*Wielbiciele twórczości Charlotte Link z pewnością ucieszyli się zapowiedzią wydania jej nowej książki; jednak ci, którzy oczekiwali kolejnego thrillera psychologicznego czy też powieści obyczajowej z wątkiem sensacyjnym, mogą się poczuć nieco zaskoczeni. Bo „Sześć lat” z żadnym z tych gatunków nie ma nic wspólnego. To w ogóle nie powieść, czego zresztą łatwo można się domyślić, spojrzawszy na okładkę, gdzie pod fotografią pełnej uroku młodej kobiety widnieje podtytuł: „Pożegnanie z siostrą”. *
Nie pierwsza to książka, poświęcona pamięci kogoś bliskiego, i nie pierwsza, która opisuje dramatyczne dzieje walki z chorobą. Jeszcze nie tak dawno schorzenia nieuleczalne, wiążące się z największym cierpieniem i najbardziej spektakularnym upośledzeniem sprawności – zarówno najzłośliwsze nowotwory, jak też na przykład choroba Alzheimera, stwardnienie rozsiane czy straszliwe ALS, któremu jak na razie jeden tylko Stephen Hawking nie dał się pokonać – były tematem niemal tabu, rzadko i raczej zdawkowo wspominanym w literaturze. Ale oto znany pisarz-dokumentalista Cornelius Ryan i jego żona w przejmującej opowieści „A Private Battle” opisali, dzień po dniu, zmagania Corneliusa z rakiem prostaty – aż do niepomyślnego końca; było to nieco ponad czterdzieści lat temu, a od tego czasu w dziesiątkach krajów dziesiątki rodziców, dzieci, mężów, żon, sióstr i braci postanowiły upamiętnić cierpienie i odchodzenie własne albo swoich bliskich, ujmując swoje refleksje w mniej lub bardziej literacką formę. Czy służy to
czemuś więcej, niż tylko wyrzuceniu z siebie żalu i bólu, który gromadzi się w miarę zdawania sobie sprawy, że walka jest przegrana i zbliża się do końca? Spróbujmy na to pytanie odpowiedzieć po zapoznaniu się z tym, co w ciągu sześciu dramatycznych lat odnotowała niemiecka pisarka.
Narodziny Charlotte i Franziski dzieli niecałe półtora roku; od samego początku są ze sobą tak mocno związane, jak to bywa głównie w przypadku bliźniąt jednojajowych. Wybierają tę samą ścieżkę kariery zawodowej (choć po pewnym czasie obie porzucą dziennikarstwo – najpierw Charlotte, by całkowicie oddać się pisaniu powieści, potem Franziska, by chociaż drugiemu dziecku zapewnić spokojne dorastanie pod okiem matki) i póki mogą, mieszkają razem. Kiedy już obie mają własne rodziny, widują się tak często, jak się da, codziennie do siebie dzwonią, wspierają się we wszystkim. Tak dobry kontakt z rodzeństwem w naszych zabieganych, hałaśliwych czasach to wielki dar losu.
Pierwszy dramat przydarza się, gdy młodsza siostra ma dwadzieścia trzy lata. Dziwne zgrubienie na szyi, początkowo zbagatelizowane przez lekarzy, podobnie jak nocne poty i ból ramienia, okazuje się nowotworem: chłoniakiem Hodgkina, inaczej ziarnicą złośliwą. Franziska otrzymuje chemioterapię i intensywne naświetlania; zdrowieje, ale zostaje poinformowana, że najpewniej będzie bezpłodna. I… w dwa lata po zakończeniu leczenia rodzi zdrowego chłopca. Dwanaście lat później – dziewczynkę. Jak powiada teraz z goryczą jej siostra, „obraz czteroosobowej rodziny, która w towarzystwie licznych zwierząt mieszka w domku na wsi, byłby idealnym zakończeniem każdej opowieści. ‘Jak pokonałam raka’, brzmiałby tytuł, a historia opowiadałaby o nadziei i szczęściu. Życie to jednak inna bajka”.
