Wielkie uczucia istnieją tylko w książkach. Jedynie tam, po wielu perypetiach, bohaterowie szczęśliwie znajdują swoja miłość i postanawiają spędzić resztę życia z kimś, kto przypadkiem pojawia się obok. Nawet gdyby tym kimś był człowiek, uznany przypadkiem za własnego ojca.
Rosamunde Pilcher to mistrzyni gatunku trochę z pogranicza powieści obyczajowej, a jednocześnie ocierającej się o kiczowate, tanie romansidła. Nic więc dziwnego, że bohaterką Fiesty w Cala Fuerte jest dwudziestoletnia kobieta, Selina Bruce, wychowywana przez babkę i nianię Agnes. Babka zmarła, sama bohaterka przygotowuje się do ślubu z prawnikiem rodziny i nagle dostaje nietypowy prezent – książkę o Cala Fuerte. Ale nie samo miasto czy też treść książki są najważniejsze, bowiem autor książki jest niewiarygodnie podobny do zaginionego w czasie wojny (a może raczej – uznanego za zmarłego) ojca Seliny. Głód i potrzeba ojcowskich uczuć powodują, że dziewczyna wybiera się sama w podróż ku nieznanemu człowiekowi, którego po prostu chce uznać za własnego ojca, skoro nie ma żadnej rodziny.
Autor książki nie jest jednak tym, za kogo uznaje go początkowo Selina. Mimo tego staje się dla niej nauczycielem, mentorem i… no, właśnie. Wszystko kończy się klasycznym dla Rosamunde happy endem, chociaż trzeba się pozbyć natrętnej kochanki i żądnego majątku Seliny przyszłego niedoszłego męża.
Romans jakich tysiące – w książkach, gdzie wielka miłość, skrzętnie zaplanowana przez autora, nie daje się wplątać w knute przez byłych i obecnych kochanków intrygi, a miłość jest krystalicznie czysta i nieskalana w swej naiwności.
Tak nierzeczywisty wymiar książki pozwala na oderwanie się od przygnębiającej rzeczywistości, w której można liczyć co najwyżej na niezobowiązujący seks z kolegą z pracy po to, aby każda ze stron mogła zaliczyć kolejną erotyczną przygodę.
Fiesta w Cala Fuerte to taka trochę bajka, działająca jak balsam na zbolałe serce kobiety, która choć raz zawiodła się na drugiej osobie. Jednak ta bajka stanowi świetną lekturę na czas wakacyjnych uniesień. Daje bowiem złudną nadzieję na przeżycie czegoś, co tak naprawdę nie istnieje – na znalezienie wielkiej miłości. Chociaż może próba poderwania przystojnego mężczyzny na „bycie jego córką” jest polecanym sposobem – tego nie wiem. Wiem jednak, że jest to jedna z tych książek, które „przerabia się” w ramach rozrywki, gdy plecy są zwrócone do słońca.
Całość czyta się dosyć szybko, akcja nie jest może brawurowa, ale wciąga i pozostawia wrażenie nierealności i chęć przeżycia czegoś podobnego.
Można przeczytać, można nie czytać, w obydwu przypadkach nie doznaje się szczególnego uszczerbku na psychice.