Jej książka sprzedała się w Polsce lepiej niż "50 twarzy Greya". A napisała o... Słodziakach
- Kiedy dzieci podrosły, wróciliśmy do Polski, a ja miałam do wyboru: wyrzucić notatki do kosza, albo dopracować je i zaproponować jakiemuś wydawnictwu - wspomina Renata Piątkowska, dziś najpopularniejsza pisarka w kraju. Jej książka o "Gangu Słodziaków" sprzedała się w nakładzie 350 tys. egzemplarzy.
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Liczby pokazują, że jest pani pisarką, która sprzedaje najwięcej książek w Polsce.
Renata Piątkowska: Sama się temu dziwię, ale wiem dobrze, że za tą dużą sprzedażą stoi Biedronka. Książka o Słodziakach pojawiła się w końcu w ramach bardzo popularnej akcji. Niemniej jednak jest to ogromna satysfakcja.
To akcja marketingowa, ale dzieciom trzeba przekazać coś ważnego, zaciekawić ich. Na co kładła pani nacisk, pisząc tę historię?
Na wyobraźnię oczywiście. Chciałam, by dzieci czytając o przygodach Słodziaków, wędrowały wraz z nimi po leśnej polanie. I co ważne, żeby dobrze się przy tym bawiły. Najpiękniej by było, gdyby rodzice znaleźli czas na wspólne czytanie i z dzieckiem na kolanach śledzili losy sześciu bohaterów. Książka to znakomita okazja, by spędzić razem czas.
W liczbie sprzedanych egzemplarzy książka przebiła "50 twarzy Greya". Historie z dwóch skrajnych biegunów. Łatwiej napisać książkę dla dorosłych czy dla dzieci?
Jest takie słynne zdanie, że "dla dzieci trzeba pisać tak samo, jak dla dorosłych, tylko dwa razy lepiej". I coś w tym jest. Dlatego że dziecięcy odbiorca jest dużo bardziej wymagający. Jeśli dziecku tekst się nie spodoba, to po prostu zamknie książkę i nie da autorowi drugiej szansy. A my dorośli, gdy mamy przed sobą książkę ulubionego pisarza, to nawet jeśli początkowo historia nas nie wciągnęła, dajemy mu kredyt zaufania. Czytamy dalej. Dziecko tego nie zrobi. Naprawdę nie łatwo napisać książkę, która zachwyci młodego czytelnika, rozbawi go. Ja dbam o to, by w moich książkach adresowanych do najmłodszych dziecko już przy pierwszej stronie uśmiechało się choć odrobinę pod noskiem, przy drugiej, żeby uśmiechało się od ucha do ucha, a przy trzeciej, żeby śmiało się do posikania w majtki włącznie. Wtedy jestem pewna, że zechce sprawdzić, co ciekawego wydarzy się jeszcze na kolejnych stronach. Wtedy go "mam".
Od czego zaczyna pani pisanie?
To zależy o kim lub o czym chcę pisać. Na przykład książkę "Wszystkie moje mamy" poświęciłam Irenie Sendlerowej. Chciałam opowiedzieć młodym ludziom o jednej z najdzielniejszych Polek; kobiecie, która uratowała z otchłani warszawskiego getta ponad 2,5 tysiąca dzieci. Mam setki spotkań autorskich wokół tej książki, zwłaszcza że rok 2018 jest Rokiem Ireny Sendlerowej. Dzieci, które nigdy dotąd nie słyszały o pani Irenie, są pod ogromnym wrażeniem jej odwagi i determinacji. Książka "Wszystkie moje mamy" zdobyła wiele nagród, została przetłumaczona na język angielski i włoski. Obecnie tłumaczona jest na hebrajski. Przygotowując się do napisania tej książki, kilka miesięcy poświęciłam na gromadzenie materiałów i solidne zgłębienie tematu. Chciałam, żeby dzieci czytając historię Ireny Sendlerowej, zapamiętały ją i pokochały tak, jak ona kochała każde z nich...
