Horror w polskiej szkole
Jacek Inglot ma dla nauczyciela we współczesnej polskiej szkole rolę szczególną. A jest to rola... inkwizytora. Nie tylko zajmującego się poskramianiem diabelskich pomysłów uczniów, ale także broniącego ich przed złymi mocami, które czyhają na nich w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i czasie. Rolę takiego samozwańczego inkwizytora przyjmuje na siebie stworzony przez autora bezimienny bohater powieści, będący zapewne w dużym stopniu jego alter ego. Bowiem Inglot sam przez dziesięć lat uczył młodzież w jednym z wrocławskich liceów. Poznał więc zarówno różne postawy, zabiegi i wybryki uczniowskie, jak i mentalność przedstawicieli szacownego grona pedagogicznego. Obie grupy portretuje z groteskowym przerysowaniem i ani na jednej, ani na drugiej nie zostawia suchej nitki. Uczniowie przedstawieni są jako twór w swej masie tępy, agresywny i niereformowalny. Twór, z którym trzeba walczyć i trzymać go krótko, albo któremu można się bezwolnie poddać i zostać przezeń sponiewieranym. Z kolei nauczyciele to
zbieranina życiowych nieudaczników i wykolejeńców, którzy jedynie w publicznej szkole – udając zresztą, że pracują – są w stanie zarobić na przeżycie. Rzuceni na głębokie wody wolnego rynku pracy, potopiliby się, jak bezbronne szczenięta.
Na tak tendencyjnie zarysowanym tle sam główny bohater wyróżnia się zdecydowanie in plus. Nie popadł jeszcze w alkoholizm, jak anglista Rybak, nie został jeszcze beznadziejnym erotomanem, jak matematyk Drawczyk, ani nie jest jeszcze tak oderwany od rzeczywistości, jak informatyk Teogderyk. Aczkolwiek dzieli ze wszystkimi wymienionymi kolegami z pokoju nauczycielskiego zamiłowanie do alkoholowych libacji, tudzież ślinienie się na widok co bardziej rozwiniętych uczennic. Ale ma też zainteresowania bardziej konstruktywne. Poza przygasającym zamiłowaniem do ciągania niewinnej młodzi po wyboistych ścieżkach narodowej literatury, ma jedną gorącą pasję, a jest nią magia i czarownictwo. Interesuje się raczej zwalczaniem przejawów tychże, niż ich samodzielnym wywoływaniem. Do snu czyta sobie natomiast najsłynniejsze dzieło poświęcone wzmiankowanemu zagadnieniu, mianowicie Malleus maleficarum czyli Młot na czarownice. A co mają czarownice i demony do polskiej szkoły? Okazuje się, że całkiem sporo. Otóż
niedługo po rozpoczęciu pracy w nowej placówce, domorosły inkwizytor natyka się na przejawy aktywności sił nieczystych. W ich zasięgu znajduje się pociągająca, rudowłosa uczennica Patrycja, której urokowi sam bohater stopniowo ulega. Prowadzone przez niego śledztwo doprowadza do nieoczekiwanych wniosków. Wskazuje bowiem, że demon nawiązuje kontakt z wybranymi osobami za pomocą... gry komputerowej. Potem komunikuje się z nimi także poprzez komputer, zaś w rzeczywistości wirtualnej chce zbudować świat, w którym mają zamieszkać jego wyznawcy. Demonem tym okazuje się starożytny aztecki bóg chaosu i zniszczenia, nieprzewidywalny i pożądający wciąż nowych ofiar. Jego celem jest zaś – cóżby innego – powrót do władzy nad ludźmi i światem. Temu ma służyć wirtualna inwazja i opętywanie młodych, wrażliwych licealistek. W kolejnych rozdziałach szkolny inkwizytor stawia czoło kolejnym atakom azteckiego bóstwa i jego sług: walczy z czarownikiem zmuszającym uczniów do samobójstwa oraz przeciwdziała próbie uruchomienia
gigantycznej sieci przesyłu i obróbki danych, która ma służyć wirtualnej inwazji. Do powieści dołączone są jeszcze dwa opowiadania – „Konsumenci” i „Szalony” – rozgrywające się w innych realiach, ale utrzymane w podobnej poetyce i również traktujące o czarowniczych sprawach.
Inglot sprawnie połączył horror szkolnego życia z metafizycznym zagrożeniem z pozaczasowej otchłani. Jak się okazuje to drugie jest niezwykle groźne, lecz możliwe do pokonania przez wykwalifikowanego pedagoga-inkwizytora. W przeciwieństwie do tego pierwszego – bo chora sytuacja w szkole jawi się w Inquisitorze jako dużo groźniejsza. Tak na marginesie, to warto pamiętać, że zarówno jedno, jak i drugie zło, ma do człowieka przystęp dopiero wtedy, kiedy on sam wyrazi na to zgodę. Tak czy inaczej, podczas lektury ciarki chodzą po plecach, raz z powodu reminiscencji własnych szkolnych przeżyć, innym razem z powodu opisów krwawych rytuałów i nastawania przez azteckiego bożka na niewinne nastoletnie dziewczątka. Taka to już rola horroru. Pokazywanie przerysowanych zagrożeń i wywoływanie w nas strachu, pozwala nam go przeżywać w świecie literackim lub filmowym, jednocześnie przygotowując nas do tego, abyśmy – już w świecie prawdziwym– potrafili stawić czoła rzeczywistym zagrożeniom. A Inquisitor stara się
nam o tym przypominać...