Twórczość uhonorowanej właśnie literackim Noblem Olgi Tokarczuk traktuje przede wszystkim o jednostce i przekraczaniu granic. Stylistycznych, gatunkowych, religijnych, narodowościowych i tych fizycznych, naniesionych na mapę.
Nie przez przypadek najwybitniejsza powieść Tokarczuk "Księgi Jakubowe" nosi podtytuł: "wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych", a ona sama powtarza, że musimy się przestać bać drugiego człowieka.
I nie przez przypadek książki i osoba Tokarczuk budzą niechęć prawicy, tak przecież skupionej na tworzeniu społeczeństwa zamkniętego, przekonanego o tym, że niebezpieczeństwo czyha przede wszystkim ze strony "Innego".
Wielka Historia przegrywa z szarym człowiekiem
Ponoć siadając do pisania "Ksiąg Jakubowych", Tokarczuk zapisała na karteczce zasadę, którą chciała się kierować: "Nie ma żadnej historii, istnieją tylko życia ludzi". I rzeczywiście, choć na kartach jej powieści często rozgrywa się wielka historia, pisarka pozostaje wierna jednostkowym bohaterom, dostrzegając w nich przede wszystkim istoty ludzkie. Bo – jak mówi – każdy człowiek niesie swoją historię i każdy ma potrzebę jej opowiedzenia.
Weźmy chociażby wspomniane "Księgi Jakubowe" (nagroda Nike 2015) – potężną, ponad 900-stronicową powieść o sekcie frankistów i jej przywódcy Jakubie Franku, polskim Żydzie, odstępującym od judaizmu i przyjmującemu chrzest po to, by stworzyć własną religię i znaleźć bezpieczne miejsce na ziemi dla siebie i swoich ludzi. Mniej utalentowany pisarz zrobiłby z tego materiału historyczny epos.
Tymczasem Tokarczuk o wielkiej historii opowiada jakby mimochodem, a powieść oddaje wielu narratorom. A to człowiekowi bliskiemu Frankowi (ale nie jemu samemu!), a to jego na wpół martwej babce, która połknęła kabalistyczne zaklęcie i nie może pożegnać się z tym światem, a to Elżbiecie Drużbackiej, zapomnianej poetce baroku, a to znów księdzu Chmielowskiemu, pierwszemu polskiemu encyklopedyście, który na łamach "Nowych Aten" starał się zgromadzić całą wiedzę świata.
Choć więc unosząca się nad opowieścią Jenta jest wybiegiem, by do współczesnej powieści wpuścić klasycznego XIX-wiecznego narratora wszechwiedzącego, to czytelnik ma wrażenie, że obserwuje tułaczkę frankistów z wielu różnych perspektyw. Słyszy nie tylko opowieść słynnego Franka, ale i opowieści postaci, o których milczą kroniki.
Jeszcze wyraźniej widać to we wcześniejszej powieści Tokarczuk zatytułowanej "Prawiek i inne czasy". Tytułowy Prawiek to mała wieś położona gdzieś w Kieleckiem. Akcja książki rozpoczyna się u początku I wojny światowej, kończy zaś w latach 80.
Polska wieś jest tu przedstawiona jako centrum świata – narracja nigdy nie opuszcza Prawieku, a czytelnik obserwuje, jak w codzienne sprawy mieszkańców wdzierają się okrucieństwa II wojny światowej czy stalinizmu. Ale pomimo dmących nad światem wichrów w centrum opowieści pozostają mieszkańcy Prawieku i ich skromne historie.
Nie ma narodów bez skazy
Jednostkowe historie są po prostu prawdziwsze. Opowiadając o jednym człowieku, łatwo pokazać, jak meandrują losy i zmienne są życia. Obrazując tylko Franka, można z niego zrobić (parafrazując Przemysława Czeplińskiego) religijnego kłusownika, który wpierw porzuca judaizm na rzecz sabataizmu, następnie przyjmuje islam, z islamu przechodzi na katolicyzm, a umarł być może jako prawosławny.