Moim zdaniem autor książek dla dzieci wykonuje taką trochę pracę u podstaw. Żeby młodzi czytelnicy zachwycali się w przyszłości książkami Olgi Tokarczuk czy Wiesława Myśliwskiego, trzeba najpierw wykonać pracę na poziomie, na którym ja działam. Jeśli sprawimy, że dzieci pokochają książki, to wyrosną z nich mądrzy, inteligentni, ciekawi świata dorośli, którzy będą potrafili wyrobić sobie własną opinię i bronić swojego zdania. Nie będzie czytelników dorosłych, jeśli w młodości nie zaszczepi się w nich nawyku czytania książek.
Napisała pani książkę o Irenie Sendlerowej, ale to niejedyny poważny temat, który pani podjęła, prawda?
Jakiś czas temu powstała książka "Moje prawa ważna sprawa!", której współautorką jest Anna Czerwińska-Rydel. Do napisania tej książki zachęcił nas Rzecznik Praw Dziecka, Marek Michalak. Konwencja o prawach dziecka to dokument napisany suchym, prawniczym językiem. My ten zbiór praw opisałyśmy w sposób przystępny, prosty i zrozumiały dla młodych czytelników. Zilustrowałyśmy historiami z codziennego życia. Z naszej książki dzieci dowiadują się, że jest ktoś, kto z urzędu troszczy się o ich prawa, że nie można ich bić, zmuszać do pracy zarobkowej i wcielać do wojska. Że mają prawo do wypowiadania własnego zdania i mogą być słuchane w sądzie. Mają prawo do czasu wolnego i do tajemnicy korespondencji. Ta książka uzmysławia dzieciom, że są kraje, w których ich rówieśnicy nie mają żadnych praw, w tym dostępu do edukacji. Ponad 60 mln dzieci na świecie jest analfabetami i nigdy nie będą mogły podpisać się własnym imieniem, bo nie znają liter. Ta książka jest przyczynkiem do ważnych rozmów z młodymi czytelnikami.
Myślała pani, żeby kiedyś napisać książkę dla dzieci o edukacji seksualnej?
Nigdy nie korciło mnie, żeby sięgnąć po taki temat. Trudny niewątpliwie. Trzeba by było bardzo dobrze przygotować się do napisania takiego tekstu, znaleźć właściwy język, "kod dostępu" do młodego czytelnika. Mając jeszcze na uwadze, że książka nie byłaby obojętna rodzicom i nauczycielom. Nie pociąga mnie to, a więc temat nie dla mnie.
Pierwszą książkę napisała pani 17 lat temu. Wspominała pani kiedyś, że pisała ją za granicą. Opowie pani o tym?
Przez pewien czas mieszkałam z rodziną za granicą. Wyjechaliśmy z Polski, kiedy syn miał 4 miesiące. Córka urodziła się już w Niemczech. Moje dzieci, zwłaszcza wieczorami, domagały się, żebym je przytuliła i coś im przeczytała. Nie wyobrażały sobie, że mogłyby zasnąć bez wspaniałej historii opowiedzianej przez mamę. Niestety bajki, które wzięłam ze sobą z Polski, znały już na pamięć. W tamtym czasie nie można było zamawiać książek przez internet, bo go zwyczajnie jeszcze nie było. Pomyślałam, że najprościej będzie, jak sama napiszę dzieciom jakieś krótkie, proste opowiadania. Historie nawiązywały do tego, co robiliśmy razem w ciągu dnia. Podczas lektury dzieci zaśmiewały się do łez. Kiedy podrosły, wróciliśmy do Polski, a ja miałam do wyboru: wyrzucić notatki do kosza, albo dopracować je i zaproponować jakiemuś wydawnictwu.
I co było dalej?
