Jest chory? Nie żyje? Memy i żarty nie wzięły się znikąd
Gospodarz, hokeista, dobry wujek, dający rady w sprawie uprawy ziemniaków czy krwawy dyktator - kim tak naprawdę jest Aleksander Łukaszenko, prezydent Białorusi.
Kiedy kilka dni temu dwa białoruskie śmigłowce wojskowe naruszyły polską przestrzeń powietrzną, oczy wielu osób po raz kolejny zwróciły się w kierunku tego kraju i jego prezydenta. Nie pierwszy raz - niespokojny, niepewny, potencjalnie bardzo groźny sąsiad od dawna daje powody, żeby przyglądać mu się uważnie.
Na jego czele stoi jeden z najbardziej rozpoznawalnych współczesnych polityków. Jego medialny obraz jest rozpięty między kompletnie nie pasującymi do siebie skrajnościami: z jednej strony - dobry wujek, trochę niezręczny i niezdarny, łysy z zaczeską i wąsem, opowiadający głupoty na konferencjach prasowych. Jednym słowem: idealny bohater memów, których rzeczywiście powstaje o nim sporo. Z drugiej strony jednak: bezwzględny dyktator, który twardą i zakrwawioną ręką rozlicza się z politycznymi przeciwnikami, przerzuca przez granicę imigrantów i straszy wojną.
O tym, kim jest Aleksander Łukaszenka i jak stawał się tym, kim jest dzisiaj opowiada Michał Potocki, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej", specjalista od tematów związanych z tym krajem.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Zacznijmy od żartu, który od jakiegoś czasu funkcjonuje w przestrzeni memicznej: czy Łukaszenka jeszcze żyje?
Michał Potocki, dziennikarz "Dziennika Gazety Prawnej" specjalizujący się w tematyce białoruskiej: Najwyraźniej żyje, przecież kiedy białoruskie helikoptery przekroczyły polską granicę, wiadomo było, że jest niedaleko tej granicy, w obwodzie grodzieńskim. Ale żart nie jest oczywiście bezpodstawny: Łukaszenka ma już swój wiek, w sierpniu skończy 69 lat i trudno mu ukryć, że nie jest już w takiej formie, jak kiedyś.
W jego przypadku jest to o tyle wyraźniej widoczne, że od zawsze jest bardzo aktywny, niemal wszechobecny. Cały czas gdzieś się pojawia, przemawia, spotyka się z różnymi gremiami, odwiedza zakłady pracy czy kołchozy. A więc kiedy zdarza mu się - a zdarza się coraz częściej - znikać na kilka dni, jego brak natychmiast rzuca się w oczy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Żyją białoruską propagandą". Generał oskarża media
Jest chory?
Na pewno, choć nie wiadomo dokładnie na co. Ale od trzech lat można bez trudu dostrzec, że kuleje, intensywnie się poci, traci głos. Na ostatniej majowej defiladzie zwycięstwa w Moskwie miał na nadgarstkach opatrunki, wyglądające jak po wenflonie czy może holterze. Ewidentnie coś jest na rzeczy.
Ta jego ciągła obecność z pewnością wpływa na poziom jego popularności. Czym, jeszcze w latach 90., podbił serca Białorusinek i Białorusinów?
Powody tego, że to właśnie on wypłynął z białoruskiego chaosu potransformacyjnego jako przyszły lider, są podobne do przyczyn popularności Gorbaczowa. Obaj sprawiali wrażenie bardzo otwartych, mówili językiem ludu, czasem może niezgrabnie, ale zawsze prosto i szczerze. To się ludziom bardzo podobało. Podobała się też jego ostra agenda antykorupcyjna - tak naprawdę to właśnie dzięki niej zdobył w tamtym czasie największą popularność. Stał na czele komisji zajmującej się naruszeniami finansowymi ze strony polityków i nawet jeśli czasem były to sprawy absurdalne - mocno pchały go do góry.
Jak absurdalne?
Powiedzmy sobie szczerze - jaki kraj, takie afery. Do historii przeszło choćby oskarżenie jednego z najważniejszych politycznych przeciwników o... wykorzystanie paczki gwoździ z państwowego przydziału do budowy prywatnego domku letniskowego. Ale to działało na ludzi. A Łukaszenka miał sporo czasu, żeby zdobywać ich poparcie.
