Choć książka w tytule zawiera modne, intrygujące słowo Chiny już na początku chciałbym określić potencjalny krąg osób, które może zainteresować. Nie jest to bowiem klasyczna beletrystyka. Nie jest to też podręcznik dla biznesmenów. Z pewnością nie jest to typowy poradnik szczegółowo wyjaśniający problemy prowadzenia biznesu w tym odległym kraju. To zbeletryzowana opowieść o próbie inwestowania w przedziwnie funkcjonujące chińskie przedsiębiorstwa przez grupę pełnych zapału ludzi Zachodu. Ukazująca ich sukcesy i porażki. Perspektywy i ograniczenia prowadzenia biznesu w tym niesamowitym zakątku kuli ziemskiej. Różnorakie postawy ludzi i uwarunkowania geopolityczne z którymi można się tam zetknąć. Choć wobec tempa zmian dokonujących się w Chinach spora część uwag może być już niestety nieaktualna. Mentalność, nawyki, kultura nie zmieniają się jednak z dnia na dzień. I tu właśnie kryje się największa wartość tej książki. W obserwacjach obyczajowych dotyczących podejścia Chińczyków na różnych stanowiskach do
życia, pracy, działania, robienia interesów. Rozumienia przez nich takich słów jak uczciwość, współpraca, wzajemny szacunek, zaufanie.
„Wpadłem jednak na to, że pod rządami gospodarki planowej nie ma znaczenia, czy hotel jest pełny, czy pusty, a przecież przy gościach jest więcej pracy. Ponieważ wszystko należy do państwa, nikt się niczym nie przejmuje. W istocie nikt ze zwierzchnictwa nawet nie wie, co się dzieje niżej.” Książka opowiada dość niesamowitą historię zainwestowania milionów dolarów w chińskie przedsiębiorstwa przez grupę paru osób o śmiałych planach, odważnych wizjach i całkiem sporym, choć nie zawsze przydatnym, doświadczeniu. Ludzi, którzy nie znając zasad funkcjonowania powoli reformującej się planowej gospodarki próbują "wejść w ten interes" z wzorcami wziętymi z rozwiniętych krajów kapitalistycznych. I jak nietrudno przewidzieć nam, którzy doświadczyliśmy olśniewającej potęgi takiej gospodarki, ponoszą klęskę. Wszystko dzieje się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. W kraju, który próbuje znaleźć swoją drogę w kierunku nowoczesności i poprawy bytu milionów swoich obywateli. W którym dzięki zbiegowi wydarzeń i
okoliczności pojawia się szansa na pokonanie martwego punktu między przeszłością, a potrzebą parcia do przodu. Dziś wiemy już, że ten krok naprzód nastąpił i Chiny stały się jedną z najszybciej rozwijających się gospodarek (nie wnikając w koszty i negatywne skutki tego procesu).
...oni wciąż tylko gadali, gadali i gadali. Powtarzali od nowa tę samą historię bez żadnych nowych konkretów. Z mojego punktu widzenia najciekawsze są obserwacje dotyczące ludzi i obyczajów. Jest ich tu ich naprawdę sporo. Owszem, są one niejako naturalnie ograniczone do zachowań w kontekście spraw biznesowych, ale momentami autor wykracza poza te wąskie granice. Opowiada o nauce języka mandaryńskiego na uniwersytecie w Pekinie gdzie mieszkał prawie dwa lata. O trudnych warunkach życiowych, ujmującej absurdalności przepisów i rozporządzeń. O rewolucji kulturalnej, jej konsekwencjach i zmianach lat osiemdziesiątych. O kraju, którego symbolem może być uśmiech często goszczący na twarzy tamtejszych ludzi - enigmatyczny, łagodny, niewesoły, wyrażający jakieś pogodzenie z losem. O realiach funkcjonowania chińskich przedsiębiorstw państwowych, w większości zacofanych technologicznie i obciążonych nieefektywnym zarządzaniem. O zatrudnionych w nich w nadmiarze robotnikach często z trudem na codzień wiążących koniec
z końcem. Niezmiernie ciekawe są fragmenty dotyczące języka chińskiego, jego naturalnej niejednoznaczności. Interesujące są spostrzeżenia Clissolda dotyczące więzi łączących Chińczyków: historii, języka, poczucia czasu. Jest tego naprawdę sporo. Co ważne, mimo wielu negatywnych doświadczeń Clissold pozostaje zafascynowany i pozytywnie nastawiony do tego kraju. Widzi w zamieszkujących go ludziach i ich działaniach wspólną nam wszystkim potrzebę poprawy swojego losu. Walkę o lepsze jutro, jak nie dla siebie, to przynajmniej dla swoich dzieci. Walkę, która przybiera takie, a nie inne formy w zależności od wielu złożonych czynników.
„Kontrasty midzy różnymi krajobrazami i lokalnymi obserwacjami z jakimi się stykaliśmy, były tak jaskrawe, a odległości tak ogromne, że gdyby nie wspólnota językowa, trudno byłoby uwierzyć, że to jest wciąż ten sam kraj.” W sumie książka zaskoczyła mnie i to bardzo pozytywnie. Niezłą formą, barwnym językiem, bogactwem spostrzeżeń, poczuciem humoru autora, ciekawie opowiedzianymi historiami. Muszę przyznać, że mimo mojej awersji do ekonomii (szczególnie teoretycznej socjalistycznej) przeczytałem ją z prawdziwym zainteresowaniem. To kolejną cegiełka pozwalająca zbudować lepszy obraz tego pełnego możliwości kraju, jego kultury i zamieszkujących go ludzi. Kraju o którym Napoleon podobno powiedział: „Pozwólmy Chinom spać, bo kiedy się obudzą, wstrząsną światem.”