardzała tak bardzo, jak brakiem odwagi. Gdy się odezwała, w jej głosie nie było już wahania.
– Ma pan rację. Podejmę się tej sprawy.
Mecenas położył na biurku grubą kopertę.
– To artykuły z gazet, opisujące tę sprawę. Mogą się pani przydać. Nazwiska, miejsca, wypowiedzi mieszkańców... I akta policyjne – adwokat uśmiechnął się nieznacznie. – Nadinspektor Kręglicki bardzo pani ufa. Zrobiłem też dla pani spis osób związanych ze sprawą.
Na koniec z pewnym namaszczeniem podał jej cienką zaklejoną kopertę.
– To list od pani Lipskiej. Prosiła, aby pani przeczytała go przy mnie, zanim udzieli ostatecznej odpowiedzi.
Julia zdecydowanym ruchem oderwała róg koperty i rozcięła jej brzeg palcem wskazującym. Wyjęła list, który nie był długi, za to napisany pewnym charakterem pisma.
Szanowna Pani!
Pan mecenas Romański polecił mi Panią jako osobę kompetentną i solidną. Nie ufam możliwościom policji, a niczego innego teraz tak nie pragnę, jak odnalezienia mordercy mojej córki Agnieszki. Chcę, by gnił w więzieniu, skoro nasze prawo nie pozwala żądać dla niego kary śmierci. Chcę wiedzieć, bez względu na wszystko, kto to zrobił. Jeśli się pani podejmie tego zadania, żądam całkowitego rozwiązania sprawy. Jestem gotowa zapłacić za to 100 000 złotych. Jeżeli jednak nie odniesie pani sukcesu, pokrywam jedynie koszty śledztwa. Przepraszam za bezpośredniość, ale czuję, że sytuacja zmusza mnie do podjęcia radykalnych środków.
Z poważaniem
Maria Lipska
PS. Załączam 10 000 na bieżące wydatki
Julia odłożyła list. Był rzeczowy, pisząca go kobieta nie okazywała ostentacyjnego bólu, a jednak czuć go było w każdej niemal linijce. Ponadto uderzyło ją coś szczególnego, jednak nie mogła uzmysłowić sobie, co to było.
Zaproponowana przez Lipską kwota była bardzo wysoka; Julia poczuła presję, a presja zawsze działała na nią mobilizująco. Popatrzyła na mecenasa, który obserwował ją, gdy czytała list.
– W porządku, proszę powiedzieć pani Lipskiej, że przyjmuję tę sprawę.
Mecenas prawie niezauważalnie odetchnął z ulgą i z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął bilet kolejowy.
– Czułem, że pani się zgodzi. Dlatego zawczasu pozwoliłem sobie poczynić pewne kroki. Proszę, to bilet do Bułkowic na jutro. Na miejscu będzie na panią czekał posterunkowy Śmiałek. Policja okaże się pani pomocna, jak sądzę, dobrze znają pani wuja. Posterunkowy zawiezie panią do gospody Pod Dębem, ma tam pani rezerwację. To miłe miejsce, będzie pani wygodnie. Na miejscu można pożyczyć rower, tak chyba najłatwiej rozejrzeć się po okolicy. Łatwiej niż samochodem.
– Tak, ma pan rację. – Nie uznała za stosowne poinformować adwokata, że nie ma samochodu. – Pewnie roi się tam od dziennikarzy, w końcu to dopiero... trzeci dzień od znalezienia ciała.
– Tak, niestety, najwięcej tych, którzy szukają sensacji. – Adwokata najwyraźniej szczerze to smuciło. – Podobno ma przyjechać nawet Wiktor Bergen...
Julia zmarszczyła brwi. Tego dziennikarza śledczego, Wiktora Bergena, jedną z największych gwiazd telewizji, uważała za wyjątkową szumowinę. Zmartwiła się, że nadęty gwiazdor może przeszkodzić jej w śledztwie. Jej obawy były całkowicie uzasadnione; tam gdzie pojawiał się Bergen, policja schodziła na drugi plan. A co dopiero początkująca dziewczyna-detektyw, bez doświadczenia, chociaż ze znajomościami.
– Dlaczego pana klientka nie zleciła jemu tej sprawy?
– Taki miała zamiar, ale odradziłem jej to. Wiedziałem, że Bergen i tak się tam zjawi i narobi dużo szumu, a ja myślę, że ta sprawa wymaga subtelności. Zresztą nie jestem wielbicielem jego metod i nie wierzę w ich skuteczność na dłuższą metę.
Wyraźna i niczym nie zmącona wiara starszego mężczyzny w umiejętności Julii trochę ją krępowała. Ona sama nie była aż tak pewna swoich sił. Mimo to przytaknęła i dodała:
– Kiedyś go spotkałam, straszny bufon.
– Mam na jego temat podobne zdanie.
– On ma swoje metody, ja swoje. Skoro przyjęłam tę sprawę, pozwoli pan, że zadam parę pytań.
– To w końcu pani zadanie. Proszę pytać.
– Zna pan tę rodzinę od wielu lat...
– Od pokoleń.
– Właśnie. Jacy oni są?
– To bardzo szanowana rodzina, z tradycjami. Bardzo kulturalni, wykształceni ludzie. Pani Maria Lipska jest historykiem sztuki i ma galerię w centrum Krakowa. Jej mąż Leopold był właścicielem sieci hoteli Lux. Zmarł trzy lata temu na raka. Zostawił swoim bliskim spory majątek.