Dotychczas znane mi książki Konrada T. Lewandowskiego były fajerwerkami erudycji i błyskotliwego intelektu, sprawiały jednak wrażenie, że autorowi pisze się je jakby zbyt łatwo… Że nie znalazł, jak dotąd, tematu na swoją miarę. Komisarz Drwęcki po dwóch pierwszych, świetnych tomach zaczął się już chyba po trosze nudzić sobie i autorowi, a jego przygody przypominać zanadto pochlapaną krwią makatkę z jeleniem (tak, wiem, przemawia przeze mnie rozżalenie, że Jerzy Drwęcki nie dotarł jeszcze w swych wojażach do budującej się Gdyni), bohaterów drugiego cyklu alternatywno-historycznego, przegnawszy przez rubieże Azji, autor pozabijał ostatnio bezlitośnie, zapewne bez szans na kontynuację. A jednak czułam, że warto próbować dalej.
Anioły muszą odejść przemówiły mi wprost do serca. A więc najpierw – Warszawa, jej odległa przeszłość, ciągłość historyczna wydobyta z mroków zapomnienia. Bo przecież, jak się wydaje, w 1944 Warszawa w powszechnej świadomości Polaków obróciła się ruinę wraz ze swoją przeszłością. Ocalało w ludzkiej pamięci Krakowskie Przedmieście i Powiśle Prusa, Mała Ziemiańska, „Qui pro Quo” i cóż więcej? Może Nowolipki ze swoimi dziewczętami? Anioły muszą odejść, to zachwycające varsavianom, prowadzi nas przez tkankę miasta znacznie głębiej w przeszłość, aż do czasów książąt mazowieckich i wczesnego średniowieczaśredniowiecza i widzimy, jak spoza teraźniejszości wyziera przeszłość, widzialna dla każdego, kto zechce się zatrzymać i uważnie popatrzeć. Dalej – bohaterowie. Zdaje się, że bohaterowie to właściwe słowo, choć nikt na tej ziemi nie stawia im pomników. Jest ich czworo, wysłanników niebieskich sił. Ostatni husarz, niewinna dziwka, komunista i narrator. Próbują ratować swoje miasto od najstraszniejszego grzechu i
potępienia, nie do końca przeanieleni ciągną za sobą strzępy swojego ziemskiego życia, bo kryształowe serca w różne trafiają ciała i epoki, a duch Szefa błądzi przecież jako chce… A w końcu – my. My, współcześni. Nowa odsłona * Złego* Tyrmanda bawi i wzrusza. Dialog gomułkowskiego aparatczyka z dygnitarzem z okolic klasztoru ojców redemptorystów, naukowa podpora prawicy i świeżo upieczona asystentka, tarot przez telefon i miłość ponad podziałami, która jednak chyba nie zdoła odwrócić malowniczo przedstawionej nadchodzącej Apokalipsy, bo czymże to moc szatańska łudzić może Polaków najskuteczniej, czemu tak łatwo ulegną? Manipulacji zbudowanej na maryjnej pobożności i martyrologicznym patriotyzmie. Pewnie zaboli niejednego czytelnika, gdy autor uderzy tam, gdzie dotknie najbardziej, by zmusić do refleksji, by nie pozwolić iść za fałszywym, być może, sztandarem jak baranki na rzeź.
Na ostatniej stronie okładki znalazło się zdanie „Warszawska odpowiedź na * Mistrza i Małgorzatę*. Kto wie?