Trwa ładowanie...
fragment
14-09-2012 23:12

Irak. Piekło w raju

Irak. Piekło w rajuŹródło: "__wlasne
d24byde
d24byde

1

Za brudnymi oknami hotelu Isztar bagdadzka mgła, zmieszana z dusznymi spalinami. Ma kolor żółto-sino¬ szary i strukturę przemoczonej waty. Oblepia wyludnione ulice i ciasne podwórka, gasi światła nielicznych latarni, wciska się do oczu, śmierdząca i gęsta jak dym z ogniska, gdzie palą szmaty i stare opony. Trzeba się przez nią przedzierać, rozgarniać ją rękami, zupełnie jakby płynęło się w wodzie. W mgle zostawia się ślady, można ją deptać, ugniatać stopami. Ślad wąski i zygzakowaty oznacza, że biegł tędy pies. Szeroki i płaski, że przejechał czołg. Komnata wydeptana w mgle – przed chwilą stała tu grupka przechodniów. Kim byli, dlaczego przystanęli? – nie widać.

Mgła nadaje temu oszalałemu miastu wygląd niezwykły, upiorny, straszny i jakoś nierzeczywisty. Zmienia kształty strzelistych palm, zagęszcza rachityczne krzaki, deformuje betonowy mur otaczający bezpieczną strefę hotelu, ukrywa wysokie bloki mieszkalne, straszące wybitymi szybami. Nie mogę dostrzec pobliskiego Tygrysu, ani nawet placu Al¬ Firdaus (firdaus oznacza raj), gdzie kilka miesięcy temu stał wielki pomnik Saddama, a teraz kończą się copiątkowe demonstracje przeciw terrorowi, przeciw okupacji, za islamem, za prawami kobiet, za szarijatem, za mniejszościami i większościami. Pod osłoną nocy na domach okalających plac nieznana, lecz wprawna ręka maluje napisy: „Amerykanie do domu”. Jeszcze niedawno w napisach roiło się od błędów ortograficznych.

Huczą generatory i silniki transporterów wojskowych, gwiżdże niesprawna klimatyzacja. Wirniki helikopterów Apache mieszają gęste, zastałe powietrze. Z rozbitego szklanego dachu hotelu Isztar sączą się do holu strumyki wody. Szczeliny kamiennej podłogi pełne są odłamków szkła; po co sprzątać dokładnie, skoro rakiety mogą uderzyć w każdej chwili. Chłopaki z oddziałów Old Irons palą papierosy; akurat zeszli ze służby. W łazience stoi woda z pękniętej rury. Internet wysiadł, tak samo telefony. Na półpiętrze Hajdar wciska hotelowym gościom tandetne różańce i prawdziwe babilońskie antyki. Zaraz położy się spać pod ladą swojego sklepiku. Z ogromnego telewizora dobiega głośny dźwięk jakiejś arabskiej opery mydlanej, nakręconej najpewniej w Libanie: kobieta rwie włosy z głowy, mężczyzna przygląda się jej ciężkim wzrokiem. Przed telewizorem ślęczy garść znudzonych widzów. Ożywią się, kiedy dadzą mecz. W małych szklaneczkach paruje herbata. Byle doczekać do rana, niech słońce przegoni mgłę.

Mgła sprawia, że wielkie czekanie dłuży się niemiłosiernie. Wszyscy czekamy: Irakijczycy, cudzoziemscy dziennikarze, amerykańscy żołnierze. Czekamy nawet za dnia, choć wtedy Bagdad wydaje się rozbiegany i chaotyczny, kłótliwy i wrzeszczący, dygoczący i nerwowy. Gdzieś się spieszy, gdzieś pędzi, nie patrząc, czy z prądem, czy pod prąd, nie zważając, że kogoś depce, przewraca, odtrąca, poniża, zabija. Bagdad żyje ruchem pozbawionym prawideł, bez reguł i zasad. Przynajmniej ja nie umiem tych reguł zrozumieć i nazwać.
Są między nami ludzie, którzy mają „pewne źródła”, więc rozpowiadają, kogo pytać, kto wie oraz co zdarzy się za chwilę. Są i tacy, którzy wychodząc przed hotel, wkładają kamizelki kuloodporne. Są barczyści faceci, noszący identyfikatory prasowe, którzy nawet w holu hotelu Isztar nie rozstają się z bronią. Krzysiek mówi, że to przez nich strzelają do dziennikarzy. Też czekają, ale Bóg raczy wiedzieć na co.

