Businesswoman po przejściach, Pan Niewłaściwy (wielkomiejski macho z grubym portfelem) i Pan Właściwy (przyjazny dzieciom i zranionym zwierzętom eko-freak sypiający pod gwiazdami). Ile jeszcze da się wycisnąć z tego schematu? Przyznać trzeba, że Rachel Hore utrzymuje przyzwoity, średni poziom wakacyjnej lektury. I czasem umiejętnie odbiega od schematów.
W osiemnastowiecznej rezydencji mieszka poczciwiec w bermudach z „nisko urodzoną”, sympatyczną żoną i parką trzyletnich bliźniaków, rozrzucających zabawki na paradnych schodach. Siostra głównej bohaterki, prowadząca ezoteryczny sklep z pamiątkami, nie wierzy w sny ani w horoskopy. Za to w sny i dziwne, mroczne moce rodzące się w ceglanej wieży pośród lasu, wzniesionej niegdyś na pradawnym uroczysku, zaczyna wierzyć główna bohaterka, a wraz z nią uwierzyć powinni czytelnicy. Judith przyjeżdża do dworu w swych rodzinnych stronach (jej pradziadek był tam niegdyś gajowym) aby wycenić i przygotować do sprzedaży kolekcję osiemnastowiecznych naukowych ksiąg i instrumentów astronomicznych. Firma potrzebuje „story”, którą dałoby się marketingowo wykorzystać, bo twórca kolekcji to tylko jeden z wielu oświeceniowych arystokratów, bawiących się w uprawianie nauki. Judith zagłębia się więc w dwustuletnie notatki i odkrywa postać tajemniczo wymazaną z rodzinnej tradycji – adoptowaną córkę. Pannę - astronoma.
I gdybyż autorka poprzestała na tych dwóch wątkach – ojca i córki wpatrzonych w gwiazdy oraz dnia dzisiejszego… Niestety, główna bohaterka postanowiła jeszcze, przy okazji, zgłębić dawne sekrety własnej rodziny, które okazały się być w stylu groszowej powieści w odcinkach i zmierzać w kierunku co najmniej pół tuzina tandetnych happy-endów. No cóż, nie jest to literatura najwyższych lotów, ale na letnie wieczory pod gwiazdami w sam raz.