*Rok 2015 wydawnictwo Egmont pożegnało z przytupem. Wśród grudniowych premier znalazły się m.in. „Batman. Rok pierwszy” Millera, „Coutoo” Andreasa czy „Nowa granica” Cooke’a. Jednak prócz klasyków na sklepowe półki trafiło również kilka przeciętniaków, w tym „Superman. Wyzwolony” uznanego duetu Snyder-Lee. *
Swoją opowieść Scott Snyder rozpoczyna słynnym wydarzeniem z 1945 roku, które doprowadziło do bezwarunkowej kapitulacji Japonii. 9 sierpnia na Nagasaki spada bomba. Jak się jednak okazuje, ładunek zrzucony przez Amerykanów nie skrywa w swoim wnętrzu śmiercionośnego izotopu, a potężną superistotę. Kilkadziesiąt lat później Kal-El, rozpracowując globalną organizację terrorystyczną Wniebowstąpienie, natrafia na ślady działalności kogoś obdarzonego równie potężną co on mocą. Odkrycie pociąga za sobą splot wypadków, które w konsekwencji doprowadzają Supermana na trop rządowego spisku, a Ziemię na skraj katastrofy.
Poza spektakularnymi konfrontacjami scenariusz skupia się na kilku dobrze czytelnikom znanych tropach, wielokrotnie wałkowanych na kartach komiksów. Historia starcia Kryptończyka z Widmem, potężną istotą na usługach amerykańskiej armii, w „Wyzwolonym” staje się pretekstem do ponownych dywagacji na temat stwarzanego przez superludzi hipotetycznego zagrożenia. Snyder korzystając z okazji również stawia pytanie o to, kto powstrzyma obdarzonego boską mocą nadczłowieka, kiedy ten obróci się przeciwko ludzkości. W toku opowieści poruszane są także równie ograne kwestie związane z wielką odpowiedzialnością spoczywającą na barkach bohatera oraz pojawiają się „głębokie” rozważania wokół problemów wynikających z długowieczności. Jednym słowem – sztampa. Na domiar złego Snyder niepotrzebnie mnoży wątki i postacie. W intrygę także zostają wplątani Lex Luthor oraz Batman i Wonder Woman, jednak o ile z punktu widzenia fabuły obecność tego pierwszego okazuje się zasadna, o tyle członkowie Ligi Sprawiedliwości zostali
sprowadzeni do roli zbędnego ozdobnika. Równie pretekstowo wypada Wniebowstąpienie, istniejące tutaj jedynie na zasadzie taniej analogii do autentycznych wydarzeń z udziałem Anonymous czy Państwa islamskiego. Trudno także nie odnieść wrażenia, że Snyder nie wykorzystał w pełni potencjału drzemiącego w motywie starcia dwóch najpotężniejszych istot po tej stronie Drogi Mlecznej. Pojedynek między Supermanem a Widmem mógł odmienić uniwersum DC, tymczasem okazał się kolejną, pozbawioną dramatyzmu szamotaniną o przewidywalnym zakończeniu.
Kontrapunkt dla przeciętnego, pozbawionego polotu i dystansu scenariusza z całą pewnością stanowi warstwa graficzna. Wyznawcy Jima Lee jak zwykle będą zadowoleni. Artysta po raz kolejny udowadnia, że jest sprawnym rzemieślnikiem, czującym się jak ryba w wodzie w kapiących detalami zbliżeniach i scenach akcji, zajmujących jedną, a najlepiej dwie strony komiksu.
Nazwiska twórców 268-stronnicowego tomu, w skład którego weszło dziewięć zeszytów ukazujących się w latach 2013-14, zawsze gwarantowały jeśli nie bardzo wysoki, to przynajmniej przyzwoity poziom lektury. Jednak tym razem „Wyzwolonego” należy rozpatrywać jedynie w kategoriach niezapadającego w pamięć i skazanego na zbieranie kurzu czytadła z „ambicjami”.