Trwa ładowanie...
recenzja
26-06-2014 23:25

Jest, jak jest

Jest, jak jestŹródło: Inne
d35ah3u
d35ah3u

Niektórzy starożytni Grecy wierzyli, że to co piękne, jest także dobre i moralne. Ten mariaż etyki z estetyką wielu zawiódł na manowce i choć od czasów Ksenofonta czy Platona trochę czasu minęło, dla wielu twórców temat wydaje się wdzięczny i wart uwagi. Nie inaczej jest z Katherine Webb, która wykorzystuje swoją dobrą passę i publikuje kolejne książki. "Echa pamięci" to – podobnie jak debiutanckie "Dziedzictwo" – powieść, której akcja dzieje się dwutorowo. Z jednej strony to historia młodego choć nieporadnego marszanda, Zacha Gilchrista, wielbiciela prac Charlesa Aubreya, tworzącego w latach 30. XX wieku brytyjskiego rysownika i malarza. Z drugiej – opowieść o samym Aubreyu, a raczej pewnym fragmencie jego historii, związanym bezpośrednio z tajemniczą dziewczyną, która przez kilka lat pozostawała jego muzą.

Kiedy poznajemy Zacha Gilchrista jego życie znajduje się na zakręcie: właśnie rozwiódł się z żoną i mierzy się z sytuacją, w której ukochana córeczka wraz ze swoją matką wyjeżdżają do Ameryki. Rozstanie z bliskimi to nie jedyne zmartwienie mężczyzny: dawne marzenia rozwiewają się, gdy galeria sztuki, w którą zainwestował wciąż nie przynosi dochodów, a śmiałe plany o napisaniu książki poświęconej życiu i twórczości Aubreya, która zrewolucjonizowałaby historię sztuki, spełzły na niczym. Przynajmniej do tej pory, bo Zach postanawia, że spróbuje jeszcze raz. Wyrusza do wioski w Dorset, gdzie kiedyś spędzał lato uwielbiany artysta i dowiaduje się rzeczy, które jedna po drugiej prowadzą go do odkrycia niezwykłej tajemnicy...

Konstrukcja "Ech pamięci" bardzo przypomina tę zastosowaną w "Dziedzictwie": przeszłość przeplata się z teraźniejszością i w tajemniczy sposób wpływają na siebie nawzajem. "Echa..." są jednocześnie książką i lepszą, i gorszą od powieściowego debiutu autorki.

Poza wtórnością kompozycji widać to, z czym Webb miała problem już w "Dziedzictwie": bohaterowie bywają przy sobie sztuczni i nienaturalni, tak jakby autorka opisywała nieudolnych aktorów, a nie prawdziwych ludzi. Widać to szczególnie w partiach tekstu poświęconych teraźniejszości, zaś fragmenty, w których mowa o Aubreyu i jego muzie, nastoletniej Mitzy Hatcher, są tej wady zupełnie pozbawione. To kolejny dowód na to, że Webb znakomicie czuje klimaty historyczne, a opisywana u niej współczesność albo trąci myszką, albo wygląda na kompletnie nieprawdziwą.

d35ah3u

W ogóle wątek Zacha Gilchrista i jego perypetii w Dorset roi się od nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności – pod koniec powieści jest ich już tak wiele, że graniczy to niemal z ironią. To taki rodzaj wprowadzania zwrotów akcji w stylu: "Zupełnie znienacka rozpętała się straszliwa burza". Można w to próbować uwierzyć, ale łatwo nie jest. Inaczej rzecz ma się z wątkiem Mitzy Hatcher i jej znajomości z Aubreyem. Choć tu także Webb nie uwolniła się od klisz, jest przyjemnie i całkiem wiarygodnie: atmosfera przesiąknięta jest wstydem, lękiem i fascynacją wiejskiej dziewczyny, która spotyka dojrzałego, charyzmatycznego mężczyznę i jego niezwykłą rodzinę. Wprawdzie i tutaj wydarzenia biegną w dość nieoczekiwanym kierunku i ich prawdopodobieństwo jest też raczej niewielkie (a w każdym razie tak zostało opisane), ale jednocześnie jest w tej książce coś, co sprawia, że można spróbować Webb wybaczyć.

Skąd pobłażliwość, która w obliczu zakończenia, jest naprawdę trudna? Katherine Webb umie zadawać ciekawe pytania i nawet jeśli sposób ich zadawania wymaga dopracowania, nie znaczy to, że są one miałkie czy banalne. Poza wątpliwościami dotyczącymi granic sztuki i tego, jak daleko może posunąć się artysta, gdy kreuje, Webb pyta także o ramy, w obrębie których porusza się każdy człowiek. Do czego można posunąć się, gdy w grę wchodzi sztuka? A miłość? Gdzie leży granica, poza którą uczucie przestaje być usprawiedliwieniem? Jest też pewien fragment, który dla mnie osobiście należy do najciekawszych. To chwila, w której czytelnik orientuje się, że cała opowieść o wydarzeniach tamtego lata, gdy Charles Aubrey wyruszył wraz z rodziną i Mitzy do Maroka, jest prowadzona z pewnego konkretnego punktu widzenia i że ten punkt jest bardzo, bardzo jednostronny. To chwila, gdy Webb pyta o to, jak daleko można być zapatrzonym w siebie i przeinaczać sens wydarzeń, w których uczestniczymy. Odpowiedź nie brzmi, jak często w
podobnych książkach, autorka nie pozwala na prostą wymówkę z rodzaju "miłość jest ślepa". Trzeba to policzyć za zdecydowany plus.

Trudno jednoznacznie ocenić "Echa pamięci". Dla tych, którzy najzwyczajniej w świecie lubią czytać takie historie – trochę romansu, trochę dreszczyku emocji i trochę historii – "Echa pamięci" to pewniak, którego polecać nie trzeba. Czytelników wymagających i marudnych, którzy nie chcą odpoczywać od ambitnej literatury, kilka refleksji o ludzkiej naturze nie przekona i pewnie po książkę nie sięgną. I w związku z tym także będą zadowoleni.

d35ah3u
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d35ah3u