Dziś można się pokusić o tezę, że gdyby białoruskie elity nie zwlekały tak długo z rozpisaniem pierwszych demokratycznych wyborów - odbyły się dopiero w 1994 roku - wielkie szanse na zwycięstwo w nich miałby któryś z bardziej prozachodnich polityków, a historia Białorusi mogłaby się wówczas potoczyć zupełnie inaczej. Ale w 1994 roku karty były już rozdane i było jasne, że wygra polityk prorosyjski.
Rzeczywiście wygrał te wybory?
Tak, nie ma żadnych wątpliwości. Raz, że to jeszcze nie był czas dzisiejszych fałszerstw, dwa - on naprawdę trafił wtedy w swój czas. W kraju o bardzo niskim poziomie życia, nękanym potężnymi problemami społecznymi, pełnym gangsterów i zwykłych bandytów, a jednocześnie - będącym polem gier pierwszych oligarchów, Łukaszenka dawał proste odpowiedzi i nadzieję, że będzie się żyło lepiej. I tym zyskiwał realne poparcie.
Jest też jeszcze jedna sprawa, o której warto wspomnieć - on był zawsze bardzo niedoceniany. Jego polityczni doradcy i zausznicy w połowie lat 90. byli przekonani., że będzie figurantem, którym będą mogli swobodnie kierować. Dyrektor kołchozu, wieśniak, który ma dziwną zaczeskę, ani śladu obycia i dziwny akcent - co to był za materiał na polityka z pierwszego szeregu. A okazało się, że Łukaszenka miał bardzo dużo politycznego sprytu i wyczucia. I to on ograł swoich doradców.
A kolejne wybory?
Początkowo miał naprawdę spore poparcie, które oczywiście z czasem spadało, ale nawet w najgorszych dla niego momentach dość stabilnie utrzymywało się powyżej 30%. Oczywiście w międzyczasie Łukaszenka zaczął skutecznie rozmontowywać system wyborczy. Osadził na stanowisku szefowej komisji wyborczej swojego człowieka - Lidziję Jarmoszynę, która krok po kroku powiększała możliwość manipulowania wynikami wyborów.
W rezultacie w 2020 roku nikt już nawet nie próbował liczyć głosów - do obwodowych komisji wyborczych wyniki po prostu przychodziły z góry. Inna rzecz, że przez wiele lat opozycja była bardzo rozbita i zdarzało się, że nie potrafiła nawet wystawić przeciwko Łukaszence mocnego kandydata, który miałby jakiekolwiek szanse, nawet gdyby wybory nie były fałszowane.
Czym Łukaszenka zaskarbiał sobie wsparcie, ale i zwyczajną sympatię ludzi w Białorusi?
Chyba najwięcej poparcia zdobywał za sprawą swojej osobowości gospodarza. I to nie jest żadna poza, udawanie, on naprawdę ma to w swojej naturze. On naprawdę wierzy, że bez niego wszystko się zawali, więc wszystkiego musi osobiście doglądać. Czasem to są zupełnie absurdalne sprawy - wystarczy zajrzeć na jego stronę internetową, żeby przeczytać, jakimi drobiazgami się zajmuje, np. osobiście powołuje urzędników na poziomie starostw.
Co ciekawe, on ma swego rodzaju świadomość, że to nie jest normalne - wiele razy powtarzał, że zanim odda władzę, musi zmienić konstytucję, bo nikt poza nim nie jest w stanie ogarnąć wszystkich prezydenckich kompetencji.
A media? On gra nimi czy one nim?
Mam wrażenie, że on bardzo lubi media. A w zasadzie - lubił. I tu muszę zrobić ważne zastrzeżenie, że Łukaszenka przed i po 2020 roku to w zasadzie zupełnie inna osoba. Fala protestów i idące za nią zaostrzenie tendencji autorytarnych, w kolosalny sposób zmieniły nie tylko kraj, ale i samego Łukaszenkę.
