Historyk o nominacji dr. Greniucha z ONR: "to nie jest anomalia"
Historyk z KUL Rafał Wnuk krytykuje fakt promowania przez IPN ludzi o skrajnie prawicowych poglądach: - Równie dobrze można by w IPN zatrudnić wyznawców stalinizmu i powierzyć im badanie przestępstw funkcjonariuszy PRL w latach 40. i 50.
Sebastian Łupak: Czy byli członkowie Obozu Narodowo-Radykalnego nie mogą pracować w Instytucie Pamięci Narodowej? Pytam w kontekście dr. Tomasza Greniucha, byłego już szefa oddziału IPN we Wrocławiu.
Prof. Rafał Wnuk, KUL: Nie ma prawnego zakazu pracy w IPN dla byłych lub obecnych członków ONR czy innych ruchów radykalnie nacjonalistycznych, lub neofaszystowskich. Ale jest jeszcze dobry obyczaj oraz wysokie standardy, które powinni stawiać swoim pracownikom ich pracodawcy kierujący instytucjami zaufania publicznego, a taką powinien być IPN.
Pytanie, czy szefostwo IPN chce mieć pracowników, którzy unoszą rękę w nazistowskim pozdrowieniu i są dumni akurat z tej części tradycji polskiej prawicy, która była agresywnie antydemokratyczna i antysemicka, po prostu faszystowska.
Ja bym takich ludzi nie zatrudnił. Odpowiedzialność za tę decyzję spada na szefa IPN –pana Jarosława Szarka, wiceprezesów oraz opiniujące kandydatów na kierownicze stanowiska kolegium IPN. To oni, zatrudniając ludzi, jak dr Tomasz Greniuch lub wyrażając zgodę na ich zatrudnienie, podważają wiarygodność instytucji.
Podważają?
Przypomnę, że IPN ma badać przeszłość Polski dotyczącą trudnego, krwawego XX wieku, gdy na ziemiach polskich dominowały nazizm i komunizm. Jeśli takie badania prowadzi człowiek dumny z faszyzmu, to wiarygodność IPN w badaniu zbrodni totalitaryzmów gwałtownie spada. Równie dobrze można by przecież w IPN zatrudnić wyznawców stalinizmu i powierzyć im badanie przestępstw funkcjonariuszy PRL w latach 40. i 50. Pan by wynikom takich "badań" zaufał? Ja nie.
Dr Tomasz Greniuch napisał książkę ”Droga nacjonalisty” o Leonie Degrelle. To Belg, który najpierw jeździł na zjazdy NSDAP, spotykał się z Goebbelsem, a w czasie wojny poszedł na ochotnika na front wschodni i stworzył tam dywizję SS Wallonien, odpowiedzialną m.in. za akcje antypartyzanckie na Ukrainie. Czy to dyskwalifikuje Greniucha jako naukowca?
Nie znam tej jego pracy, więc się nie wypowiem.
Ale znam tzw. projekt edukacyjny, który dr Greniuch firmuje swoim nazwiskiem, na temat Brygady Świętokrzyskiej NSZ. Autor pomija w nim kluczowe z punktu widzenia wiedzy historycznej fakty: materiały, pod którymi on się podpisał, milczą o tym, że Brygada Świętokrzyska współpracowała z Gestapo. Nie dowiemy się, że komendant AK Leopold Okulicki o frakcji NSZ organizującej Brygadę Świętokrzyską pisał, iż to organizacja kolaboracyjna i że akowcy z rejonu, gdzie Brygada działała, meldowali o stałej jej współpracy z Niemcami. Nie dowiemy się też nic o zbrodni wojennej Brygady Świętokrzyskiej na jeńcach – radzieckich partyzantach. Nie ma tam nic o szkoleniu członków tej jednostki przez oficerów Gestapo na poligonach Wehrmachtu w Czechach. To jest tak daleko idąca manipulacja faktami i źródłami, że nie jest to już uczciwa historiografia.
Ale w 2018 roku premier Mateusz Morawiecki złożył kwiaty na grobach Brygady Świętokrzyskiej.
No właśnie. Próbujemy sobie tłumaczyć nominację dr. Greniucha jakąś anomalią. Tymczasem sam premier Morawiecki i inni urzędnicy państwowi czczą organizację kolaborującą z Niemcami, uznając ją za formację na wskroś patriotyczną. Spychają oni prodemokratyczną, propaństwową AK na margines, stawiając w centrum antydemokratyczne, antysemickie i wrogie AK Narodowe Siły Zbrojne Związku Jaszczurczego.