Całą skomplikowaną drogę tej postaci Tokarczuk przedstawia, nie tracąc z oczy człowieka, jakim był. Tymczasem mówiąc o narodach, zawsze popadamy w ogłupiające, upraszczające uogólnienia.
Wydaje się, że właśnie to próbowała przekazać Tokarczuk, gdy w głośnym wywiadzie dla TVP Info w 2015 roku mówiła: "Wymyśliliśmy historię Polski jako kraju tolerancyjnego, otwartego, jako kraju, który nie splamił się niczym złym w stosunku do swoich mniejszości. Tymczasem robiliśmy straszne rzeczy jako kolonizatorzy, większość narodowa, która tłumiła mniejszość, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów".
Prawica rzuciła się wtedy na pisarkę, piętnując ją jako szkalującą naród zdrajczynię. Tymczasem Tokarczuk powiedziała rzecz oczywistą: że tak jak każdy naród także Polacy nie są bez skazy.
A w naszej historii kryją się mroczne epizody. Udajemy, że ich nie było, kultywujemy pocieszający mit o "najbardziej tolerancyjnym państwie w Europie" i pierwszej europejskiej demokracji. Zapominając że i w Polsce odbywały się pogromy, a w demokracji uczestniczył mały ułamek najbogatszych obywateli, żyjących z niewolniczej pracy chłopstwa.
Nie znaczy to oczywiście, że wszyscy jesteśmy zbrodniarzami, ale z pewnością – mówi Tokarczuk – powinniśmy się skonfrontować z prawdą, a nie rozsmakowywać w wyidealizowanej iluzji, którą podsuwają nam politycy.
W "Księgach Jakubowych" mroczną stronę polskości reprezentuje biskup Kajetan Sołtyk. Uzależniony od hazardu, zadłużony u Żyda, przewodzi antysemickiemu procesowi, w którym pod sfingowanym zarzutem złożenia ofiary z chrześcijańskiego dziecka skazuje na śmierć siedmiu niewinnych ludzi. Ale swoje na sumieniu mają też frankiści, wrabiający w proces ortodoksyjnych rabinów, z którymi byli skłóceni.
Strzeż się instytucji
Skupienie Tokarczuk na jednostkowych bohaterach wynika nie tylko z faktu, iż w ten sposób łatwiej obrazować historię. Książki Tokarczuk stają też w obronie jednostek konfrontujących się z obojętnymi instytucjami i homogenicznymi zbiorowościami. Jak mówi pisarka: "Nie ma straszniejszej choroby niż ta, kiedy człowiek zgubi swój indywidualny język i przejmie całkowicie ten zbiorowy. Chorują na nią urzędnicy, politycy, akademicy, księża".
Weźmy chociażby Janinę Duszejko, bohaterkę kryminału "Prowadź pług swój przez kości umarłych". To żyjący pośrodku dziczy odludek, starsza pani, którą miejscowi mają za nieszkodliwą wariatkę.
Czytelnik jednak ma możliwość poznać jej perspektywę i rozumie, że Duszejko jako jedyna widzi krzywdę zwierząt odstrzeliwanych przez miejscowy związek myśliwski. Zdominowany – oczywiście – przez najważniejszych mężczyzn w okolicy: komendanta policji, księdza, wpływowego biznesmena etc.
Choć to oni są "w prawie", Duszejko nie godzi się na taką niesprawiedliwość i zasypuje urzędy skargami.
Długo jest ignorowana. Bagatelizowana. Zbiorowość broni się przed nią obojętnością i pogardliwym uśmiechem. Dopiero gdy Duszejko otwarcie łamie zasady, decydując się na krwawą zemstę, ludzie (a być może także część czytelników) dostrzegają w niej, kogoś więcej niż szurniętą starszą panią z reklamówką.
Duszejko jest postacią niezwykłą nie tylko dlatego, że należy z grupy pozbawianej zazwyczaj prawa głosu, ale i dlatego, że o taką grupę walczy – bo komu, w tym kraju myśliwych i mięsożerców przyszłoby do głowy zadać sobie pytanie o przemoc wobec zwierząt. Przecież w Biblii jest napisane: "Czyńcie sobie ziemię poddaną"!
