Homo sapiens in extremis
Czy może istnieć literatura bardziej humanistyczna, w najgłębszym sensie tego słowa - niż ta, która dociera do samych granic człowieczeństwa?
“We wrześniu 2004, wkrótce po dwunastych urodzinach wstąpiłem w stan niemal nieprzerwanej szczęśliwości”. Budzi się: jest szczęśliwy. Idzie do szkoły: jest szczęśliwy. Wkuwa algebrę: jest szczęśliwy. Kładzie się spać: jest szczęśliwy. Wymiotuje: jest szczęśliwy. Wymiotuje i wymiotuje, i w końcu trafia do szpitala na badania. Rodzice z bólem przekazują mu straszliwą wieść: ma nieoperowalnego guza na mózgu, umrze. Odpowiada radosnym uśmiechem: jest szczęśliwy. “Nie chodziło o moją wyjątkową siłę ducha czy dojrzałość; byłem fizycznie niezdolny do złego samopoczucia”. Guz inwadował komórki odpowiedzialne za produkcję endorfin, przepisał ich DNA, zalewając bohatera rzekami hormonalnego szczęścia. Rodzice zadłużają się na eksperymentalną terapię: nakierowany na rakowe komórki wirus oznaczy cele dla komplementarnej trucizny, która następnie wypali wszystkie pasujące do charakterystyki nowotworu tkanki. I wypala, aż do ostatniej. Bohater popada w depresję. “Zorientowałem się, że z każdym dniem coraz więcej czasu
spędzam w łóżku, gapiąc się na pogrążony w półmroku pokój”. “Wszystkie jasne śwaty, które ongiś zamieszkiwałem (...), stały się niewidzialne, niedostępne. Byłem pogrążony we mgle. Pogrzebany w gównie. Pogrzebany w popiołach”.
Tak spędza dwadzieścia lat. Niezdolny do normalnego życia, utrzymuje się z renty; ubezpieczyciel wypycha go na co bardziej zwariowane terapie, w nadziei zredukowania kosztów tej katastrofy medycznej. Lecz struktur neuralnych odpowiedzialnych za poczucie szczęścia i wszystko, co z nim związane, nie da się odtworzyć, mózg został nieodwracalnie zdemolowany. Co można zrobić: sprotezować mózg. Stworzyć od podstaw sztuczną sieć neuronów i ich połączeń, by wypełnić lukę. "Rzecz jasna, proteza nie wysyłała sygnałów do mojego mózgu, by mózg odczuł przyjemność. Sama proteza stanowiła odczuwającą przyjemność część mnie”.
Ale - skąd proteza ma wiedzieć, co bohaterowi sprawia przyjemność? (Bohaterowi nic nie sprawia przyjemności). Skąd proteza ma wiedzieć, co bohater chciałby, żeby sprawiało mu przyjemność? (Wszystko!) Katastrofa spotkała go, gdy był dzieckiem; pamięta upodobania dziecka. Istnieją badania statystyczne, z których można odczytać średnią populacyjną - ale kto zda się na statystykę, gdy chodzi de facto o kreację własnej osobowości? Cóż bowiem w większym stopniu czyni nas niepowtarzalnymi indywidualnościami niż rozkład estetycznych i etycznych aksjomatów? Budując hierarchie upodobań, budujemy samych siebie.
Bohater otrzymuje stosowne narzędzie: proteza posiada funkcję “ręcznego” strojenia - przesuwając przed oczyma wirtualny potencjometr między absolutnym “nie lubię” i absolutnym “lubię”, właściciel definiuje swoje preferencje. Wychodzi więc w świat jako prawdziwa tabula rasa. Na każdy bodziec musi sobie odpowiedzieć: czy chciałbym, aby sprawiał mi przyjemność? (Szpinak czy brokuły - co ma mi smakować? Kobiety czy mężczyźni - do kogo mam czuć pociąg?) Skąd jednak pochodzą te pragnienia? Gdzie rodzą się preferencje dla określonych preferencji? Gdzie zaczyna się “ja”...?
