Był 8 października 1904 roku, gdy dwudziestoletnia wówczas Nora Bernarde, udała się w swoją wielką podróż u boku Jimy’ego Joyce’a. Wiedziała, że on nigdy nie zostanie jej mężem, ale nie chciała zostać w Irlandii. Zresztą, rodzina i tak nie akceptowała ich związku. I w ten sposób rozpoczął się jeden z najburzliwszych związków XX wieku. Autora Ullissesa i Dublińczyków oraz jego muzy. Wielkiej kobiety, która na zawsze pozostała na kartach tych właśnie dzieł.
Joyce i Nora tworzyli dziwaczną parę. On wciąż pokpiwał z jej religijności, ona pozostawała, nieugięta, zawsze przy nim. Była jego żoną, matką jego dzieci, kochanką i muzą. Jednak o kim w rzeczywistości jest ta książka? Tytuł wybrany przez Brendę Maddox, zdaje się zapowiadać opowieść o niej, a jednak w rzeczywistości otrzymujemy historię pary, która stała się jednością. Dobitną, bo sięgającą ich spraw intymnych, zagłębiającą się w tajemnice alkowy.
To piękna opowieść o małżeństwie. Jego trudach w dotarciu się, narodzinach i odejściach, ale też, a może przede wszystkim, sytuacji kobiety w tym świecie. Jej problemach, nazbyt przyziemnych dla wielu, jak antykoncepcja, religia czy erotyka. W końcu była wychowanką Szkoły Sióstr Miłosierdzia, a przeobraziła się nagle w wyuzdaną seksualnie tygrysicę. Jakby chciała w ten sposób udowodnić swoją istotność bycia na tej ziemi. U boku takiego pisarza. To ona jest obsceniczną Molly z Ullissesa, Bertą z Tułaczy. Może nawet bardziej inteligentną, niż sądził jej mąż. Kobietą, która widziała więcej, lecz nie zawsze o tym wspominała.
Nora nie była nieświadoma faktu, że zostaje przetworzona w literaturę.
I do końca taka pozostała. A przynajmniej taką jej osobę, przedstawia nam autorka tej powieści biograficznej. Powieści, gdyż fakty plączą się z autentycznymi listami bohaterów, z fragmentami dzieł Joyce’a. Teza Maddox o wykorzystaniu Normy, jako bohaterki książek Joyce’a, o jej przemianach, właściwie nie wymaga udowadniania, ale staje się świetnym sposobem na podzielenie jej życia. Wspaniała podróż, w którą nas autorka zabiera, biegnie przez Anglię, Włochy, Szwajcarię, poprzez czasy wczesnego spokoju i kolejnych wojen. A wszystko wiemy tak dokładnie tylko dzięki temu, iż obydwoje i Nora, i James, byli „zbieraczami”. Nie wyrzucali niczego. Dlatego tak wiele ich prywatnych zapisków, oraz zdjęć, pozostało.
Książce można zarzucić tak naprawdę dwie rzeczy, po pierwsze – wydanie. Taka forma, w grubej okładce, od razu nie tylko podwyższa cenę, ale i utrudnia czytanie, choć pięknie wygląda na półce. Drugą sprawą jest specyficzny sposób pisania. Denerwują przydługie zdania, nadmiernie pompatyczne, rozbudowane, często w typie „powzięli byli”, które nagle wkraczając w płynną historię, zatrzymują raptownie, zdziwionego tym spotkaniem, czytelnika. Ale pomimo to, książkę warto otworzyć, a nawet kupić. Poznać życie tak odmienne od innych twórców, jak dajmy na to Ted Hudges.