Zemsta Duszejko dosięga myśliwych, którzy w trakcie jednego z polowań zastrzelili jej ukochane psy. Nim czytelnik się o tym dowie, suki nazywane są pieszczotliwie "dziewczynkami" – łatwo więc pomyśleć, że chodzi o córki lub przyjaciółki.
Potem jest już za późno: Tokarczuk wciągnęła czytelnika w pułapkę, kazała mu usprawiedliwiać krwawą vendettę, jakby była to zemsta za ludzi.
Co jednak zrobić z tym, że dla Duszejko dziewczynki były najważniejsze na świecie, a my tę miłość rozumiemy, bo została nam wytłumaczona, nim mieliśmy szansę schować się za własnymi uprzedzeniami? Czy nadal usprawiedliwiamy morderstwa kobiety? A jeżeli tak, to czy nie ma ona racji, że zabijanie zwierząt to zwykłe bestialstwo?
"Prowadź swój pług przez kości umarłych" to książka o tyle odważna, że Tokarczuk sięga po popularną formułę kryminału, by obrócić ją przeciwko czytelnikowi i zadać mu pytanie o styl życia. Umówmy się: choć J. M. Coetzee, południowoafrykański pisarz, porównujący przemysłową produkcję żywności do Holocaustu, dostał nobla już w 2003 roku, to w Polsce kierowanie do masowego czytelnika powieści o tym, iż zwierzęta są równe ludziom, wciąż brzmi jak szaleństwo.
Obawa przed homogenicznym społeczeństwem bierze się też z zamiłowania Tokarczuk do różnorodności. Nie przez przypadek pisarka przypomina czytelnikom czasy, gdy w Rzeczpospolitej żyli obok siebie Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Ormianie i Turcy. Nie przez przypadek bohaterami Prawieku są Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Nie przez przypadek akcja "Prowadź swój pług…" rozgrywa się na polsko-czeskim pograniczu.
Światy kreowane przez Tokarczuk są zróżnicowane i wieloetniczne; tętnią życiem, barwami i zapachami.
Przekraczanie granic
A może zainteresowanie Tokarczuk jednostką bierze się z wiary, że tylko w pojedynkę można naprawdę przekraczać granicę? Bo przecież to też ważny temat twórczości noblistki, któremu w całości poświęcona jest książka "Bieguni", wyróżniona nagrodami Bookera i Nike.
Z tym że dla Tokarczuk przekraczanie granic ma znaczenie nie tylko geograficzne – choć sporo tu i o podróżowaniu, zwłaszcza samolotami – ale przede wszystkim metafizyczne. Tytuł książki zapożyczyła od odłamu rosyjskich starowierców, przekonanych, iż zło tego świata nie może dotknąć człowieka w ruchu.
Jedynym z ważniejszych bohaterów "Biegunów" jest XVII-wieczny anatom Filip Verheyena owładnięty obsesją na punkcie unieśmiertelnienia ludzkiego ciała i przekroczenia granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Ten motyw powraca też w najsłabszej książce Tokarczuk - fantastycznej "Annie In w grobowcach świata". Tokarczuk bierze w niej na warsztat mezopotamski mit o Isztar, bogini zstępującej do krainy śmierci.
Przekraczając granice, zbliżamy się do "Innego". Mamy okazję go poznać, zrozumieć. A dzięki temu przestać się go obawiać. Dlatego zawsze powinniśmy być w drodze. Jeżeli nie prawdziwej, fizycznej, to przynajmniej metaforycznej. Zawsze powinniśmy przekraczać dystans pomiędzy nami, a innymi ludźmi. Wyciągać rękę, zapraszać, próbować się porozumieć.
Kwestionować zastane granice, pytać skąd się one właściwie wzięły i komu służą. Nawet jeżeli są to granice życia i śmierci.
I chyba tak należy rozumieć enigmatyczną formułkę z laudacji noblowskiej, w której Tokarczuk jest chwalona za "narracyjną wyobraźnię, która z encyklopedyczną namiętnością prezentuje przekraczanie granic jako formę życia".