Felieton stanowi dla pisarza prawdziwy sprawdzian. Stwarza okazję do zaprezentowania poglądów, więc tak naprawdę jest bardzo zindywidualizowany. Ponadto pozwala sprawdzić pomysłowość i wyobraźnię artysty. Nie może być przecież nudny. Ta krótka forma musi nieść za sobą maksimum treści. Jak widać, same pułapki. Felietony obnażają tajniki kuchni artystycznej, bo wszystko „gotowane” jest na oczach czytelnika. Izabela Filipiak radzi sobie z tym gatunkiem po mistrzowsku. Jest tu wszystko, co najważniejsze w felietonie: inteligencja, ironia, polemiczność i wyobraźnia. Artyzm, po którym poznać pisarskie doświadczenie. Urzekł mnie fragment: „Czador: tu jestem ja, a tak reszta świata. Czuję wyraźną granicę między światem a sobą; jeśli nie mam pewności, mogę jej zawsze dotknąć. Czador: jestem tu, ale nie jestem widziana. Czador: mam prywatne myśli, do których nikt nie ma wstępu. Czador: moje życie wewnętrzne kwitnie pod zasłonami, a ja was do niego nie zapraszam.” Jak zwykle w takich przypadkach, trudno wskazać tu
różnicę między prozą a czystą poezją...
O zaletach artystycznych felietonów Filipiak można by pisać długo. Kolejnym ważnym aspektem tej książki jest INNY sposób myślenia. Tak, jak w przypadku czadora. Filipiak po prostu staje po drugiej stronie. Mówi: istnieje (tu) kultura obrażonych, ale ja opowiadam się za tymi, którzy tę obrazę powodują i bronię ich z całych sił, ze wszystkich argumentów i mocą mojego pióra. Kto jest po stronie obrażonych? Społeczeństwo jako ogół, który uniformizuje wszystkich, wyznacza granice, ustanawia prawa. Panowie rządzący państwem. Porządni ludzie nienawidzący innych. Ci, którzy wiedzą, co jest słuszne. Obrońcy poprawnej politycznie i moralnie sztuki. Ludzie wysyłający na front żołnierzy w dobrej sprawie.
Kto obraża? Wszyscy, którzy mówią i myślą inaczej, bardziej liberalnie. Wierzą w wolność, równość i braterstwo (siostrzeństwo?). Geje i lesbijki. Niepokorni artyści. Skrzywdzone kobiety. Izabela Filipiak, opowiadając się po ich stronie, tropi ksenofobię i ciemnotę niczym śledczy. Ironizuje, ośmiesza, wytyka słabości najsilniejszym. Strąca z piedestału. Dzięki swojemu otwartemu, przenikliwemu umysłowi niszczy kolosów na glinianych nogach. Silna jest. Łatwiej przecież stanąć po stronie obrażonych, bo jest ich więcej. Ale ona woli bronić pokrzywdzonych. Mówi na głos rzeczy, które czasem lepiej byłoby przemilczeć. I po co to wszystko? Z wewnętrznej potrzeby zmiany? Niezgody na rzeczywistość? Niezgody na beton, w którym wszyscy tkwimy? Filipiak jako kobieta z młotem? Czy ona naprawdę zamierza nauczyć nas myśleć inaczej? Głębiej? O innych, a nie tylko o sobie? Tak, autorka naprawdę wierzy w to, że można nauczyć się myśleć w inny sposób. Że nie musi być tak, jak jest. Że każdy ma prawo do wolności i życia po
swojemu, o ile nie krzywdzi innych.
Nie są to jednak poglądy łatwe, lekkie i przyjemne. Bo te felietony to jednak ciężkostrawne danie. Trudno by mi było zgodzić się z niektórymi poglądami autorki, np. z tym, że inteligentną, wolną i szczęśliwą kobietą może być tylko lesbijka. Przecież reszta kobiet to nie tylko niezdolne do samodzielnego myślenia gospodynie domowe! A jednak Filipiak, broniąc, sięga po argumenty najostrzejsze. I powoduje obrazę i tak już obrażonych. Poglądów autorki nie akceptuje się łatwo. INNYCH nie akceptuje się łatwo. A Filipiak pokazuje, że jest po ich stronie. Tym samym chce wierzyć, że w czymś tak krótkim jak życie można chcieć być wolnym. Czytać książki. Zadawać pytania. Wierzyć w miłość, której nie zabije technika. Bo autorka Absolutnej amnezji to przede wszystkim humanistka. No, i świetnie gotuje. Jej felietony to prawdziwy rarytas, bo choć ciężkostrawne dla umysłu, czyta się szybko.