W streszczonym powyżej opowiadaniu Reasons to Be Cheerful Greg Egan bynajmniej nie wyczerpuje tematu. Wydaje się wręcz, że potęga stworzonej metafory przerosła samego autora. Podobnie rzecz ma się ze znacznie lżejszym Liking What You See: A Documentary Teda Chianga. Apostołowie politycznej poprawności, zwalczając kolejną nierówność społeczną: lookism - dyskryminację osób gorzej wyglądających i faworyzowanie atrakcyjniejszych - agitują tam za przymusową kalognozją: neuromodyfikacją czyniącą człowieka “ślepym” na różnice cielesnej atrakcyjności.
“Osiągnęliśmy punkt, w którym możemy zacząć przeprogramowywać nasze umysły. Powstaje pytanie: kiedy powinniśmy to robić? Nie wolno nam automatycznie przyjąć, że to, co naturalne, jest lepsze, ani też że naturę zawsze da się poprawić. Sami musimy zdecydować, jakie ideały cenimy oraz w jaki sposób je osiągnąć.
I powiadam: piękno fizyczne nie jest już nam do niczego potrzebne”.
W świecie z tytułowego opowiadania ze zbioru Axiomatic Egana można zakupić zestawy neuromodyfikatorów, dowolnie zmieniających aksjomaty etyczne i/lub estetyczne klienta. “Jestem zadowolony z mojej pracy”. “Istnieje życie po śmierci”. “Nikt nie zginął w Belsen”. Po zaaplikowaniu wierzy niezachwianie. Są zastosowania bardziej subtelne. Morderca żony bohatera dzięki układowi z prokuraturą wychodzi na wolność; bohater kupuje broń, uczy się strzelać: chce zabić mordercę, ale wie, że nie będzie zdolny nacisnąć spust - przez całe życie był pacyfistą. Co więc robi? Zamawia stosowny implant aksjomatyczny. “Ludzie to mięso”. Jaki implant zamówi z kolei, wierząc w ten aksjomat?
Understand Chianga to bardziej konsekwentna i niemelodramatyczna wersja Kwiatów dla Algernona: człowiekowi o mózgu uszkodzonym podczas śmierci klinicznej podano eksperymentalny środek stymulujący przyrost neuronów; skutkiem ubocznym jest nagły skok inteligencji. Delikwent wyłamuje się z wszelkich skal IQ, po przekroczeniu “masy krytycznej” zasysając wiedzę niczym czarna dziura - w tym wiedzę o sposobie funkcjonowania własnego mózgu i manipulowania nim.
“Co mogę osiągnąć dzięki tej wiedzy? Wiele z tego, co zwykło się nazywać “osobowością”, podlega mej woli; kim jestem, decyduje się obecnie na wyższych piętrach mojej psychiki. Potrafię narzucić umysłowi rozmaite stany mentalne i uczuciowe, pozostając ich świadomym i zdolnym do powrotu do stanu pierwotnego. Skoro już rozumiem, jakie mechanizmy uruchamiam, gdy prowadzę dwa działania równocześnie - potrafię podzielić swą świadomość, symultanicznie poświęcając niemal całą uwagę (...) dwóm lub więcej oddzielnym problemom, będąc nad-świadomym ich wszystkich. Czegóż osiągnąć bym nie mógł?”
W Learning to Be Me i Closer Egana ludziom implementowano tzw. Klejnoty ze sztucznymi sieciami neuronowymi. Monitorując działanie mózgu właściciela, upodobniają się one do niego aż do identycznej reakcji każdego neuronu - i wówczas ludzie “przełączają się” na Klejnoty. Mózg, jako degenerujący się z czasem, zostaje usunięty z czaszki; pozostają niezniszczalne Klejnoty, do których “podpina się” ciało (kolejne ciała). Ale wszak to samobójstwo! Bohater nie może pojąć powszechnego szaleństwa. Po zniszczeniu mózgu - nie ja przecież myślę. Lecz jakże rozpoznać, które “ja” to myśli, skoro sieci neuronowe mózgu i Klejnotu są identyczne - kto więc to mówi - kto drży w strachu - kto otwiera usta do krzyku?
Na Klejnotach przynajmniej łatwiej wykonywać operacje modyfikujące, łatwiej przesiadać się między ciałami. W Closer kochankowie korzystają z cudów inżynierii kognitywistycznej i biologicznej, byle się przebić przez barierę obcości, wejść skórę partnerki/partnera, w jego myśli, w jego duszę. Czy można naprawdę zrozumieć drugiego człowieka? Lecz jaka korzyść z nieśmiertelności, gdy skazany jesteś, by przeżyć ją - we własnej głowie - w Klejnocie - sam ze sobą?