Błyskawiczna kariera dr. Greniucha to więc nie wypadek przy pracy, tylko logiczna konsekwencja polityki prowadzonej przez obóz Zjednoczonej Prawicy. Nie dziwię się, że pan Greniuch zaszedł aż tak wysoko w IPN, bo na tego typu poglądy było przyzwolenie. Przypomnę, że trzy lata temu Tomasz Greniuch dostał od prezydenta RP Andrzeja Dudy Brązowy Krzyż Zasługi za "szerzenie wiedzy o żołnierzach wyklętych".
Pan Greniuch miał po prostu to nieszczęście, że dał się sfotografować z ręką uniesioną w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Ale gdyby dobrze pogrzebać, to w innych oddziałach IPN w Polsce znajdziemy jeszcze grupę osób, które też związane były wcześniej z ONR i innymi radykalnie nacjonalistycznymi organizacjami. Większość z nich to szeregowi pracownicy. Greniuch błyskawicznie awansował i dlatego ściągnął na siebie uwagę prasy.
Promotorem doktoratu Tomasza Greniucha na KUL był dr hab. Tomasz Panfil, pracownik naukowy KUL oraz lubelskiego oddziału IPN. Zasłynął sądowymi ekspertyzami, w których uznał, że swastyka jest symbolem wieloznacznym. Pisał w "Gazecie Polskiej", że po agresji Niemiec na Polskę "sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle". Dostał medal Komisji Edukacji Narodowej od minister edukacji Anny Zalewskiej. Kolejnym pracownikiem IPN jest dr Mariusz Bechta - to z kolei wydawca pism wspomnianego już Leona Degrelle'a.
Nie wiem, co siedzi w głowie decydentów. Ale widzę, co oni robią z naszą historią. To jest lansowanie wspólnoty narodowej rozumianej w prymitywny, plemienny sposób. To "wodzowie" plemienia decydować mają, kto jest "prawdziwym Polakiem" i "patriotą", a kto "opcją niemiecką", "postkomunistą" czy "brukselskim pachołkiem". "Prawdziwy patriota" ma być antyliberalnym, antylewicowym narodowcem i popierać PiS.
Mam wrażenie, że rządzący uznają, że polska tożsamość narodowa jest słaba, zagraża jej rozpuszczenie w europejskości i trzeba ją bezustannie wzmacniać, odwołując się do nacjonalizmu. Temu służy prawicowa "pedagogika dumy", w której nie ma miejsca na analizę błędów i nieprawości, obecnych w historii każdego narodu, także polskiego. Jest wyłącznie podszyty strachem i obłudą samozachwyt uniemożliwiający autorefleksję. Bez autorefleksji zaś niemożliwe jest dostrzeżenie własnych przywar, win i niedoskonałości.
Czy IPN to rzetelna instytucja naukowa?
Wciąż jest tam cały szereg bardzo dobrych, uczciwych naukowców, co nie zmienia faktu, że IPN obecnie to instrument centralnie sterowanej, zideologizowanej polityki historycznej partii rządzącej.
IPN jest dziś marginesem świata polskiej nauki, a jednocześnie dostaje od rządu najwięcej pieniędzy. To są sumy niewyobrażalne dla jakiejkolwiek innej instytucji naukowej. Stać ich na wyjazdy, na kwerendy, na projekty naukowe, które są poza zasięgiem uniwersytetów czy placówek PAN.
Co ciekawe, w ramach IPN nie mają zastosowania obowiązujące innych badaczy procedury oceny, np. konieczność robienia stopni naukowych czy publikacji w punktowanych periodykach. Wyniki pracy historyka IPN ocenia i weryfikuje pochodzący z politycznego rozdania urzędnik. Oni stworzyli odrębny świat, w którym nie obowiązują standardy nauki akademickiej.
Koniec końców, prezes IPN Jarosław Szarek rozwiązał jednak umowę o pracę z Tomaszem Greniuchem. W uzasadnieniu czytamy, że "przyczyną rozwiązania umowy jest utrata zaufania i działania sprzeczne z misją IPN". To dobry sygnał dla polskiej nauki?
Tak jak z pojawieniem się dr. Greniucha w IPN polska nauka niczego nie zyskała, tak teraz niczego nie traci. W świetle wcześniejszych słów i decyzji dr. Jarosława Szarka jest to raczej objaw jego paniki przed zbliżającymi się wyborami prezesa IPN, które wypadają w połowie tego roku. Zorientował się, że ta nominacja to katastrofa wizerunkowa, a on za nią osobiście odpowiada. Poświęcił więc dr. Greniucha w obronie swego stanowiska. Nasuwa mi się cytat z filmu "Shrek". Lord Farquaad, wysyłając rycerzy do walki, mówi im: "Zapewne wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów".
