Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:00

Humorystyczna dominacja?

Humorystyczna dominacja?Źródło: Inne
d1fuv25
d1fuv25

Zamieszczona na okładce fotografia autorki, umalowanej wściekle czerwoną szminką i z włosami ufryzowanymi na niechlujnego punka, nie zrobiła na mnie szczególnie dobrego wrażenia, lecz ponieważ staram się nie sugerować czyimś wyglądem – nie powstrzymało mnie to od sprawdzenia, co też można na temat męskiej dominacji w kulturze i polityce powiedzieć w sposób humorystyczny. Okazuje się, że prawie nic – jedyne bowiem cokolwiek zabawne fragmenty nie mają absolutnie związku z walką płci, pochodząc z tekstów wykpiwających ikonę popularnych jadłodajni fastfooodowych, Ronalda McDonalda, oraz protoplastę psychoanalizy, Zygmunta Freuda (a właściwie nie tyle jego samego, co jego mentalnych spadkobierców) – i odnosząc się tym samym nie tyle do mężczyzn jako takich, co do konkretnych zjawisk.

W reszcie treści, niestety, trudno dopatrzyć się czegoś zabawnego, chyba, że kogoś śmieszy porównanie nazwiska Krzysztofa Kolumba w wersji oryginalnej (Colòn) z angielską nazwą okrężnicy (colon), albo – delikatnie mówiąc – mało smaczny dowcip (?) o hiszpańskich inkwizytorach („na pewno nie byli wegetarianami, lubili skwierczenie tłuszczu”). Sklecone przez autorkę charakterystyki bohaterów przypominają streszczenia ich biografii dokonywane przez niewiastę bez elementarnego wykształcenia, która przypadkiem dorwała się do encyklopedii, i teraz dumna z siebie, udziela sąsiadce z magla odpowiedzi na pytania w rodzaju: „Ty, Ziuta, a ten Einstein to co był za jeden?” .

Wrażenia tego nie zmieniają wtrącane od czasu do czasu wyrazy „z wyższej półki”, jak: „nuklearny”, „psychosomatyczny”, „klimakterium”. Gdybyż był to jeszcze zabieg celowy, przy pomocy którego autorka stara się ośmieszyć domniemaną narratorkę! Wygląda jednak na to, że – niestety – przyświecała jej każda możliwa intencja prócz tej jednej... Całkiem drugorzędnym mankamentem jest zupełna niezrozumiałość zasad, którymi kierowała się, układając listę zasługujących na „obsmarowanie” postaci. Wbrew redakcyjnej notce, głoszącej, że uwzględniła „największych, najsłynniejszych i najznamienitszych”, znalazły się tam osobistości, nie odgrywające w dziejach świata żadnej roli, a co najwyżej trzecio- czy czwartoplanowe rólki w wąskim wycinku czasu i miejsca. Przeglądając spis treści ni rusz nie mogłam dociec, kto zacz – wymieniony między Kolumbem i Buddą – George Best, czym w historii(?) zasłużyli się Jack Charlton (opisany zaraz za Iwanem Groźnym, a przed Karolem I Stuartem) i Pan Costakis (między Szekspirem a
Czyngis-Chanem), co wreszcie wspólnego z dziejami świata ma „Take That”.

Okazuje się, iż dwaj pierwsi to brytyjscy piłkarze, trzeci – grecki restaurator, którego talenty kulinarne urzekły autorkę podczas wakacji, czwarty zaś – swoją lokalizacją pomiędzy Einsteinem a Lutrem sugerujący wyjątkową pozycję w rankingu sław – to nie jeden osobnik, lecz pięciu młodzieniaszków o nażelowanych do niemożliwości fryzurach, tworzących jakiś rzekomo znany zespół muzyczny, na widok którego, wedle autorki, „nastolatki moczyły chusteczki i inne części garderoby”.

Doprawdy, trudno doszukać się w tej lekturze wartości innych, niż dostarczenie materiału do ostrzenia sobie (hipotetycznego tylko, bo dawno zastąpiła je klawiatura komputera) pióra...

d1fuv25
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1fuv25