Wybrałam drugą opcję. Wysłałam moje opowiadania do kilku wydawnictw i jedno zareagowało bardzo entuzjastycznie. Zaproponowano mi wydanie książki, która pojawiła się na rynku pod tytułem "Opowiadania dla przedszkolaków". Sprzedała się bardzo dobrze. Od razu był dodruk. Wydawca zachęcił mnie do napisania kolejnej książki i tak zaczęła się nasza wieloletnia współpraca. Chyba nieczęsto zdarza się, że książka, wydana 17 lat temu, jest wznawiana do dnia dzisiejszego. Z czasem powstały kolejne trzy części i audiobooki czytane przez Artura Barcisia. Jestem z tego bardzo dumna.
To miała pani więcej szczęścia niż J. K. Rowling, autorka "Harry’ego Pottera". Nikt nie chciał miesiącami wydać jej książki. Dopiero po dłuższym czasie znalazło się wydawnictwo.
Och, chętnie bym się z nią zamieniła (śmiech). Odniosła ogromny sukces, książki stały się światowym fenomenem. Niestety taki sukces nie był mi pisany, niemniej cieszę się bardzo, że moje książki mają dobrą pozycję na rynku wydawniczym, są czytane i lubiane.
Chciałaby pani być popularna? Dołączyć do grona pisarzy-celebrytów? Dziś głośno o Remigiuszu Mrozie, o Katarzynie Bondzie, na podstawie książki Jakuba Żulczyka powstał serial HBO...
Nie czuję jakiegoś parcia na szkło. To chyba nie dla mnie. Jednak każdy ma w sobie odrobinę próżności. To byłaby fałszywa skromność, gdybym powiedziała: "nigdy w życiu, wolę siedzieć w kącie". Popularność można wykorzystać na różne sposoby. To niekoniecznie stanie na ściance i uśmiechy do kamery, to może też być okazja, by zabrać głos w ważnej sprawie.
Autorzy książek dla dzieci czują się niedocenieni w Polsce?
Na pewno są marginalizowani. Prestiżowych nagród typu Nike nie zdobywają autorzy literatury dla dzieci. Do programów, do dyskusji o książkach, których nawiasem mówiąc jest jak na lekarstwo, też wyjątkowo rzadko zaprasza się pisarzy dla dzieci. A szkoda. Spójrzmy na postać Astrid Lindgren. Ona w swoim kraju była osobą opiniotwórczą. Proszono ją o komentarze do bieżących wydarzeń. To było wielkie nazwisko, wielka postać. A przecież pisała dla dzieci.
Panuje przekonanie, że "każdy może taką historyjkę dla dzieci napisać"?
Jeśli ktoś tak uważa, to proszę, niech pisze. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Może stwierdzi, że jednak niekoniecznie "pisać każdy może". Oczywiście, że na rynku jest wiele książek, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. Książek o niczym. Brak treści rekompensowany jest brokatem, futerkiem, plastikowym gadżetem, lusterkiem. Są na półkach w księgarniach książki, w których ilustracje wołają o pomstę do nieba i takie, w których piękne baśnie skrócono i uproszczono tak, że już nawet nie przypominają oryginału. Ale o takich "dziełach" nie warto mówić. Ja mówiąc "dobra książka dla dzieci" - mam na myśli wspaniałe opowieści znakomitych autorów.
Za tym komunikatem, który pojawił się w mediach, że najpopularniejszą pisarką w Polsce jest Renata Piątkowska, nie szło wiele innych informacji. Trzeba pogrzebać w sieci, żeby dowiedzieć się o pani więcej. Więc jaka Renata Piątkowska jest prywatnie?
Od dziecka jestem miłośniczką jazdy konnej. Byłam małą dziewczynką, gdy pierwszy raz trafiłam do stajni i od razu zrozumiałam, że to jest mój drugi dom. Pokochałam konie na zabój i była to miłość od pierwszego wejrzenia. Chciałam spędzić resztę życia na czesaniu końskich ogonów i pastowaniu siodeł. A kiedy pojechałam w teren i koń zagalopował, byłam pewna, że jestem w raju. Wiadomo, największe szczęście na świecie, na końskim siedzi grzbiecie.
