Trwa ładowanie...

"Historia żyje w nas wszystkich". Także w Niemcach

"Mogę występować w programie na żywo, który ogląda mnóstwo widzów, ale tego się boję, na to nie starcza mi odwagi" - wyznaje z rozbrajającą szczerością szwedzki dziennikarz telewizyjny i polityk. Chodzi o jego matkę - mieszkającą niegdyś na Pomorzu Niemkę - i jej wciąż bolesną historię.

"Czułem się, jakbym miał historię mojej matki w moim ciele. Nie chciałem tego, nie będąc w stanie świadomie się do tego odnieść", mówi Jensa Orback "Czułem się, jakbym miał historię mojej matki w moim ciele. Nie chciałem tego, nie będąc w stanie świadomie się do tego odnieść", mówi Jensa Orback Źródło: Wikimedia Commons
dink17w
dink17w

Kiedy Hitler doszedł do władzy, Katja była dzieckiem. Jej rodzina od pokoleń mieszkała na Pomorzu. Gdy II wojna światowa chyliła się ku końcowi i świat mógł odetchnąć z ulgą, ona nie miała powodów do radości. W wieku 17 lat Katja doświadczyła wielokrotnych gwałtów ze strony idących na Berlin Sowietów.

To, co się wówczas wydarzyło, kładło się cieniem na całym jej życiu. Jednak nie była w stanie o tym mówić. Tłumiła wspomnienia. Czuła się winna i zawstydzona. Uważała, że nie ma prawa do traumy, skoro to jej naród doprowadził do wojny.

Zobacz: Andrzej Duda: Dzwon, który bije w Wieluniu, jest symbolem 60 mln ofiar II wojny światowej

Jako matka miała bliskie relacje z dziećmi. Zwłaszcza środkowym synem Jensem, który został dziennikarzem telewizyjnym i politykiem. Byli w stanie rozmawiać o większości spraw. Ale przez długi czas istniała czarna plama, której zawsze unikali: przerażające doświadczenia Katji pod koniec II wojny światowej.

dink17w

Doniesienia o wojnie na Bałkanach w latach 90. spowodowały, że skrywane wspomnienia powoli znalazły ujście. To był początek układanki. Przez 12 lat Jens i Katja stopniowo zbliżali się do prawdy. Rezultatem jest książka Jensa Orbacka "Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki", której fragmenty poniżej publikujemy dzięki uprzejmości wyd. Karta.

Powrót do przeszłości daje okazję do szukania odpowiedzi na pytania o zbiorową i indywidualną odpowiedzialność, o więzi między pokoleniami, a także o relacje między wysiedlonymi Niemcami i obecnymi mieszkańcami tych terenów, które stały się dla nich "małą ojczyzną" - czytamy w opisie wydawnictwa.

"Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki" - fragmenty książki

W wiadomościach pokazują reportaż o sytuacji kobiet podczas wojny na Bałkanach. Mama stoi za mną i zupełnie nieoczekiwanie rzuca:

dink17w

– Dobrze wiem, co one czują.

Nie pytam, co dokładnie wie. Nie pytam też, co robili z nią żołnierze. Taką mieliśmy umowę. Nie wiem, skąd się wzięła. Może odziedziczyłem ją po ojcu. Choć, gdy jeszcze żył, mama nie mówiła, że wie, co czują zgwałcone kobiety.

Powoli zaczyna mówić. Wypowiada zdanie. A potem kolejne. Opowiada, co było później. I wcześniej. Nie trzyma się porządku chronologicznego, mówi coraz szybciej. Niebo nad jej domem rodzinnym nie jest już tylko niebieskie.

dink17w

Próbuje powiedzieć mi, co wydarzyło się po trzynastym marca czterdziestego piątego roku, ale brakuje jej słów. Jakby strach odebrał jej wszystkie obrazy, a ona, posiłkując się brajlem, starała się odnaleźć to, co tkwiło głęboko w niej. Mimo to udaje jej się odkryć przede mną mały fragment przeszłości – w naszym przypadku to duży krok naprzód.

Wiem, że Sowieci wywieźli babcię ciężarówką, a po jakimś czasie wrócili też po mamę. Ale jak mam z nią o tym rozmawiać?

"Mamo, ile razy cię zgwałcili?". Tak o to syn nie spyta, w każdym razie nie ja. (...)

Jens Orback "Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki", wyd. Karta 2021 Materiały prasowe
Jens Orback "Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki", wyd. Karta 2021Źródło: Materiały prasowe

Mama nie ma się najlepiej. Zauważam to, gdy przychodzi do naszego biura na Starym Mieście, żeby skserować kilka kartek, które miała zanieść na spotkanie klubu czytelniczego w Ogólnoszwedzkim Związku Emerytów. Rzecz jasna, nie mówi nic, co by na to wskazywało, ale ma zmęczony głos i siedzi ze zwieszoną głową.

dink17w

– Jak się masz, mamo?

