Matka i córka, historia wiecznej nienawiści. W rodzinie zwyczajowo bywa różnie. Mimo więzi pokrewieństwa, strasznego niezrozumienia, konfliktów pokoleń, jednak zawsze pozostajemy rodziną. Tylko, czy tak naprawdę się kochamy? Czy wzajemnie potrafimy sobie zawierzyć, zrozumieć się nawzajem? Niestety nie. Prawda jest okrutna. Chowane wewnątrz, gniecione, ale jednocześnie leżące tak blisko, jak tylko to możliwe – wszelkie urazy, pogmatwania umysłu, zło, czające się w każdym z nas – wyskakują w najmniej oczekiwanych momentach. Nie leczone psychozy... Wszystko to kwitnie i wzrasta w rodzinie. By tylko odbić się na jej członkach.
„Zaczyna się to wszystko w 1865 roku, w Shippensburgu, w rodzinie Havenswoodów...” Szalona matka Willa Havenswood nie lubi zbytnio swej córki Laury. Dziwne? Ale prawdziwe. Wiele w tym winy emocjonalnych zaburzeń i zbytniego podobieństwa obydwu. Wzajemna nienawiść sprawia, że zostają wypowiedziane słowa, które nabierają wielkiej mocy. Siły zdolnej pokonać wieki, klątwy, która popłynie poprzez świat z jednym nakazem, by zabijać.
Słowa umierającej dziewczynki, jej siła życiowa znajdzie swoje ujście w ciałach innych. Takich jak ona, nagle w dzień swych szesnastych urodzin obdarzonych nakazem, by zabić matkę... My poznamy jedną z nich. Ofiarę wypadku, która znajduje nagle rodzinę w osobie małżeństwa od dawna starającego się o dziecko. Carol i Paul Tracy są wprost idealnym materiałem na rodziców. Już dawno zrozumieli, że nie będą biologicznymi rodzicami, dlatego nagły wypadek sprawia, ze w ich domu pojawia się wymarzone dziecko. Tylko, że już nie małe, nie takie, które można ukształtować, ale dziecko, które nie pamięta kim jest, obarczone bolesną tajemnicą. Zagubioną istotę, która jest z nimi bardziej związana, niż im się może wydawać. Niewinną, a jednak zdolną do najgorszego, do odebrania komuś życia...
Napisana w 1981 roku książka Deana Koontza nie wnosi nic nowego do jego dorobku. Wprost przeciwnie, jest momentami zwykłym powieleniem schematu, ale jednak nie pozwala się od siebie oderwać. Obraz dziewczynki targanej koszmarami, które przenoszą się w rzeczywistość, osadzenie historii w wielu wymiarach chronologicznych, to wszystko już było.
A jednak... książkę czyta się szybko i „bezboleśnie”. Kolejne przedstawienia procesów psychicznych, chorób i zaburzeń napędzają samą historię, straszą, przeinaczają nasze wyobrażenia i wplatają je w senne koszmary. Te, które dopiero przed nami. Problem jednak w tym, że rzadko która książka Koontza tego nie robi. Maska? „Osobowości Jane Doe, Lindy Bektermann i Millie Parker – każda z nich była tylko maską. Bardzo realną, przekonującą, ale tylko maską. Za nią kryła się zawsze ta sama twarz, ta sama dziewczynka – Laura. Maska?
Czy rzeczywiście wypowiedziane niegdyś słowa i zawarta w nich nienawiść mogą ranić poprzez lata? Nie wiemy, ale może lepiej tego nie sprawdzać? Czasem zastanowić się nad słowami, które dla nas już zapomniane, nadal mogą wydawać plony w umysłach innych.