Oboje z mężem pasjonujemy się malarstwem. Odwiedzamy galerie, aukcje i wystawy. Mieliśmy okazję podziwiać wiele wyjątkowych dzieł, wiemy coraz więcej o ich twórcach. Zdarza się, że trafiamy na nieznanego malarza, który zostawił po sobie płótna zapierające dech w piersiach. Obrazy mnie inspirują, zachwycają, są jak okładka książki, której treść sama muszę odgadnąć. Wspomniałam już o koniach i obrazach. Zostały jeszcze książki. Dużo czytam. Nie wyobrażam sobie, żeby mogłabym zasnąć, bez przeczytania choćby kilku stron. Dopiero wtedy mogę zostawić za sobą miniony dzień i wszystko co ze sobą przyniósł.
Fikcja czy reportaże?
Chyba reportaże są mi bliższe. Lubię historie prawdziwe. Często na takich historiach opieram fabułę moich książek. Zwłaszcza tych adresowanych do starszych czytelników. Tak właśnie było, kiedy przeczytałam znakomitą książkę "Lekarz z Lampedusy - opowieść o cierpieniu i nadziei". To historia opowiedziana przez Pietro Bartolo, lekarza z Lampedusy, który od 27 lat niesie pomoc migrantom przybywającym na tę wyspę. Świetnym dopełnieniem tej historii jest książka Jarosława Mikołajewskiego "Wielki przypływ". Po lekturze tych książek napisałam "Hebanowe serce" poświęcone małemu uchodźcy - Omence.
*A polityka? *
Nie interesuję się polityką i trzymam się od niej z daleka. Bardziej angażuje mnie to, co dzieje się wokół mnie, niż spory polityków w mediach. Jestem tym zmęczona. Nawiązuje pani do książki o uchodźcach... To był tekst, który wysłałam na Konkurs Literacki im. Astrid Lindgren. Książka zdobyła wówczas trzecią nagrodę. Chciałam napisać dzieciom o czymś ważnym, o czymś co dzieje się tu i teraz. Wtedy bardzo aktualny był temat uchodźców, więc pomyślałam, że dzieci powinny o nich przeczytać. To historia małego chłopca, który musiał uciekać z ogarniętego wojną kraju. Omenka przejechał Saharę, przepłynął Morze Śródziemne i trafił na Lampedusę. Wędrówka widziana oczami dziecka. Chciałam, żeby dzieci nie opierały się tylko na tym, co usłyszą od dorosłych albo zobaczą w telewizji, ale by mogły wyrobić sobie własne zdanie. I widząc łodzie oblepione uchodźcami, mogły dowiedzieć się, co to za ludzie, skąd płyną, po co i dokąd. By zrozumiały, że człowiek ma prawo się bać, ale ma też obowiązek widzieć w drugim człowieka.
"Hebanowe serce" to piękna poruszająca historia, a co ważniejsze - prawdziwa. Niedokończona – dzieci mogą się zastanawiać się, jak dalej będzie wyglądało życie małego Omenki. To nie był żaden manifest ani próba opowiedzenia się po jednej czy drugiej stronie. To raczej rejestracja bieżących problemów.
Dzieci to pewnie bardzo wymagający odbiorca? Pani jest teraz w trasie, ma wiele spotkań autorskich...
Każde spotkanie jest inne, a wszystkie dzieci wymagające, ciekawe autora. Napisałam prawie 40 książek, są wśród nich te trudniejsze, adresowane do starszych czytelników, jak i te, po które sięgają rodzice przedszkolaków. A spotkania w przedszkolach to dla autora prawdziwe wyzwanie! Tam o nudzie nie może być mowy. Wiadomo, przedszkolaki najbardziej na świecie lubią się śmiać, więc trzeba postawić na dobrą zabawę. I właśnie te spotkania najlepiej doładowują człowiekowi akumulatory.
Czasem mam gorszy dzień, jestem zmęczona, ale jak widzę wokół siebie te uśmiechnięte buzie i zaciekawione spojrzenia, czekające na nowe historie, to serce rośnie. I chce mi się pisać dalej.