“- Intymność - powiedziałem Sian, gdy skończyliśmy się kochać - jest jedynym lekarstwem na solipsyzm.
Zaśmiała się.
- Nie daj się ponieść ambicji, Michael. Jak dotąd, nie wyleczyła mnie nawet z masturbacji.”
Nietrudno znaleźć wspólny mianownik powyższych utworów. Tak samo jak nie dostrzegamy powietrza, dopóki nie ulegnie ono zanieczyszczeniu; jak nie poświęcamy uwagi zdrowiu, dopóki go nie utracimy - tak nie wiemy, czym jest człowiek i gdzie kończy się człowieczeństwo, dopóki jego granicy nie przekroczymy. Egan i Chiang przeprowadzają testy wytrzymałościowe Homo sapiens.
Krok za krokiem, zmiana za zmianą - jak daleko możemy się posunąć i pozostać sobą? I nie chodzi tu bynajmniej o sztukę zadawania pięknych pytań i snucia wieloznacznych spekulacji - lecz o próby uzyskania konkretnych odpowiedzi praktycznymi, inżynierskimi wręcz metodami. Jak poznać zasady działania układu, gdy nie możemy zajrzeć do jego wnętrza? Trzeba przeprowadzać eksperymenty, obserwować zmiany zachowania w zmienionych warunkach. A gdy przeprowadzić ich na człowieku (na razie) nie sposób - przynajmniej je przemyśleć i opowiedzieć Homo sapiens w ekstremalnych trybach warunkowych.
Egan i Chiang mają oczywiście szersze zainteresowania (Seventy-Two Letters Chianga pokazuje świat zbudowany na ontologii kabalistycznej, gdzie kombinatoryka lingwistyczna zajmuje miejsce fizyki; a opowiadanie tytułowe ze zbioru Luminous bawi się hipotezą życia zbudowanego dosłownie z praw matematyki), lecz powyższy wybór tekstów jest w miarę reprezentatywny. Spośród znanych mi współczesnych pisarzy, oni najbliżsi są owemu modelowi konsekwentnie racjonalnego humanizmu, Rozumu nacelowanego na Człowieka niczym gigawatowa lampa rentgenowska - który reprezentował Stanisław Lem.
Zwracam uwagę na ich opowiadania, wydaje się bowiem, iż w literaturze tylko tutaj pozostało miejsce dla podobnych rozważań, to jest nisza: opowiadania science fiction. Dłuższa forma podlega już prawom rynku, powieść musi się sprzedać, mało który autor przedłoży więc w niej tak niekomercyjne tematy nad sprawdzone formuły fabularnych atrakcji; podczas gdy opowiadań nie pisze się dla pieniędzy. Zaś poza fantastyką wygląda to jeszcze gorzej. Literatura konwencji - powieści sensacyjne, kryminalne, horrory, romanse etc. - nie zajmuje się podobnymi kwestiami niejako z definicji: ponieważ konwencja tam nie sięga.
Zdumiewa mnie natomiast, dlaczego nie czyni tego również tzw. literatura wysoka, ta, od której winniśmy oczekiwać ambitnych prób opowiedzenia nieopowiedzianego. Często znajdziemy w niej opisy, analizy i wglądy w kondycję pojedynczego człowieka, zazwyczaj ekscentrycznej jednostki stanowiącej wyjątek od reguł. Natomiast o “człowieku w ogóle” mówić jej już trudniej, zwłaszcza gdy zaczynają wchodzić w grę wielkości mierzalne, gdy kwestia się obiektywizuje, ukorzenia w świecie realnym, w naukach o człowieku (kognitywistyce, genetyce, antropologii); gdy nie można popłynąć z poetyckim ciągiem subiektywnych skojarzeń, ale trzeba sięgnąć metod intersubiektywnych, skal cywilizacyjnych i historycznych. Tu pisarze składają broń. Dlaczego? Otóż konkrety, empiria, nauka, człowiek jako gatunek - powiedzą - to już zbyt mało humanistyczne, to już nie literatura.
Jest to przesąd estetyczny, który niezwykle trudno zwalczyć.
A przecież czy może istnieć literatura bardziej humanistyczna, w najgłębszym sensie tego słowa - niż ta, która dociera do samych granic człowieczeństwa; która granice te odkrywa i na nowo człowieka definiuje?