d24byde

Czekanie stało się tu nawykiem, stylem życia i obowiązkiem. Czeka się z pozoru spokojnie, zakładając nogę na nogę, bez wiercenia się, bez chodzenia od ściany do ściany, w skórzanym fotelu, przy herbacie, z pokątnie kupionym piwem lub ze szklaneczką whisky ukrytą w dłoniach, wśród dymu papierosowego, wygodnie, cicho, lecz w gotowości i w jakiejś wewnętrznej gorączce. Trzeba czekać, bo coś się zdarzy. Będzie strzelanina, ktoś nie wróci, wybuchnie bomba ukryta w butli z gazem albo samochód pułapka.
(Wybuchła bomba, zabiła trzy osoby, a może tylko jedną, dwie, pięć, siedem. Amerykańskie wojsko przegrodziło ulicę, iraccy policjanci repetują broń, kamerzyści wybiegli z hotelu. Aha – tylko trzech zabitych. Co się stało? Nic, codzienność, normalka. To wiadomość na jedno zdanie ostatniej strony serwisu informacyjnego, raz, góra dwa razy powtórzy ją jakieś radio, telewizja pewnie nie zauważy. Trzy ofiary nie przyspieszają rozwlekłego, choć napiętego rytmu czekania).

Ale że coś się zdarzy, to pewne. Coś na pierwszą stronę. News. Jeśli nie tej nocy, to następnej. Jutro, pojutrze, kolejnym świtem. Wczoraj newsem byli Amerykanie torturujący Irakijczyków w więzieniu Abu Ghraib. Dziś – zakładnicy, którym mudżahedini obcinają głowy. Okazuje się, że to wielka różnica: zginąć od bomby lub od kuli czy od miecza. Obcięta głowa jest w sam raz na pierwszą stronę.
Ta cholerna mgła powinna uspokajać, ale drażni. Powinna usypiać, ale budzi. Niby łagodzi kontury miasta i zmiękcza proste, toporne kształty bloków z wielkiej płyty, lecz przywołuje lęki, fobie, baśnie o upiorach. Na bruku przed hotelem leży japoński...

fotoreporter; pies szukający bomb wywąchał coś w jego torbie. Leży tak kilka kwadransów, nic nie wybucha, może więc wstać, otrzepać spodnie z kurzu. Zaraz siądzie w holu. Dołączy do czekających.
Krzysiek mówi, że bomba przed hotelem to małe miki, ale wąglik wpuszczony w niesprawną klimatyzację to będzie właśnie ten news, którego nie zdążymy nadać. Dlaczego wąglik, a nie gaz? Nie mam pojęcia.

Właśnie wróciła dziewczyna, chuda, drobna Niemka, którą obrabowano pod Al¬ Falludżą. Będzie spać w moim pokoju, bo nie ma ani grosza. Jutro chłopak z pomocy humanitarnej zabierze ją do Ammanu. Już nie chce czekać.
Bagdad we mgle straszy. Bardziej niż w pełnym słońcu, gdy wyje silnikami tysięcy samochodów, dusi się w oparach benzyny, topi w kałużach ropy, pokazuje przechodniom wypalone domy, dziurawe chodniki, wyrwane okna i drzwi, zadeptane trawniki, wyschnięte skwery, cokoły obalonych pomników. Dziś Bagdad jest po prostu paskudny.
„Moim zdaniem – usłyszał od swojego doradcy kalif Abu Dżafar al¬ Mansur, założyciel i budowniczy Bagdadu – powinieneś osiedlić się pomiędzy czterema punktami. Po stronie zachodniej są to Kutrubbul i Baduraja, po wschodniej zaś Nahr Buk i Kalawaza. Tam znajdziesz się blisko wody, w gajach palmowych. A jeśli wyschnie jedna z rzek i jej kanały, to będą jeszcze inne. As¬ Saratą otrzymasz pożywienie statkami z zachodu. Eufratem przybędą rzadkie towary z Egiptu i Syrii, a innymi statkami dobra z Chin, Indii, Basry i Wasitu. Tygrysem dotrą transporty z Armenii i sąsiednich krajów aż po Zab, a także z Bizancjum, Amidy, Al¬ Dżaziry i Mosulu. Będziesz się znajdował pomiędzy rzekami, nie wedrą się więc do ciebie wrogowie inaczej, niż tylko mostem lub kładką. A jeśli most się zerwie, a kładki roztrzaskają, wróg nie będzie miał do ciebie dostępu. Jeśli osiedlisz się między Tygrysem a Eufratem, nie dosięgnie cię nikt ze wschodu ani z zachodu, bo musiałby przekroczyć rzekę. Będziesz znajdował się w połowie drogi pomiędzy
Basrą, Wasitem, Al¬ Kufą, Mosulem i As¬ Sawadem, blisko lądu, morza i gór”.

d24byde

Saddam Husajn uwielbiał, gdy porównywano go do wielkich Abbasydów – Al¬ Mansura i jego wnuka Haruna ar¬ Raszida – twórców potęgi kalifatu i miasta, bodaj najświetniejszej, ośmiusettysięcznej metropolii ówczesnego świata, znanej ze wspaniałych meczetów i strzelistych minaretów, z akademii i madras, ze szpitali i bibliotek, z cudownych baśni Szeherezady, z poezji lirycznej i traktatów historycznych, z przekładów dzieł greckich filozofów, z kodeksów praw i z ksiąg objaśniających tajemnice matematyki. Satrapa ufał, że jest równy największym. Miał pałace, miał biografów gotowych na każde skinienie i poetów na każde zawołanie, malarzy i portrecistów, miał ochroniarzy i fedainów, gotowych oddać za niego życie, miał speców od tortur, wyuczonych rzemiosła w komunistycznych Niemczech. Miał swoją nagrodę literacką, rozstrzygał prawdy islamu, śpiewano pieśni ku jego chwale. Domy i wieże, mosty i drogi nazywał swoim imieniem. Był królem królów, kalifem kalifów, wodzem wodzów. Był wszystkim.