Musimy jednak przyznać, że dr Greniuch, zaraz po objęciu funkcji w IPN, złożył hołd ofiarom Nocy Kryształowej w miejscu, gdzie kiedyś stała synagoga w Opolu. Może fakt, że ONR-owcy trafiają do IPN, sprawia, że zakładają eleganckie krawaty i porzucają ekstremalne przekonania?
Zapewne niektórzy rzeczywiście przyswajają uniwersalne wartości. Częściej jednak obserwuję procesy przystosowawcze. ONR-owcy dowiadują się, że niektóre ich wypowiedzi są niedopuszczalne w sferze publicznej i się samoograniczają.
Złożenie wieńca przy pomniku ofiar Nocy Kryształowej czy Ukraińców zamordowanych przez oddział NSZ nie przeszkadza im jednocześnie składać kwiatów na grobach członków Brygady Świętokrzyskiej NSZ. To jest albo rozdwojenie jaźni, albo cynizm.
Ostatnio polski sąd uznał, że historycy Barbara Engelking i Jan Grabowski w swojej książce "Dalej jest noc" o losach Żydów w czasie Holokaustu zniesławili imię Edwarda Malinowskiego. Autorzy napisali, że w czasie II wojny światowej Malinowski był postacią dwuznaczną: jedną Żydówkę uratował, ale innych miał wydać Niemcom. Sąd uznał, że autorzy muszą przeprosić żyjącą krewną Malinowskiego za pomówienie. Jak pan ocenia ten proces i wyrok?
Mamy do czynienia z niezwykle groźnym zjawiskiem. Ten proces sądowy i jemu podobne wywołują tak zwany efekt mrożący, a w dłuższej perspektywie także demoralizujący. Młody historyk, który nie ma mocnej pozycji, trzy razy pomyśli nim tknie się tematów, które uzna za potencjalnie niebezpieczne, takich jak kolaboracja, donosicielstwo czy szmalcownictwo. A starszy historyk też się pewnie zastanowi, czy chce ryzykować, czy ma czas chodzić po sądach, czy ma kilkadziesiąt tysięcy złotych na koszty procesowe, na obrońcę? Jeśli historyk przegra taki proces, to jest bankrutem.
Historyk jest sam ze swoją pracą. Naprzeciwko niego staje teraz Reduta Dobrego Imienia, organizacja niby społeczna, ale o wielkich możliwościach finansowych. [m.in. grant w wysokości 417 tys. zł z Narodowego Instytutu Wolności - red.]
No dobrze: ale jeśli mamy opisaną w książce jakąś sporną postać, co do której nie mamy pewności, jak się zachowywała w historii, to kto ma zdecydować, czy została opisana rzetelnie? Czy sąd nie ma prawa tego rozstrzygnąć?
Każdy w Polsce powinien mieć prawo do ochrony swojego dobrego imienia, a historyk ma obowiązek dopełnić wszelkich obowiązków wynikających z jego warsztatu naukowego.
Prawo do ochrony dobrego imienia nie może nam jednak ograniczać prawa do wolności badań i wolności słowa. Tego typu spory powinny pozostać więc w kręgu świata akademickiego, świata recenzentów i krytyków.
Inaczej zaraz się okaże, że nie możemy użyć żadnego nazwiska w książce historycznej. Ktoś uzna bowiem, że obrażam Lecha Wałęsę, bo napisałem, że podpisał dokument o współpracy z SB i jego rodzina wystąpi przeciwko mnie. Albo samozwańczy obrońcy Ireny Sendlerowej stwierdzą, że naruszam jej dobre imię, pisząc, iż była członkiem PPR, a później PZPR, aż do momentu jej rozwiązania.
I co z tego, że ja wygram taką sprawę, jeśli będę miał wcześniej pięć lat procesu, podczas którego nie będę miał czasu na pisanie książek i nie uzyskam kolejnego stopnia naukowego oraz stracę mnóstwo pieniędzy?
To więc powinno być załatwiane na zasadzie recenzji, dyskusji akademickich, a nie przed sądem.
Prof. dr hab. Rafał Wnuk z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego im. Jana Pawła II w Lublinie. Specjalizuje się w historii antyniemieckiego i antysowieckiego oporu podczas II wojny światowej i latach powojennych, muzeologią i badaniach nad polityką wobec pamięci. Pomysłodawca i redaktor naczelny "Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego 1944-1956" (2007), współautor scenariusza wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Autor m.in. "Za pierwszego Sowieta. Polska konspiracja na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej (wrzesień 1939-czerwiec 1941)" (2007) oraz "Leśni Bracia. Podziemie antykomunistyczne na Litwie. Łotwie i w Estonii. 1944-1956" (2018).