Domek jest. Zwierzęta są. Młodsza córeczka niedawno skończyła dwa lata. Mąż zarabia dosyć, by utrzymać całą czwórkę na całkiem niezłym poziomie. A Franziska, która od pewnego czasu wygląda na wyczerpaną i przemęczoną (kto sam się zajmował choć jednym dzieckiem w takim wieku, wie, że to nie jest takie niezwykłe…), jakoś nie może wyzdrowieć z „grypy żołądkowej”. W końcu ból jest na tyle silny, że ląduje w szpitalu. Mija kilka dni. Diagnoza wstrząsa całą rodziną: to rak jelita z przerzutami do płuc. Rokowania są fatalne, co bez specjalnych ceregieli – a prawdę powiedziawszy, bez śladu empatii i delikatności – komunikuje chorej na pierwszej wizycie lekarka-onkolog. Ale Franziska chce wykorzystać każdą szansę; chce żyć tak długo, jak się da. Znowu chemia, znowu naświetlania, ze wszystkimi możliwymi konsekwencjami prócz utraty włosów. Potem zabieg usunięcia pierwotnego guza, co nie rozwiązuje jednak problemu guzów w płucach. Charlotte znajduje jednego jedynego w Niemczech lekarza, który chce się podjąć takiej
operacji. A potem kolejnego jednego jedynego, który oferuje metodę nieuznawaną przez kasę chorych, chwaląc się sukcesami w przypadkach uznanych za stracone przez oficjalną medycynę. Ta kuracja okazuje się akurat porażką, ale ostatecznie po kolejnej operacji choroba odpuszcza. Lekarze nie chcą jednak dawać zbytecznych nadziei: „Raka w czwartym stadium nie da się pokonać – powtarzają. – Pytanie nie brzmi, czy on wróci, ale kiedy to zrobi”. Przez prawie dwa lata nie wraca. I potem, wbrew prognozom, też nie, ale pojawiają się objawy innej, równie dramatycznej i równie ciężkiej choroby, będącej skutkiem wcześniejszego leczenia onkologicznego. Na nią medycyna nie zna już żadnego lekarstwa; pozostaje już tylko walka o to, by ostatnie miesiące życia Franziska spędziła we względnym komforcie, a to się okazuje trudniejsze, niż batalia z rakiem…
Ta opowieść to nie tylko kronika wspólnych zmagań kochających się sióstr o życie i godną śmierć jednej z nich. To także obraz bezradności samego chorego i jego bliskich wobec przytłaczającego rozpoznania, ale może jeszcze bardziej wobec sytuacji, jakim na skutek choroby muszą codziennie stawiać czoła. Dla polskiego czytelnika może się okazać szczególnie szokujące, że w kraju wydającym na opiekę zdrowotną – w przeliczeniu na jednego mieszkańca – pięć razy tyle co my zdarzają się takie same, jeśli nie gorsze, błędy i opóźnienia diagnostyczne (chorobę Hodgkina rozpoznano u Franziski po dziewięciu miesiącach od pojawienia się pierwszych objawów, wielokrotnie bagatelizując zgłaszane przez nią skargi; później co najmniej dwukrotnie mylnie zinterpretowano wyniki badań, co najmniej raz przeoczono bardzo istotne informacje z historii choroby), a personel medyczny, zarabiający w euro mniej więcej tyle, ile polski w złotówkach, wcale nie jest bardziej fachowy ani bardziej empatyczny. Włos się jeży, kiedy się wraz z
autorką obserwuje zachowanie niektórych lekarzy – i tych w państwowej służbie zdrowia, skłonnych chłodnym, obojętnym tonem wypowiadać „śmiertelne diagnozy, nie sprawdzając przedtem z należną starannością ich prawdziwości”, i tego aplikującego w prywatnym gabinecie „niezwykle skuteczną” terapię, którego bardziej interesuje stan konta pacjenta, niż jego historia choroby – czy też technika instalującego aparat tlenowy. Albo kiedy się śledzi bezskuteczne zabiegi krewnych o to, by skrajnie wyczerpanej chorej, zgłaszającej trudności w połykaniu, zalecono odpowiednią dietę. Jak widać, pieniądze wszystkiego nie rozwiążą; liczy się czynnik ludzki, a ten jest wszędzie taki sam, w każdym zawodzie można trafić na ludzi niedokształconych, nieczułych i niegrzecznych – tylko, że w tej akurat branży ich obecność jest wyjątkowo dotkliwa…
Franziska odeszła, nie będąc ani pierwszą, ani ostatnią osobą, której dane było doświadczyć takich cierpień. Dlatego – powiada jej siostra – „nigdy nie będzie dosyć mówienia o tych problemach”.
Link ma dobre pióro, które, jak widać, nie zawodzi także przy opisywaniu osobistych dramatycznych przeżyć. I choć pisarka, jak przyznaje, podeszła do tematu „z punktu widzenia medycznego laika” i „z pełną świadomością zrezygnowała z konsultacji lekarskiej”, nie napotkamy w tekście jakichś rażących lapsusów; jedyne widoczne potknięcie powstało na etapie przekładu/redakcji wersji polskiej, w której dwa razy powtarza się: „zachorowała na chorobę Morbusa Hodgkina”, „zapobiegającą skutkom Morbusa Hodgkina” („morbus” to po łacinie „choroba”; w terminologii niemieckiej wciąż jeszcze się tego słowa używa, a rozpoczyna je duża litera nie dlatego, że to nazwa własna, tylko, że tak się pisze wszystkie niemieckie rzeczowniki). Szczegółów medycznych jest dużo, czego uniknąć się nie da, ale biorąc pod uwagę, że po tego rodzaju lekturę sięgną głównie czytelnicy, którzy albo są generalnie zainteresowani zagadnieniami medycznymi czy też problematyką psychiki w chorobie, albo sami doświadczyli lub doświadczają tego, co
autorka, nie powinno to stanowić dla nich przeszkody. Tym bardziej dla pracowników służby zdrowia, którym także warto polecić zapoznanie się z tą książką, zwłaszcza jeśli pracują z ludźmi ciężko, nieuleczalnie chorymi; być może spojrzenie na problem z drugiej strony sprawi, że unikną popełnienia błędów w komunikacji z pacjentem i jego rodziną.