Lekka/łatwa/przyjemna książka na wakacje, aby poczytać, uśmiechnąć się, żałować, że w pobliżu nie ma się takich zrównoważonych kobiet. I tyle. Klub Wrednych Matek to historia czterech przyjaciółek ze studiów, które po latach ponownie zaczynają się regularnie spotykać, w zupełnie nowych realiach, bo są albo żonami, albo żonami i matkami, albo chcą być przynajmniej jedną z nich.
Sylwia, Karolina, Beata i Kasia. W zasadzie tak różne, jak różne mogą być cztery kobiety, które poznają się w jeszcze dziwniejszych okolicznościach. Potem jest tak normalnie – praca, która przeszkadza w kolejnych spotkaniach, jakieś problemy, szpital, ciąża, zdrada, problemy z mężem. Ot, życie.
Gdy czytałam tę książkę, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że to taka polska wersja „Seksu w wielkim mieście” – seksu jako takiego raczej mało, za to są prozaiczne problemy, z jakimi mogą się borykać kobiety z mniej więcej ustabilizowaną sytuacją życiową i zawodową. Co prawda wszystko się gdzieś jakoś przez kogoś z jakiegoś powodu układa, i nie do końca wiadomo, czy tylko dlatego, że takie założenie zrobiła autorka, czy może dlatego, że tak ma być. Bo w końcu Polska to nie Stany Zjednoczone, Polki to nie Amerykanki, każda pracuje albo boryka się z wizją utraty pracy w przeciwieństwie do jednej z amerykańskich bohaterek, która nawet po latach twierdzi, że utrzymuje się z pisania pojedynczych felietonów dla popularnego pisma. W tym naszym świecie jeśli się nie chce spotkać z przyjaciółką, to się po prostu wysyła SMS. Szkoda tylko, że panie nie korzystały z dobrodziejstw serwisów społecznościowych. Wówczas akcja nabrałaby rumieńców. A tak są mężowie, dzieci, ciąże, zdrady, szpitale, praca, brak pracy, wymarzona
ciąża, ciąża przez przypadek, małe dziecko, inne małe dziecko, które ma niewiele wspólnego z wyidealizowanym obrazem rodem z pism dla idealnych pań domu, mężczyzna, który rozumie potrzeby swojej partnerki, partnerka, która naiwnie wierzy w historie o kolegach i wiele, wiele innych. Grill i piwo jest także.
Ta humorystyczna historia nie jest literaturą najwyższych lotów, ale też i nie każdy autor marzy o tym, aby dostać Pulitzera czy rodzimą Nagrodę Nike za każdą książkę. Czasem chodzi o to, aby czytelnika (bez względu na płeć) trochę rozerwać, dać mu nieco inną perspektywę, pokazać pewne rzeczy i rzucić prosto w twarz, że przecież świat nie jest idealny i niewiele wspólnego ma z obrazkami, które urzekają w kolorowych magazynach. A idealna matka może być wredną matką i też będzie dobrze, o ile ktoś taki stan akceptuje.
Do ideału mam daleko i dlatego czasem czytam książki, aby mieć chociaż kilka chwil radości, trochę frajdy i świadomość, że ideałów nie ma, przynajmniej na Ziemi. Takiej rozrywki dostarcza Klub Wrednych Matek.