Podobno jednym z odwiecznych praw natury jest to, że jeśli posmarujemy rogalik masłem, zawsze spadnie on posmarowaną częścią w dół. Ta odwieczna zasada sprawdza się także w przypadku bohaterów najnowszej powieści Petra Šabacha „Masłem do dołu”. Gdyby jeszcze chodziło faktycznie tylko o zmarnowany kawałek pieczywa…
„Masłem do dołu” to w dorobku Petra Šabacha już trzecia książka przetłumaczona na język polski. Podobnie jak dwie poprzednie, niemal od razu uzyskała w Czechach status bestsellera i przebojem wdarła się na polski rynek wydawniczy. W czym tkwi jej siła?
Z pewnością częściowo w tym, że Šabach prezentuje klasyczny czeski humor w Hrabalowskim wydaniu, czyli ciepłą, pełną życzliwości wobec drugiego człowieka ironię, dystans wobec życia i tego, jakie czasem płata nam figle. Przy całej przepełniającej twórczość Šabacha wesołkowatości, jest to jednak tylko pozorna błazenada. Nawet jeśli w „Masłem do dołu” portretuje bohaterów, Arnošta i Evžena, jakby wcale nie byli żwawymi sześćdziesięciolatkami, ale zupełnie jakby dopiero niedawno powinna im była przejść ochota na sztubackie żarty, to za maską dowcipnisia skrywa poważniejsze kwestie, dość zresztą rzadko pojawiające się w przestrzeni społecznej. Šabach łamie przyzwyczajenia związane z traktowaniem procesu starzenia się jako sytuacji smutnej, ponurej i związanej z nieodłącznym lękiem przed zbliżającą się śmiercią. Jak często bywa, nie tylko w literaturze, tym, co nieco tłumi ten strach jest śmiech, odwiecznie oswajający nas z tym, co przeraża: chorobą, samotnością, zniedołężnieniem, ale także wewnętrznym
zestarzeniem się, staniem w miejscu, nieumiejętnością patrzenia na świat przez pryzmat dziecięcej radości i niewinności.
Historia, którą prezentuje Šabach jest tak samo absurdalna i karykaturalna, co schematyczna i niemożliwa. Z jednej strony widzimy starzejących się przyjaciół, którzy próbują zmierzyć się z narastającym problemem, z drugiej strony autor piętrzy przed bohaterami sytuacje dziwne i albo nieprawdopodobne, albo zupełnie nieoczekiwane. Jednym z najlepiej zarysowanych wątków jest zresztą moim zdaniem relacja Arnošta ze zniedołężniałym ojcem, z którym praktycznie nie ma już żadnego kontaktu.
Šabach burzy tu pewne społeczne przyzwyczajenia: z jednej strony serwuje perypetie pary staruszków-wesołków, którzy rzadko w swoich żartach znają umiar, z drugiej strony zdaje się mówić: to wcale nie koniec świata; dopóki chce nam się pożartować, poflirtować i pogawędzić o życiu, dopóty nie jest z nami źle. A jeśli jest z nami źle? To też nie koniec świata. Recepta na życie? Nigdy wprost, bo całe szczęście nikt w tej historii nie uzurpuje sobie roli mędrca, a towarzyszący książce chichot – początkowo być może niezrozumiały, z niejasnych przyczyn odczuwany jako „nie na miejscu” – staje się kluczem do zrozumienia całej książki.
Jeśli szukacie poważnej książki o poważnych problemach i tym, jak ciężkie jest życie, jak potrafi przybić i przytłoczyć – nie sięgajcie po „Masłem do dołu”.
Czy rozbawi każdego? Wątpię. To z pewnością propozycja, którą można dość łatwo – i pochopnie – ocenić jako lekturową błazenadę. Nawet jeśli zdarzają się w tej książce słabsze momenty (motyw książki i skóry – więcej powiedzieć nie mogę, kto czytał – ten wie), warto je Šabachowi wybaczyć. Dla mnie to z pewnością książka, która zmusiła mnie do przemyślenia kilku kwestii, a to dziś wcale nie zdarza się często.