Janusz Waluś: Masowi mordercy wyszli na wolność. Polak siedzi do dziś
Polski emigrant zabił w 1993 r. w RPA komunistycznego zbrodniarza. Dostał karę śmierci, podczas gdy wielokrotni mordercy z tamtego okresu zostali ułaskawieni. Ale żyje do dziś.
Craig Williamson z kontrwywiadu RPA był zaangażowany w ataki bombowe, napady, porwania i morderstwa. Na liście jego ofiar znajduje się m.in. żona lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej. Dziś Williamson ma 70 lat i cieszy się wolnością dzięki decyzji Komisji Prawdy i Pojednania. W latach 90. ułaskawiła ona ponad 800 osób powiązanych ze zbrodniami z okresu apartheidu.
Na łaskę mógł także liczyć Dick Corteze, szef szwadronów śmierci i terroryści z Armii Wyzwolenia Ludów Anzanii, którzy w lipcu 1993 r. podłożyli bombę w kościele w Kapsztadzie. 11 osób zginęło, prawie 60 zostało rannych.
Amnestia nie objęła Janusza Walusia, który 10 kwietnia 1993 r. zabił Chrisa Haniego, lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej, dążącego do obalenia apartheidu i wprowadzenia reżimu komunistycznego. Waluś dostał karę śmierci, którą zamieniono na dożywocie.
Przeczytaj także: Dumny syn nazisty. "Rudolf Hess był człowiekiem pokoju"
Zbrodniarz czy bohater
Sprawa Walusia, mimo że dotyczy zabójstwa sprzed 26 lat, cały czas budzi emocje. Mężczyzna od dawna walczy o przeniesienie do polskiego więzienia, a w styczniu, dwa dni po jego 66. urodzinach, sąd odrzucił wniosek o zwolnienie warunkowe.
Sławomir Koper w swojej najnowszej książce "Polscy terroryści i zamachowcy" (wyd. Harde) pisze, że Waluś jest "najbardziej znienawidzonym człowiekiem na kontynencie", jednocześnie wielu Afrykanerów uważa go za "bohatera, który ocalił RPA przed komunizmem". Dla części polskich nacjonalistów jest "ostatnim żołnierzem wyklętym".
Drugie dno
- Biały mężczyzna, człowiek przepełniony nienawiścią, przyjechał do naszego kraju i dokonał zbrodni, co spowodowało, że stanęliśmy na granicy katastrofy – mówił Nelson Mandela, który stał się głównym beneficjentem śmierci Haniego. Partia komunistyczna straciła charyzmatycznego lidera powiązanego z licznymi morderstwami i największego oponenta Mandeli w walce o władzę w RPA. Na dodatek sprawcą zamachu był biały emigrant, symbol ucisku czarnoskórych mieszkańców kraju, z którym walczył Mandela.
- Chris Hani miał prominentnych wrogów i jego usunięcie było na rękę wielu politykom. Nie tylko Afrykanerom, lecz także murzyńskim, niewielu bowiem działaczy cieszyła groźba komunistycznego przewrotu – pisze Koper.
Przez swój czyn Waluś został szybko okrzyknięty rasistą i zwolennikiem apartheidu. Niektóre polskie media do dziś budują narrację, w której zabójca Haniego niczego nie żałuje. Tymczasem już w 2009 r. mówił:
- Żałuję, że odebrałem życie człowiekowi. Osierociłem dzieci, a żonę uczyniłem wdową. Jednak ten czyn był wynikiem kalkulacji. Należy rozpatrywać go w wielu kontekstach, także politycznym.
Rajdy i kryształy
Zanim Waluś został najsłynniejszym więźniem w RPA, był szlifierzem szkła i współwłaścicielem rodzinnego zakładu w Kozienicach. Pasjonował się rajdami i został nawet mistrzem Polski za kierownicą Fiata 127. W 1981 r. wyjechał z ojcem do RPA, gdzie chciał otworzyć hutę kryształów. Dzięki Walusiom powstało pierwsze tego typu przedsiębiorstwo w Afryce, jednak z powodu zmiany zasad kredytowania sprzedali hutę jeszcze przed uruchomieniem.
Janusz został kierowcą w firmie transportowej, bo nie chciał wracać do Polski pod rządami komunistów. Tego samego obawiał się w nowej ojczyźnie. "Uważał, że dopuszczenie rodzimej ludności do współrządów będzie oznaczać triumf komunistów i zagładę kraju". Obawy nie były bezpodstawne, ponieważ "radykalni działacze opozycji nie kryli zamiaru krwawej zemsty na białej ludności".
W takich okolicznościach Waluś wstąpił w szeregi Partii Konserwatywnej. Jednym z najważniejszych działaczy był Clive Derby-Lewis, który odegrał kluczową rolę w zabójstwie Haniego.
Bez epilogu
Działacz załatwił Walusiowi niezarejestrowany pistolet i tłumik, który jednak nie pasował do broni. Obaj planowali zamach na komunistycznego lidera, ale z późniejszych zeznań wynika, że Polak sam wybrał dogodny moment. Było to w Wielką Sobotę, gdy Hani wracał od kochanki bez obstawy ochroniarzy. "Mister Hani!" – zawołał Waluś do mężczyzny wychodzącego z auta, po czym oddał cztery strzały.
Waluś nie zrobił nic, by zatrzeć ślady zbrodni. Nie wyrzucił broni, nie zmienił ubrań, na których pozostały ślady prochu, uciekł własnym samochodem. Śledztwo wykazało, że Waluś i Derby-Lewis mieli listę potencjalnych ofiar, na której Hani był na trzecim miejscu. Pierwsze zajmował Mandela.
Obaj zamachowcy dostali karę śmierci zamienioną później na dożywocie. Uznano za pewnik, że zabójstwo było "elementem większego spisku mającego przerwać proces pokojowej likwidacji apartheidu. (…) Wprawdzie nie potrafiono tego udowodnić, ale wystarczyło 'głębokie przekonanie' członków komisji. W efekcie obu skazańcom odmówiono ułaskawienia".
Clive Derby-Lewis zmarł w 2016 r. Janusz Waluś nadal przebywa w więzieniu w Pretorii. Obaj przez cały czas twierdzili, że zabójstwo Chrisa Haniego było ich indywidualnym planem.