– Radzę sobie.

– Na pewno?

– Wcześniej jakoś sobie radziłam, więc i teraz sobie poradzę.

– Może powinnaś z kimś o tym porozmawiać?

– Na to jest już za późno. Nie mam siły.

– A ja myślę, że masz.

– Nie…

Kładzie dłonie na niewielkiej kserokopiarce i ciężko wzdycha.

– Na to jest już za późno. Powinnam była zrobić to dawno temu. Straciłam swoją szansę.

To dość niespotykane stwierdzenie, mama prawie nigdy nie mówi tak otwarcie o tym, co czuje.

dink17w

– Zjemy obiad? Mógłbym kupić coś na wynos.

– Jasne.

Łatwiej rozmawia się nam w biurze niż w domu, a dziś jestem tu sam. Siadamy na czerwonej kanapie.

– Może poszłabyś z tym do lekarza rodzinnego?

– On jest taki młody.

– Pomyślałem, że może wypisałby ci skierowanie do terapeuty, przecież nie ma w tym nic dziwnego.

– Myślę, że na to jest już za późno.

– Ja tak nie uważam.

– Po wojnie nikt nas nie pytał, jak się czujemy ani przez co przeszliśmy.

dink17w

– Ale chyba wy też nie chcieliście o tym rozmawiać, prawda?

– Najpierw ludzie umierali z głodu, a później… No wiesz, przecież byliśmy Niemcami. To wszystko nasza wina. Oczywiście, że byłoby dobrze, ale teraz jest już na to za późno.

– Pójdź do lekarza albo po prostu do niego zadzwoń. Od tego jest.

– Dobrze, zadzwonię.

Zmywam naczynia, a mama zaczyna kserować wiersze. Schiller. Ulubiony poeta jej ojca. Mama prowadzi niemiecki klub czytelniczy w związku emerytów. Wcześniej by się na to nie zdecydowała, ale teraz z jakiegoś powodu stale wraca do przeszłości. Sporo podróżuje i coraz częściej odwiedza kraj, w którym się wychowała.

Nie zmuszam jej do mówienia, zresztą wcale nie jestem w tym dobry. Też tego unikam. Tego, o czym nie potrafimy rozmawiać. Mogę występować w programie na żywo, który ogląda mnóstwo widzów, ale tego się boję, na to nie starcza mi odwagi.

Zmieniam temat, zaczynam mówić coś o tym, jak przyjemnie pracuje się na Starym Mieście – tu wszystko jest ponadczasowe, dzięki czemu człowiek nie musi traktować się zbyt poważnie. Domy i ulice i tak już widziały swoje. Temat przewodni naszych rozmów mieści się w zdaniu: "Spójrz, jak jest pięknie". To jednak marne pocieszenie, kiedy nadchodzi prawdziwy kryzys. Jak wtedy, gdy wraz z postępem choroby taty widok z ich niewielkiego, betonowego balkonu na kościół na Högalid stawał się coraz piękniejszy.

Niezależnie od tego, jak pięknie jest na Starym Mieście i jak niebieskie było niebo nad domem rodzinnym Katji, coś rzuca na nas cień. To coś od dawna usiłuje zniewolić mamę, a teraz zbliża się też do mnie. Za nami zieje promieniotwórcza dziura, która ciągnie nas w tył. Mama jest Niemką, nosi barwy kata i, w odróżnieniu od innych, wciąż jeszcze żyje. Mimo że ja urodziłem się już w Szwecji, czasem słyszę w głowie głos: "Wy żyjecie. A my nie".

***

– Dzwoniłaś może do lekarza? – pytam ją kilka dni później przez telefon.

– Wspomniałam o tym, gdy uzgadniałam z nim termin wizyty.

– Na und? No i?

– Potem już do tego nie wrócił, więc sama też nie podjęłam tematu.

– To o czym rozmawialiście?

– O moich wynikach. Mam cukrzycę, ale chyba muszę zmienić lekarza. Ten jest za młody.

Muszę pomóc mamie. Przekłuć ten ropień. Pootwierać okna, wycisnąć z niego ropę. Jadę do niej. Dzwonię do drzwi. Nikogo nie ma. Gdyby była w domu, objąłbym ją i powiedział, żeby wszystko z siebie wyrzuciła. Ale czy by zechciała? Dlaczego miałaby prosić o pomoc? Inni mieli o wiele gorzej, a ona jest przecież Niemką.

Czytam w gazecie o dziewczynie zgwałconej przez czterech chłopaków. W tej sprawie nie było żadnych wątpliwości. Mężczyźni okaleczyli ją też butelką. Dziewczyna stara się o tym zapomnieć. Mimo to ogarnia ją poczucie winy i wstydu. Przecież była tam z nimi.

Była jedną z nich. (...)