Gdy tam przyjechałem, już ukrywał się w podziemnej norze, blisko rodzinnego Tikritu, poniżony i zdeptany. Stał się banitą, uciekinierem strąconym ze szczytu władzy, zaledwie upadłym tyranem. Nikim. W końcu go powieszono.
A mimo to pojawiał się w każdej opowieści, każde zdanie zahaczało o niego, był słusznie potępiony i niesłusznie wszechobecny. Chciałem wysłuchać historii bagdadzkich meczetów, a mówiono mi, że stawiał je na swoją chwałę. Chciałem rozmawiać o szkołach – opowiadano mi, że na lekcjach, na apelach szkolnych, a nawet w wychowawczych rozmowach czczono jego imię. Pojawiał się zawsze i wszędzie, w każdym zdaniu i w każdym westchnieniu, był tłem, podkładem, fundamentem, głównym bohaterem. Wszechobecny i wielbiony, wszechwładny i znienawidzony, przeklinany i potępiony, podły, fałszywy, przebiegły, okrutny.
Była w tych opowieściach – myślałem – jakaś przedziwna dwoistość, wewnętrzna sprzeczność, dwa nurty, które powinny się wykluczać, znieść, wyeliminować, ale wspierały się, uzupełniały. To niezrozumiały wewnętrzny nakaz mówienia i w tej samej chwili nakaz milczenia, skrywania, kluczenia. Nie widziałem, nie wiedziałem, nie znałem, nie pamiętam. Słyszałem to równie często jak słowa: opowiem ci, wiem, oglądałem to na własne oczy.
Saddam zawsze już tam będzie. Choć dobrze, że go nie ma.

Bagdad Abbasydów padł w wyniku mongolskich najazdów. Najpierw Hulagu, a potem Tamerlan ochoczo palili biblioteki, bezcześcili meczety, sławne akademie zamieniali w stajnie. Wojownicy ordy, dzicy i niepiśmienni, układali na placach i skwerach Bagdadu sięgające nieba piramidy z odciętych głów (Tamerlan opuścił Bagdad, gdyż nie mógł znieść smrodu rozkładających się, niepogrzebanych ludzkich ciał). Saddam sam zgnoił ten kraj i to miasto, budowane dla niego przez Francuzów i Niemców, Polaków i Amerykanów za pieniądze z ropy naftowej. Irakijczycy przez długie lata wołali: bi¬ r¬ ruh, bi¬ d¬ dam, nafdik ja Saddam – oddamy za ciebie, Saddamie, duszę i krew. Lecz gdy w Bagdadzie pojawiły się pierwsze amerykańskie czołgi, nie było komu krzyczeć, niewielu chciało strzelać i tylko minister informacji Muhammad as¬ Sahhaf zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą. „Po trzykroć daję wam gwarancję, że w Bagdadzie nie będzie amerykańskich żołnierzy” – mówił.

d24byde

Amerykańscy żołnierze akurat jechali przez mosty na Tygrysie. „Wojsko na placu Al¬ Firdaus, a armii irackiej ani na lekarstwo. Pstryk! – rozpłynęli się w powietrzu. Akt Wielkiego Zniknięcia. Mundury i buty wojskowe porozrzucane na każdej ulicy; samochody armii porzucone pośrodku drogi. Nakazem Wszechmocnego cała armia znikła dokładnie w tym samym czasie, jak w bajce: …a gdy wybiła dwunasta, złota karoca z powrotem zamieniła się w dynię”. Tak pisał Salam Pax w Blogu z Bagdadu. Kilka zdań. Cała prawda.
Po mongolskich najazdach Bagdad nigdy nie wrócił do dawnej świetności, choć nadal należał do najważniejszych miast świata arabskiego. Bagdad po Saddamie to nędza i brud, stosy śmieci, smród spalin i fetor gnijących odpadków, spalone domy, zatruty Tygrys, hańba i upokorzenie. Jordański Amman, który przez lata uchodził za prowincję, to dziś w porównaniu z Bagdadem dumna, jasna, światowa metropolia.

Bagdad to koszmar i betonowa upiorność. W dzień jazgot klaksonów i huk generatorów, bieda i żebracy. Nocą – łoskot transporterów wojskowych, strach, sfory bezpańskich, zdziczałych psów, ukrytych w gęstej mgle. Niech Allah pobłogosławi mgłę. Pomaga to wszystko wytrzymać.

d24byde
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d24byde