Od dwóch z górą stuleci polskiego emigranta, czy to pisarza, czy bohatera literackiego, los albo przypadek rzucał w najrozmaitsze, mniej lub bardziej odległe zakątki globu. Niewielu miało przywilej wyboru miejsca. Nieliczni mogliby powiedzieć, że ten obcy kraj, do którego trafili, wcale nie jest taki obcy, skoro od dzieciństwa marzyli, by go zobaczyć.
Hubert Klimko-Dobrzaniecki (rocznik 1967) jest z pokolenia, które mogło już próbować zmieniać dziecięce marzenia w rzeczywistość, choć nie bez wysiłku. Tajemnicza wyspa, gdzie wytwarza się niby-swojskie, a jednak intrygujące przedmioty, gdzie do opisu świata nie wystarczają zwyczajne litery alfabetu, fascynowała chłopca z niewielkiego miasta w Polsce już od najmłodszych lat. W epoce czarno-białej telewizji i nieśmiało kolorowej prasy w przyżółconych barwach kliszy ORWO, najbarwniejsza bywała własna wyobraźnia. Magia wyspy nie przestała działać nawet wtedy, gdy autor-narrator był już studentem. Po heroicznych zmaganiach z biurokracją dotarł wreszcie do wymarzonej Islandii. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Zapewne łatwo nie było i nie jest też samym Islandczykom. Wyspa, po stuleciach względnej izolacji, z niewielką społecznością, w której nie potrzebowano nawet nazwisk, bo i tak wszyscy się tam znali od pokoleń, nagle stała się celem migracji, przy czym trafiali i trafiają tam na ogół ci najtwardsi i najbardziej zdeterminowani, czyli przybysze zza upadłej żelaznej kurtyny. To właśnie oni, a nie Islandczycy, stanowią większość drugoplanowych postaci książki „Zostawić Islandię”, bo, jak się wydaje, autor-narrator mógł tam do woli podziwiać wspaniałe krajobrazy, piękno surowej przyrody i proste, harmonijne wytwory ludzkich rąk, ale rdzenni mieszkańcy dla niego, jak i dla innych imigrantów, choć uprzejmi i dość pomocni, pozostawali jednak dość szczelnie zamknięci.
Osiem lat, które Hubert Klimko-Dobrzaniecki spędził w Islandii, zaowocowało dyptykiem Dom Róży. Krýsvik, nominowanym do nagrody Nike oraz tomikami poetyckimi po angielsku po islandzku (!). „Zostawić Islandię” , książka, w której możemy podpatrzyć trochę „życia codziennego i uczuciowego”
Polaka na rubieżach Europy ma klimat skandynawskiego filmu, ale nakręconego z ułańską fantazją.