Prawie dwie dekady po amerykańskiej premierze „Karmazynowe Imperium” pozostaje jednym z najpopularniejszych komiksów umieszczonych w uniwersum „Gwiezdnych wojen”. 6-zeszytowa seria o przygodach Kir Kanosa i Carnor Jaxa jest doskonale znana polskim czytelnikom, którzy poznali ją za sprawą Egmontu już dwukrotnie. Od ostatniego wydania minęło już jednak 14 lat, więc można zakładać, że „Karmazynowe Imperium” wchodzące teraz w skład serii „Star Wars Legendy” zainteresuje kolejne pokolenie fanów. A i niejeden weteran skusi się na elegancką reedycję klasycznego komiksu.
Przypomnijmy, że „Karmazynowe Imperium” debiutowało w Polsce w odcinkach na łamach magazynu „Gwiezdne wojny Komiks” w 2000 roku, by dwa lata później doczekać się wydania zbiorczego. Nie ukrywam, że po moim pierwszym czytaniu tego komiksu 16 lat temu, nie stałem się wielkim fanem autorów (zwłaszcza rysownika Paula Gulacy'ego) i zupełnie nie rozumiałem powszechnych zachwytów tą serią. Czy kilkanaście lat później patrzę na ten komiks przychylniejszym okiem? Niezupełnie.
Trzeba przyznać, że „Karmazynowe Imperium” jest ważnym komiksem biorąc pod uwagę poszerzanie wiedzy o filmowym uniwersum. Duet scenarzystów Mike Richardson i Randy Stradley zabrali nas w intrygującą podróż na planetę Yinchorr, gdzie mieściła się zagadkowa Akademia równie zagadkowych Gwardzistów Imperatora. To tutaj mężczyźni pragnący przywdziać karmazynowe szaty i poświęcić swoje życie dla Palpatine'a, brali udział w morderczym treningu, zmieniającym ich w posłuszne i bezwzględne istoty.
Bohaterem „Karmazynowego Imperium” jest Kir Kanos, były Gwardzista, który po śmierci ostatniego klona Imperatora (akcja komiksu rozgrywa się w 11 ABY) poświęcił się prywatnej wendetcie. Kto jest jego celem? Tego dowiadujemy się z kolejnych stron komiksu.
„Karmazynowe Imperium” w dalszym ciągu broni się ciekawym opisem świata (zwłaszcza przybliżeniem procesu szkolenia Gwardzistów) i dynamicznymi pojedynkami. Richardson i Stradley zadbali o wprowadzenie zupełnie nowych bohaterów, dzięki czemu filmowe postacie grają w całym komiksie marginalną rolę. Niestety Kir Kanos, Carnor Jax czy rebelianci z Phaedy nie są specjalnie interesujący. Bardzo łatwo rozgryźć ich intencje, a jedyną atrakcję stanowi odkrywanie przeszłości Kir Kanosa i Carnor Jaxa. Na szczęście cała historia jest tak skonstruowana, że nie sposób się nudzić. Sporo się tu dzieje i chociaż odgadnięcie kolejnych kroków naszych bohaterów nie wymaga specjalnego zaangażowania, to „Karmazynowe Imperium” chłonie się bez znużenia.
Pod warunkiem, że przymknie się oko na warstwę graficzną, która dzisiaj odpycha mnie w takim samym stopniu jak 16 lat temu. Rysując ten komiks pod koniec lat 90. Paul Gulacy miał wyraźne problemy z uchwyceniem perspektywy i kompozycją. Niektóre całostronicowe ilustracje, pod względem zagospodarowania przestrzeni, przypominają amatorskie prace, a i sama kreska nie jest specjalnie urzekająca. Na domiar złego artysta sięgał momentami po grafikę komputerową, co nie robiło dobrego wrażenia 16 lat temu, a co dopiero dzisiaj.
Trudno odmówić „Karmazynowemu Imperium” popularności i wkładu w rozbudowę wiedzy o świecie „Star Wars”, jednak dla mnie to zupełnie inna liga niż równie klasyczne „Mroczne Imperium” (1991). Plus za wiedzę dotyczącą Gwardzistów i retrospekcje. Cała reszta prezentuje najwyżej średnią jakość.