Pięć opowiadań przynosi jednoznaczną odpowiedź na to pytanie: szybko, skutecznie, bez zbędnych skrupułów. A przynajmniej takie świadectwo wystawiają Inkwizycji poczynania jednego z jej członków, członka bynajmniej nie szeregowego, bo posiadającego biskupią licencję – Mordimera, które mamy okazję śledzić.
Opowiadania są luźno powiązane fabularnie, czynnikiem łączącym je w całość jest osoba głównego bohatera, którego pozwalają poznawać z upływem czasu coraz lepiej, dogłębniej, z różnych perspektyw. I to postać „biednego Mordimera” (jak z upodobaniem nasz inkwizytor określa na kartach powieści samego siebie) jest niezaprzeczalnie największym plusem zbiorku.
Jackowi Piekarze udało się stworzyć postać niebanalną, co jest niezmiernie trudnym zadaniem. Przyciąga ona uwagę Czytelnika tym, że otwarcie przyznaje się do swoich słabości. Mordimer woli sypiać w łóżku pełnym pluskiew niż w inkwizytorium, bo nie odpowiada mu zakonny tryb życia, modlitwy, posty i surowa reguła. Nie stroni od uciech życia – lubi kobiety, choć nie lubi zobowiązań, dlatego przedkłada nad nie wino, które dostarcza mu przyjemności, nie żądając niczego w zamian.
Jest człowiekiem uczciwym, co nie znaczy, że zarazem moralnym. Działając nie kieruje się szlachetnymi pobudkami, emocjami, sentymentami, nie ulega wpływowi chwili – na uwadze ma przede wszystkim własną korzyść. Nie wykorzystuje jednak w pełni władzy nad ludźmi, jaką daje mu czarny płaszcz ze złamanym krzyżem (złamanym, gdyż w świecie stworzonym przez Piekarę Chrystus zszedł z krzyża i pokarał swoich oprawców ogniem i mieczem, który to rozwój wydarzeń wpłynął na fakt, że doktryna chrześcijańska, na straży której stoi Inkwizycja, jest „nieco” odmienna od tej, którą znamy) – owszem, bez mrugnięcia okiem torturuje, pali na stosie – lecz jedynie winnych.
Nie czerpie przyjemności ze swoich obowiązków, nie jest fanatycznym obrońcą wiary – robi, co do niego należy, głównie ze strachu przed gniewem swojego Anioła Stróża, oraz niezadowoleniem swego ziemskiego mocodawcy – biskupa, bo w przeciwnym razie mógłby ponieść wyjątkowo przykre konsekwencje – zarówno na ziemi, jak i „po drugiej stronie”.
Autor zastosował narrację w pierwszej osobie, co było znakomitym posunięciem z jego strony, gdyż cynizm, z jakim Madderin komentuje wydarzenia, własne posunięcia i nawet myśli, jego ironia i zdrowy dystans do otaczającego świata znacznie uprzyjemniają lekturę Sługi Bożego – książki napisanej zgrabnym, lekkim stylem, zawierającej idealną ilość humoru, niezwykle poprawnej pod względem językowym, ale mającej jedną zasadniczą wadę.
Opowiadanie należy najtrudniejszych form literackich, wymagających wyjątkowej wirtuozerii. Żeby napisać dobre opowiadanie, trzeba połączyć wszystkie elementy w harmonijną całość. Gdy choćby jeden z nich jest słabszy natychmiast rzuca się w oczy i sprawia, że utwór sporo traci. We wszystkich opowiadaniach wchodzących w skład Sługi Bożego „kuleje” element niewątpliwie esencjonalny – FABUŁA.
Niestety, autorowi wyraźnie brak błyskotliwych pomysłów, co sprawia, że zaledwie połowicznie wykorzystuje doskonałą postać. Historie są zdecydowanie zbyt przewidywalnie, nie ma w nich miejsca na jakiekolwiek niedopowiedzenia. Najpóźniej w połowie opowiadania można się domyślić zakończenia. Zabrakło kilku lekcji u takiej mistrzyni zagadek jak Agata Christie, by w pełni wykorzystać potencjał pomysłu.
Szkoda... Sam Mordimer pozostaje w pamięci, bo jest nieszablonowy, jednak żadna z jego schematycznych przygód nie zagrzeje tam miejsca zbyt długo.
Tym niemniej zachęcam do lektury wszystkich, którzy nabrali ochoty na zaznajomienie się z „biednym Mordimerem”. Warto – nie będzie to pod żadnym pozorem nudny znajomy, w którym można czytać jak w otwartej książce. Nigdy nie zdobędziecie pewności, jaki jest naprawdę. Bo może jego cynizm i egoizm to też tylko poza człowieka w głębi serca spragnionego przyjaźni, miłości, zrozumienia? Zdecydujcie sami...