Coraz bardziej zagłębiamy się z mamą w historię rodziny. Największa radość ogarnia nas, gdy mówiąc: "Aha", odkrywamy nowe elementy układanki i dodajemy je do tych, które już mamy. Poruszamy się między wytwórnią farb w Rydze i złożami ropy w Baku a mieszkańcami Prus Wschodnich i polami ziemniaków na Pomorzu.

Wspólne poszukiwania otwierają przed nami nowe drogi, dlatego postanawiamy, że odwiedzimy wieś, w której się wychowała. Jedzie z nami jeszcze brat i dzieci. Wyobrażam sobie, że dowiem się tam czegoś, co później będę mógł zapisać w notesie, nie odczuwając przy tym kłującego bólu.

***

Na tablicy widnieje napis "Łeba". To znaczy, że po chwili niepewności wreszcie udało nam się znaleźć właściwą drogę.

– Mama często tu jeździła. Jesteśmy już na drodze do mojej rodzinnej wsi, mein schönes Wittenberg, mojego pięknego Wittenbergu – mówi falsetem, a po chwili wyjaśnia mojej najstarszej córce Olivii, która przysłuchuje się jej z szeroko otwartymi oczami, że wieś nazywa się tak, bo przybrzeżne wydmy są tam wysokie jak góry.

– Ojciec powiedział mi kiedyś, że tę nazwę wymyślili Szwedzi. Katja dalej się nią posługuje, mimo że według nowej mapy to już Białogóra.

Przez ostatnie dziesięć kilometrów roztaczają się przed nami żyzne pola uprawne. Zatrzymujemy się na chwilę między starymi drzewami, którymi wysadzono drogę, i mimo że dopiero zaczął się lipiec, dorodne kłosy zboża sięgają nam aż do pasa. To jeden z wielu towarów, które kiedyś przejmował Hitler – chciał zdobyć więcej Lebensraumu na wschodzie, by Niemcy stały się samowystarczalne. Wyrazy i cechy dziedziczne też mogły być tylko niemieckie. Mama pamięta, jak wykreślano z książek zapożyczenia z innych języków, a plansze przedstawiające rasy człowieka wyglądały podobnie jak te z nazwami kwiatów i zwierząt.

Słońce pali, ale my jedziemy w cieniu lip, buków i jesionów. Ich korony sklepiają się nam nad głowami, tworząc niebiański sufit. W północnej Polsce od czasów dzieciństwa mamy nie poszerzono zbyt wielu dróg, dlatego niemal wszystkie stare drzewa pozostały nietknięte. Samochody też są tu raczej małe – gdy podróżują nimi wyżsi panowie, czapki niemal wciskają im się w sufit. (...)

Kiedy od Wittenbergu dzieli nas już tylko kilkadziesiąt kilometrów, mama robi się niespokojna jak nasz kot – on zawsze budzi się i zaczyna wiercić, gdy tylko skręcamy w ścieżkę prowadzącą do naszego domu letniego. Mijamy wsie, w których obejścia buduje się tyłem do drogi. Mama czyta na głos polskie nazwy, a później wykrzykuje ich dawne, niemieckie wersje. Dzięki nim ożywają wspomnienia. (...)

Nasza przewodniczka ani na chwilę nie traci zapału, a Jörgen prowadzi nas przez jej rodzinne wsie, które teraz mają polskie nazwy. Zauważamy niebieski znak z napisem "Białogóra" i skręcamy w lewo, w drogę prowadzącą nad morze.

– Dziękuję, Jörgenie i Jensie, teraz jesteśmy już w domu – mówi Katja, w jej głosie słychać szczerość.

– Młyn! – woła minutę później, gdy kilka kilometrów przed wsią nasz bus skręca w lewo.

Słyszałem, jak kiedyś wspomniała coś o młynie, ale nie chcę do tego wracać. Nie teraz. Nie wyjaśnia nic więcej, a to jeszcze bardziej potęguje ciszę. Po chwili bierze kilka głębszych oddechów i dodaje cicho:

– To tu mnie więziono.

Filippa, córka Jörgena, najwyraźniej zauważa, że wszyscy zamilkli, bo pyta:

– Babciu, ale dlaczego cię więziono? Mija sekunda za sekundą, a mnie ogarnia dyskomfort, liczę na to, że mama nie odpowie. Nie chcę wiedzieć, co się tu wydarzyło, a jednocześnie wiem, że muszę. Jednak nie teraz, nie, gdy w aucie są dzieci.

– Co tam robiłaś? – dopytuje Filippa, prawdopodobnie wie więcej, niż nam się wydaje.

"W czasie niemieckiej okupacji w Polskę uderzono niezwykle mocno - a jednak to Polacy wielokrotnie ratowali życie mamy i jej rodziny. Może dlatego, że widzieli, że są ludźmi. Teraz tak się cieszę, że książka jest wydana po polsku. Tłumaczyła Justyna Kwiatkowska" - napisał na swoim Facebooku Orback.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
dink17w
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dink17w