Wcześniej był naprawdę otwarty wobec mediów. Potrafił urządzać kilkugodzinne konferencje prasowe, na których odpowiadał na najbardziej szczegółowe pytania, pamiętam, że podczas wyborów parlamentarnych w 2019 roku, kiedy obserwowałem na miejscu, jak wygląda białoruska polityka, po zagłosowaniu w jednej z komisji podszedł do nas, dziennikarzy, czekających na niego i rozmawiał ponad godzinę. Trwałoby to pewnie jeszcze dłużej, ale spotkanie zakończyła jego rzeczniczka prasowa, która przypomniała mu, że ma tego dnia dużo innych zadań.
Ale to na tych konferencjach prasowych nie raz zdarzało mu się wygłupić i zbłaźnić...
To prawda. Często wymykały mu się jakieś niezgrabne albo głupie stwierdzenia, które media szybko podchwytywały i które stawały się memami. To choćby słynny lapsus dotyczący spotkania w Witalijem Kłyczką - Łukaszenka powiedział wtedy, że rozmawiał z nim, jak "sportowiec ze sportowcem". Porównanie ich osiągnięć sportowych sprawiało, że to brzmiało jak bardzo absurdalny żart.
Szeroko rozchodziły się też jego porady życiowe dotyczące uprawy płodów rolnych. No ale czara się przelała za sprawą głupstw, jakie opowiadał o koronawirusie. Ludzie w Białorusi zaczynali trafiać do szpitali i umierać, a on opowiadał o tym, że przecież wirusa nie widać, więc czego się bać, a poza tym każdego uchroni trochę wódki, praca w polu i gra w hokeja.
Co na to Białorusinki i Białorusini?
To był bez dwóch zdań punkt zwrotny. W Białorusi pojawiło się przekonanie, że ojciec narodu porzucił go w najtrudniejszym momencie. To oczywiście będzie zbyt duże uproszczenie, ale w pewnym sensie to był właśnie jeden z głównych powodów późniejszych protestów.
Jaka jest dziś pozycja Łukaszenki? Eksperci i ekspertki nie są zgodni co do tego, czy to on wodzi dziś za nos Putina czy raczej jest na jego usługi. Co o tym sądzisz?
Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości - pozycja Łukaszenki wobec Rosji jest dziś bardzo słaba. Jest całkowicie zwasalizowany, na wielu ważnych poziomach: gospodarczym, politycznym i wojskowym. Resztki autonomii sprzedał za poparcie i gwarancje Rosji w czasie protestów. A jednocześnie sposobem w jaki te protesty tłumił, spalił sobie ostatnie mosty na Zachód. Gwoździem do trumny stał się natomiast udział w agresji Rosji na Ukrainę.
Czyli to koniec jego panowania i pozycji?
Niby tak, ale Łukaszenka zawsze miał umiejętność znajdowania i wykorzystywania najmniejszych nawet szpar - wstawiał nogę między drzwi, a potem wsuwał się cały i otrzepywał garnitur. Tak może być tym razem - szparą okazał się bunt Prigożyna, który - jak się wydaje - Łukaszenka potrafił wykorzystać na swoją korzyść. Pokazał, że jest dziś Rosji przydatny w wielu sprawach i nie warto go jeszcze utrącać. Bardzo mało prawdopodobny jest więc obecnie np. scenariusz aneksji Białorusi.
Ma na swoim terenie wagnerowców. Może ich wykorzystać?
Moim zdaniem w tym momencie istnieje realne niebezpieczeństwo, że Łukaszenka będzie próbował wywołać jakieś prowokacje czy incydenty graniczne, żeby ugrać coś u Rosji czy na Zachodzie. Ale budowanie przez polskie władze atmosfery paniki, że wagnerowcy zaraz ruszą na Suwałki, to oczywiście potężna przesada.
A te helikoptery, od których zaczęliśmy rozmowę?
To element tej samej gry. Test dla Polski i Zachodu, sprawdzający reakcje na tego typu wydarzenia.
Zdaliśmy go?
A gdzie tam. Przez długi czas władza udawała, że nie widzi tych śmigłowców. Temat oficjalnie pojawił się dopiero, kiedy zwykli ludzie zaczęli publikować w internecie ich zdjęcia. To dla Łukaszenki mogła być informacja, że bez problemu może podgrzewać atmosferę w Polsce. I jestem absolutnie pewien, że będzie to robił.
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski