Wojciech Jagielski nie tworzy literatury – tworzy reportaż. I to nie z gatunku tekstów przełamujących konwencję gatunku: przesyconych wymyślną stylistyką czy jawną wirtuozerią autora. Sięgając po * Wieże z kamienia* lub * Modlitwę o deszcz, otrzymujemy w pierwszej kolejności dziennikarskie świadectwo upadających reżimów i bratobójczych wojen, a dopiero potem – literacki zapis faktów połączonych w pewną całość. Wojciech Jagielski nie jest więc pisarzem – jest dziennikarzem i korespondentem. Co bynajmniej nie wyklucza autentycznego talentu do opisywania historii. Lub – jak w przypadku *Wypalania traw – do literackiego eksponowania prawdy w nich zawartej.
W najnowszej książce tworzy Jagielski kompleksowy obraz apartheidu w RPA. * Kompleksowy – choć zamknięty w hermetycznej scenerii sennego transwalskiego miasteczka i ucieleśniony pod postacią jego samozwańczego przywódcy. Eugène Terre'Blanche – burski polityk i farmer, żarliwy piewca idei segregacji rasowej, a nade wszystko: niepodzielny władca „białego miasta” Ventersdorp – dołącza tym samym do panteonu znaczących postaci międzynarodowej sceny politycznej, którą Jagielski przybliża czytelnikom od lat niemal dwudziestu. Również i tym razem otrzymujemy rzetelne, reporterskie świadectwo nadal aktualnego i nadal „palącego” problemu rangi światowej. *Wypalanie traw – oscylując wokół głośnego zabójstwa Terre'Blanche’a, dokonanego w kwietniu 2010 r. przez czarnoskórych robotników – staje się bowiem wielopłaszczyznowym studium mechanizmów władzy i upodlenia. W książce nie znajdziemy typowych dla twórczości autora, rozbudowanych portretów postaci z pierwszych stron gazet – przywódców, rebeliantów, wielkich
wodzów czy zbrodniarzy. Znajdziemy za to sylwetki białych farmerów i czarnych robotników. Opisanych nie w scenerii wojennych frontów czy politycznych rozruchów, lecz w obrębie prowincjonalnego miasta, w którym czas zatrzymał się w czasach jego lokacji. Sceneria przepełnionego nienawiścią, odizolowanego od reszty kraju Ventersdorpu wywołuje klaustrofobiczny, niepokojący efekt. Jagielski doskonale oddaje atmosferę wzajemnej niechęci, pretensji i racji nie do pogodzenia, w której żyją od lat biali i czarnoskórzy mieszkańcy. Zachowuje przy tym postawę obserwatora, nie komentatora – oddając głos obu stronom konfliktu i wzbogacając zasadniczy tok wypowiedzi o wieloaspektowy kontekst historyczno-społeczny.
Jagielski pisze o złudzeniach, związanych z pozornym zniesieniem supremacji białych. Sięga w tym celu do genezy zjawiska, zarysowując najważniejsze czynniki rozwojowe południowoafrykańskiej sceny politycznej. Pojawia się w książce nazwisko Nelsona Mandeli i wątek pierwszych wyborów w RPA, do których dopuszczono czarnoskórych mieszkańców. Także postulat niepodległej republiki Burów, okoliczności powstania Afrykanerskiego Ruchu Oporu, przejawy dyskryminacji i przemocy wobec ciemnoskórych wraz z problemem masowych zabójstw białych farmerów po utworzeniu pierwszego „czarnego” rządu. Autor sięga więc po kluczowe dla tematu, nagłośnione w mediach motywy – z typową dla siebie, reporterską rezerwą i rzetelnym przygotowaniem merytorycznym. Na tle dotychczasowej twórczości Jagielskiego Wypalanie traw wyróżnia się jednak nietypową perspektywą, eksponującą specyfikę tematu. Podjętą problematykę reporter sytuuje bowiem nie w centrum zdarzeń, lecz na odludnej transwalskiej prowincji. Także forma książki świadczy o
przemyślanej strategii przekazu. O ile w przypadku wcześniejszego dorobku Jagielskiego mamy do czynienia z klarownym przykładem pisarstwa reportersko-korespondencyjnego, o tyle w najnowszym reportażu pojawiają się elementy sfabularyzowane. Początkowe strony Wypalania traw tworzą w gruncie rzeczy niezwykle plastyczny, kunsztownie skomponowany literacki prolog – żeby nie powiedzieć: umitycznione preludium. Wstęp do równie odrealnionej, niemniej – opartej na faktach – opowieści o „jeszcze jednej zbrodni na stepie”. Zbrodni szczególnej.
„Wypalanie traw” nie jest jednak książką o śmierci „burskiego komendanta” – jak zwyczajowo nazywany był Terre’Blanche. To wątek zasadniczy, lecz w gruncie rzeczy jedynie wieńczący zgromadzone w reportażu fakty. Jagielski snuje opowieść o południowoafrykańskiej „zgodzie i równości”, które z rzeczywistą zgodą – a tym bardziej równością – niewiele mają wspólnego. W świat odwiecznych podziałów i niezmiennej krzywdy autor wprowadza czytelnika mitycznym wstępem. Zostawia natomiast z metaforycznym tytułem i proroczą myślą w nim zawartą: Widziałem kiedyś, jak wiatr porwał taki kłąb suchej trawy i cisnął go na wypalaną łąkę. Płomień objął go i przemienił w kulę ognia, która unoszona wiatrem niosła pożar po falującym stepie […].